Dzisiaj mówi nasza świeża współprowadząca, Lilka B.
A nie mówiłam, że ma w zanadrzu niejedną ciekawą historię?
---
W sumie jak zwykle nie wiem od czego zacząć. No bo dla kogo może być interesująca druga wojna i lata 50 XX wieku? No już chyba, że tylko dla Kurnika:)
*
Kiedyś, w drodze na rodzinny pogrzeb, kuzyn zapytał mnie: A pamiętasz? Że był w naszej rodzinie lotnik odznaczony przez królową angielską? Oczywiście że pamiętam, przecież wystarczy, że moja i jego mama o tym wiedziały. O kurczę, złapaliśmy się na tym, że oto odchodzi pokolenie, które przeżyło wojnę i które wszystkie tajemnice zabiera ze sobą - a my, jak dzieci we mgle, łudzimy się, że wśród żywych nadal pozostaje ktoś, kto powie nam jak to było. Rozejrzałam się w myślach i zastanowiłam, kto mógłby nam coś podpowiedzieć? Niestety, zdałam sobie sprawę, że wszyscy już odeszli. A my, kolejne pokolenie, stare już baby i dziady, zostaliśmy z paluszkiem w ustach. I w krótkich porteczkach!
Wróciłam do domu i popadłam w długą medytację. W końcu śmierć zawsze jest trochę mistyczna i zawsze jest niezgłębioną tajemnicą.
Od czego zacząć poszukiwania? Takie szperanie to niby nie była dla mnie pierwszyzna. Dobra, myślę sobie, wrzucę na Myheritage zapytanie. Założyłam tam bezpłatne konto (14 dni za darmo) i czekałam. Nie minęło kilka godzin, a tu BUM! Pisze pan P., że żona się bardzo ucieszy, bo właśnie poszukuje jakichkolwiek informacji o swoim dziadku. No to byłam w domu! Następnego dnia informacje się potwierdziły, miałam pewność, że piszemy o tym samym członku rodziny. Historia jednak okazała się ciekawsza niż początkowo zakładałam.
**
Pisze więc do mnie pani K. maila następującej treści: Mój dziadek J.P. ożenił się z J.C. i miał syna K. i córkę J., która jest moją mamą. Mama traumatycznie wspomina dzieciństwo, do tego stopnia, że nie chodzi na cmentarz i denerwuje się jak ją o coś pytam w sprawie dziadka czy babci. Dlatego też postanowiłam złożyć prośbę do IPN o udostępnienie mi teczki dziadka.
Zdobywam zaufanie po wspólnym ustaleniu, że mój pradziadek i jej pra-pradziadek to jedna i ta sama osoba. Po kilku dniach pani K. przesyła mi fragment pochodzący z IPN-owskiej teczki, z 1947 roku, a dotyczący przesłuchania jej dziadka, a mojego wujka. Przesłuchującym jest jakiś ubek :
Szperam, szperam i znowu BUM! Wszystko układa mi się w całość. Znajduję artykuł pt. "Stuletni ułan spod Kocka" a tam… jak wół jest napisane:
"Domagała (to ten tytułowy ułan), ranny w nogę, szedł do Grotowic trzy miesiące. Tu leczyła go dziedziczka, dr Maria Zdziarska – Zalewska, która później świadczyła o jego wojennej ranie i kombatanckiej przeszłości. Ta przeszłość nie urwała się z chwilą powrotu z wojny. Jego i szwagra, lotnika, szukali ostro Niemcy. Nie znaleźli, wzięli do aresztu żonę z kilkumiesięcznym synkiem przy piersi. Przesiedziała trzy tygodnie. Mąż i brat nie wyszli z ukrycia, bo wiadomo było – śmierć za wrześniową kampanię. Wkrótce w okolicy zjawił się "Szalony major" Hubal ze swoim oddziałem. Domagała, wraz ze szwagrem, lotnikiem z "Lwowskich Puchaczy", który też dotarł z wojny w rodzinne strony, szybko nawiązał kontakt z partyzantami. P. przez Włochy przedarł się do Anglii. Bił się w Dywizjonie 305. Zdobył Srebrny Krzyż Virtuti Militari. Możliwe, że to pierwowzór postaci jednego z hubalczyków z filmu Bohdana Poręby, żołnierza – pilota o podobnych wojennych losach…..”
AAAAaaaa! Wszystko już rozumiem! To dlatego w czasie przesłuchania brakuje tego fragmentu życiorysu. Hubalowe wojsko długo było be! Czymś trzeba było zapełnić lukę w czasie, aby ubek się nie zorientował. Stąd opowieści, że wydostał się z Polski przez Węgry, Jugosławię, Grecję, Turcję, Palestynę, Kanał Sueski, Morze Czerwone i dookoła Afryki:). Musiał być nieźle skołowany cały ten ubek! Przecież to wszystko jest nie do sprawdzenia!
Teraz wiem, że wydostał się przez Włochy (czyli Węgry i Jugosławia mogły być gdzieś w zasięgu). Faktycznie, wydostać się z Polski pomogła mu dr Maria Zdziarska-Zalewska, która miała liczne kontakty wśród dyplomatów.
Tego samego dnia postanowiłam po raz enty obejrzeć film "Hubal". Tak. Wszystkie fakty świadczą o tym, że to mój wujek posłużył jako pierwowzór postaci granej przez Stanisława Niwińskiego.
***
Myślę jeszcze o jednej tylko rzeczy. Wiem z opowiadań mojej mamy, że jej babcia, a więc żona naszego bohatera, popełniła samobójstwo wieszając się w piwnicy. Czy mam o tym napisać pani K.? Może rodzina skrywała to przed nią? Nic więcej przecież nie wiem. Znam tylko ten fakt.
Jednakże wtedy nie miałam jeszcze pojęcia , że dokopię się tak głęboko, do warstw - nazwijmy je - psychologicznych. Ale o tym w następnym odcinku….
A to ci Lilka B. zrobiła suspens!!!
HA! Podiuma trafiłąm :-)
OdpowiedzUsuńHrehrehre!
UsuńCiekawa historia :) Ja pytałam, dowiadywałam się, ale, jak teraz myślę to zbyt mało byłam dociekliwa. I ich nie zapisywałam. Znam trochę opowieści od babci, ciotek, ojca i mamy.Nie wiem, czy teraz dzieci cha słuchać takich bajań, jak to dawniej było...
OdpowiedzUsuńMasza, przekonałam się, że chcą. Moja córka przynajmniej chętnie słucha. Gdy była młodsza, wręcz prosiła o takie historie.
OdpowiedzUsuńAleż historia!!!
OdpowiedzUsuńJak kryminał, takie napięcie!!
No nie, Rybeńko? Ja tez nie znam dalszego ciągu!
OdpowiedzUsuńJa chyba udawałam, że mnie nie interesują te wojenne historie. Albo uciekałam przed nimi. Tak naprawdę to nic innego nie słyszałam w dzieciństwie tylko te wojenne opowieści. Dlatego jednym uchem wchodziło drugim wychodziło. Wojna śniła mi się non-stop, zawsze strasząc mnie. Te nogi, które są bezwładne i nie chcą uciekać we śnie były najgorsze. Budziłam się wtedy przerażona. Mając około 25 lat uświadomiłam sobie, że II wojna już mi się nie śni. I to było ..takie w zasadzie normalne. Nie cieszyłam się, po prostu przyjęłam to,że tak ma być :)
OdpowiedzUsuńMiałam takie same sny w dzieciństwie.Goniący mnie niemiecki żołnierz i ja nie mogąca mu uciec.Ciekawe.Mówią,że dziecko najbardziej"pamięta"swoje wcześniejsze wcielenie.
UsuńIntrygująca historia.Ja też mało wiem o tym co było.Więcej o mamie,mniej o tacie.Mama mieszkała na wsi kole Grójca.Opowiadała o dymach nad Warszawą.Babcia/mama mamy/pokazywała miejsce gdzie Niemcy składowali bomby przykryte gałęziami brzozowymi i wyrósł tam zagajnik brzozowy do którego ja jako dziecko chodziłam z babcią lub sama bo ów zagajnik był o rzut beretem od domu,na koźlaki.Babcia opowiadała o dwóch Niemcach,którzy na babcinym podwórku po coś przebywali.Mówiła,że jeden z nich był smutny a drugi się odgrażał,że jeszcze wrócą.Kiedy odeszli z podwórka to uderzyła w nich bomba.Takie tylko śladowe historie znam.
OdpowiedzUsuńOrko, a jaka to wieś, jeśli można wiedzieć? Mam rodzinę na wsi, właściwie w kilku wsiach niedaleko Grójca.
UsuńNiesamowita historia. Jak scenariusz filmowy gotowy.
OdpowiedzUsuńProgenitura nie zawsze ma ochote słuchać opowieści z przeszłości. A czasem i sami antenaci niechętni są i ani rąbka nie uchylą albo niewiele mówią.
Ja z tych, co opowieści z przeszłości kochają a i moi chętnie się dzielili wspomnieniami.
Trzeba opowiadać młodszemu pokoleniu historie rodzinne. Ale jak? Od was zależy wszystko. Od was jako rodziców. Jeśli dorastamy z historią w tle ( historią swojej rodziny, swojego miasta, państwa), świadomi tego, co się naprawdę działo, myślę, że jesteśmy jeszcze bardziej ciekawi świata. I sami swoje życie potrafimy kreować.
OdpowiedzUsuńDzisiaj dzieki internetowi mozna dowiedziec sie wielu faktow o czlonkach wlasnej rodziny, odkryc skrzetnie przemilczane rodzinne tajemnice. Po wojnie o pewnych rzeczach nigdy sie nie mowilo, a istniejace dokumenty byly niszczone, bo tak bylo bezpieczniej po powojennej zmianie ustroju.
OdpowiedzUsuńTwoja historia jest wyjatkowa.
AMP., nasi rodzice nie mówili nam prawdy o czasach, w jakich dorastałyśmy. Oboje uważali, że musimy w tym kraju żyć i lepiej, żebyśmy nie wiedziały. Dowiadywałam się gdzieś przypadkowo i pokątnie o sprawach typu Katyń itp. albo z radia Wolna Europa, którego namiętnie słuchali myśląc, że nie słyszymy i nie rozumiemy. Do dziś mam o to do nich żal. Poszłam na studia, tam był inny świat, a ja czułam się jak debil i udawałam, że wiem.
UsuńTak. Rodzice chcieli nas chronić. Do tej pory zastanawiam się przed czym. Ja miałam podobnie. Tak się działo w bardzo wielu rodzinach. Gdyby nie sąsiad, ojciec koleżanki mieszkającej dosłownie obok, który słuchał wolnej Europy to już w ogóle byłabym ciemna jak tabaka...
UsuńLilka, choćby przed tym, że chlapniemy coś w szkole i będzie gruba afera.
UsuńDokladnie! Dzieci sa bardziej bezposrednie, a bezposredniosc nie byla zbyt bezpieczna. Pozniej troche sie poluzowalo, ludzie gadali wiecej, a i rodzice/dziadkowie stali sie mniej ostrozni. No i mysmy zdazyli dojrzec.
UsuńMoi tesciowie i ich rodzina (Niemcy zyjacy w Polsce) poniszczyli po wojnie wszystkie rodzinne dokumenty, stad nasze pozniejsze problemy tutaj z udowodnieniem pochodzenia.
Hrehre, przypomniała mi się opowieść mojej podrugi Katariny (z Haną i tym-tam tfu wybit.wypiliśmykiedyś na plazy, przy zachodzie słońca w Grzybkowie buteleczkę, tak, że Hana znasz ). Kiedy była w pierwszej klasie szkoły podstawowej pani wychowawczyni zabrała dzieci na Plac Bankowy(wtedy Dzierżyńskiego) pod pomnik tego ch-ja. I coś bredziła, że to bohater... A wtedy mała Kasia mówi : " a mama mówiła, że Dzierżyński ma na rękach krew Polaków"! Nooooo, ale się rozpętała afera. Rodzice wzywani do szkoły! Ale do tej pory z dumą o tym opowiada. Chociaż wtedy nic z tego nie rozumiała. Jako dziecku przemawiał obraz krwi na rękach :)
UsuńCiekawa historia, jak to potrafią się spleść ludzkie losy.
OdpowiedzUsuńDużo o okupacji opowiadała moja mama, kilka historii zapamiętałam, kiedyś niedługo przed śmiercią, opowiedziała jeszcze jedną, skrywana wcześniej nie wiedzieć czemu, bo jej bohaterowie już dawno odeszli. Żałuję, że nie spisałam tych historii, teraz już nie ma kogo zapytać.
A z wujka, który na każdych imieninach opowiadał jak to w niewoli u bauera było to się rodzinka nawet troszkę podśmiewała. Pokolenie, które przeżyło wojnę odchodzi bezpowrotnie, ja niedługo będę reliktem czasów stalinowskich.
Ewa2, razem będziemy reliktem, zawszeć to raźniej. Jesteśmy tym samym pokoleniem, o parę lat nie chodzi.
UsuńJednak dekada czyni różnicę, pamiętam takie zgrzebne realia powojenne.
UsuńEwa2, ale Twoją córką nie mogłabym być w żaden sposób! Pokoleniowo jedziemy na tym samym wózku. Jako relikt.
UsuńBogata przeszłość, historia niesamowita!
OdpowiedzUsuńMoja mama opowiadała chętnie i dużo, a ja lubiłam słuchać. Jak jest okazja to przekazuję to młodszym, które chętnie słuchają, tylko że tych okazji coraz mniej...
OdpowiedzUsuńJak wybuchła wojna, to moja mama miała 7 lat. Wyjechała z rodzicami do Niemiec, do pracy do bauera. Nie były to roboty przymusowe, ale praca najemna. Mama nie wspomina tego okresu źle, musiała pracować, ale niemieccy gospodarze traktowali ją jednak jak dziecko i zabierali ze sobą na jakieś rodzinne wypady ze swoimi dziećmi. Relacji dziadków nie znam, bo jak już kiedyś w Kurniku pisałam, nasze rodzinne sytuacje skomplikowane były dość.
Dużo wiem o rodzinie mojej mamy, za to niewiele o rodzinie oćca, bo nie miałam z nim dobrych relacji.
Mój ojciec też musiał mieć niezbyt tragiczne wspomnienia z pracy przymusowej skoro po wojnie chciał nawiązać kontakt z tym gospodarzem spod Bremy, do którego trafił. Ale nie dziwne skoro udało mu się Pawiak zamienić na pracę u bauera. Z Pawiaka ludzie trafiali do obozów koncentracyjnych albo nie przeżywali.
UsuńMoja Mama opowiadała, jak w czasie wojny (miała wtedy naście lat) jeździła na dachu pociągu po mąkę (nie pamiętam gdzie) i potem wracała z pełnym workiem. I że przez całe życie pamiętała smak czekolady, którą dał jej Niemiec przychodzący do gospody jej ojca, a mojego dziadka.
OdpowiedzUsuńHana, tą odwagę rzucania się w nieznane masz po mamie więc :). Smaki. To często pojawia się w opowiesciach rodziców czy dziadków. Naszych też ale tamte wojenne smaki musiały smakować całe życie inaczej.
UsuńCo do smaków. Dzidkowie podobnież po otrzymaniu tygodniówki szli do miasteczka na zakupy i miedzy innymi kupowali mojej mamie cukier w kostkach. I ona teraz cały czas wraca do tej historii w opowiadaniach i oczywiście je cukier. Odrzuciła już prawie wszystkie smaki, nie je wędlin, warzyw, tylko pieczywo z jogurtem, a najlepiej ze śmietaną i posypuje cukrem. Udaje mi się jej jeszcze wciskać zupy, ale z drugimi daniami jest coraz gorzej.
UsuńPamięć smaków wynikała przypuszczalnie z głodu. Mama miała dziesięcioro rodzeństwa, dziadek miał gospodę, czy jak to nazwać (doszukałam się w necie papierów, a w nich figuruje "wyszynk"), ale był tzw. birbantem i wszystko przepuszczał. Dzieciaki były po prostu głodne, więc taka czekolada musiała mieć niebiański smak.
UsuńAle historie! Birbanci są barwni przynajmniej. Moja babka ze strony ojca hazardowała się na wyscigach końskich, chyba na Polch Mokotwskich ( no bo gdzie ? )
UsuńCoś Ty, Lilka, ja w nieznane? Stacjonarna jestem że aż! A Mama nie była odważna, wcale, niestety, szkoda, bo jej życie mogło wyglądać inaczej. Wojna i głód wymuszały takie działania.
Usuńeee tam, opowiadasz, Hana. Skoro twoja mama przeżyła wojnę i biedę to albo musiała być odważna albo miała szczęście ( albo i jedno i drugie ). Po prostu funkcjonujemy w tym co nam życie przynosi ale jesli potrzeba tylko niektórzy z nas podejmą działanie bardzo odważne.
UsuńCzy ja wiem, Lilka? To bardziej determinacja chyba i konieczność. Głód był i mąka to było być albo nie być. Mama wszystkiego się bała, a jak nie było czego się bać, to bała się, że się nie boi i na bank zaraz coś pierdyknie.
UsuńOjojoj, Hano, znam to uczucie i usiłuję z nim walczyć. A - jak zapewne wiesz - odważny nie jest ten, który się nie boi, ale ten, który bojąc się - robi co trzeba.
UsuńNo wiem, Ninko. Ale ktoś taki bojący się na zapas na dłuższą metę jest męczący. Na mnie to wycisło piętno, niestety. Jednak mam przewagę taką, że mam tego świadomość i się kontroluję, aczkolwiek nie zawsze się udaje.
UsuńTak, te sploty ludzkie są niesamowite. Ja też w życiu bym nie pomyślała, że u boku Hubala może być późniejszy lotnik, który wykonał ponad setkę lotów bojowych nad Europą. Niestety okoliczna ludność, gdzie hubalowe wojsko operowałobardzo bała się odwetu Niemców. Wiem to z opowiadań kuzyna, który stamtąd pochodzi. I to najprawdopodobniej ktoś z okolicy wydał go.
OdpowiedzUsuńAle historia :) Bardzo lubię takie opowieści.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe, pasjonuje mnie łączenie historycznych puzzli. Lilka, Twój Dziadek miał pracownię witraży? Super, opowiedz więcej.
OdpowiedzUsuńTo znaczy od "kuchni", bo trochę już wiem.
UsuńTo musi być następna historia :) i chyba będzie:). Jest też wielowątkowa. Robił witraże m.in. do Zamku Królewskiego ale tego przedwojennego. Nic się nie ostało. W ogóle niewiele zostało do oglądania. Jednym z niewielu obiektów jest kościół w Parafii św. Prokopa Opata w Błędowie i kościół właśnie w Rzeczycy. Jest po Polsce jeszcze parę świadectw ale w Warszawie wszystko zabrała wojna. Napisze kiedyś coś więcej.
UsuńMój tata umiał fajnie opowiadać. W czasie okupacji służył, jako parobek "u Niemca", miał wtedy 14 lat. To była wioseczka Mariak pod Sośniami. W tych Sośniach, a właściwie Mojej woli był i nadal jest, choć teraz niszczeje, piękny pałac, obity korą dębu portugalskiego czy też hiszpańskiego. Unikalny zabytek.I oni chodzili do tego pałacu kraść jabłka, przez piwniczne okienka, wyciągali jabłka na zaostrzonych kijkach. Pamiętał tamtejszą, ostatnią dziedziczkę i jej wyjazd, kiedy się kończyła wojna. Z tej służby zostało mu do końca życia szybkie pochłanianie jedzenia, tam trzeba było szybko jeść, żeby się najeść, bo parobków było kilku, a jedzenia niezbyt dużo.Oczywiście byliśmy z nim tam wiele razy, pokazywał nam te miejsca, my młodego też tam woziliśmy. Jest nawet taka śmieszna anegdotka, jak to umawialiśmy się na wyjazd i moja mama mówi do mojego młodego (miał z 5 lat), pojedziemy w niedzielę do Mojej Woli zobaczyć pałac. Kiedy nadszedł czas mówię do młodego, choć ubieramy się, bo jedziemy do Mojej woli, na co młody, nie, nie do Twojej Woli tylko do Babci Woli:)Znam też opowieść, jak moja babcia uratowała od rozstrzelania kilku mieszkańców, a to tylko dlatego, że ona się urodziła w Niemczech i bardzo dobrze mówiła po niemiecku i mogła dokładnie opowiedzieć, że to nie ci ludzie byli winni śmierci jakiegoś Niemca. O tym, że do wojska stacjonującego można było iść z menażkami po zupę o zawsze dali ( Niemcy), za to, jak weszli Ruskie to przynieśli wszy, świerzb, a kobiety i dziewczyny musiały uciekać w pole, bo chcieli gwałcić. Za to jak jakiś Niemiec zbyt nachalnie zalecał się do Polki, to za karę musiał siedzieć w "pace", czyli takim prowizorycznym kiciu z piwnicy. Mama zaś, jako 9 latka, służyła u Niemca w tej samej miejscowości, bawiła "dzieci", gospodyni była wredna, ale gospodarz ludzki człowiek. Oblała kiedyś zawartością nocnika Niemca, który przyszedł w gości. Niechcący, bo wylazł zza wegła, akurat kiedy mama opróżniała po dzieckach nocnik. I wiele, wiele innych pomniejszych opowieści znam.
OdpowiedzUsuńAle się tego teraz słucha, nie ? Super te historie. My z kolei tzn. nasze pokolenie ( i jak Hana mówi nieważne kilka lat w te czy wewte) jesteśmy ostatnim łącznikiem z młodym pokoleniem, które z przekazów, jeszcze ustnych, poznawało ludzkie historię w czasie II wojny.
UsuńKiedyś piałam bloga i tam wspominałam o tej Mojej Woli, jest kilka zdjęć pałacu: http://mnemosyne-ocalicodzapomnienia.blogspot.com/2011/09/moja-wola-gmina-sosnie-paac-z-xix-w.html
UsuńPamiętam ten pałac i aż mnie fizycznie ściska w gardle, że coś tak pięknego obraca się w ruinę.
UsuńKiedyś snułam takie marzenia, że wygram w totka i go kupię...zamienię na dom pracy twórczej czy inną psiarnię z kociarnią:)
UsuńMasza, nadal niszczeje? Może zrzutę zrobimy i będzie tam Kurnik II?
UsuńNiestety, niszczeje. A został sprzedany podobno za marne pieniądze. Kawalerka młodego tyle kosztowała... a tu więcej: https://podroze.onet.pl/polska/wielkopolskie/opuszczony-palac-mysliwski-w-mojej-woli-w-nadlesnictwie-antonin/1tyfyz9#slajd-2
UsuńMatko... za kawalerkę...
UsuńNo nie da się spokojnie na to patrzeć. Ja nie mogę.
UsuńPrzepiękny zamek ♥♥3
Usuńznalazłam to - tekst z 2017 roku:
Powybijane szyby, rozpadające się schody, nie wystarczająco zabezpieczone wejścia do obiektu - pałac w Mojej Woli, w Gminie Sośnie, popada w ruinę. A właściciel, prywatna firma, nic nie robi by uratować zabytek - podkreśla Mateusz Zapart z projektu „Moja Wola”. Wielokrotne próby nawiązania przez Fundację Ratowania Zabytków kontaktu z właścicielem pałacu spełzły na niczym. Obrońcy pałacu złożyli wniosek o wszczęcie śledztwa przez organy ścigania.
– Pałac w Mojej Woli jest w bardzo złym stanie, prowadzone są tam zaledwie prowizoryczne prace zabezpieczające, o które wnioskowaliśmy do właściciela w latach ubiegłych – mówi Beata Matusiak, kierownik Delegatury Ochrony Zabytków w Kaliszu. – Od kilku lat prowadzimy kontrole pałacu, minimum dwa razy w roku, większość kontroli była jednak bezskuteczna, bo właściciele nie stawiali się na wyznaczone spotkania. Po ostatniej kontroli wydaliśmy nakaz naprawy wszystkich uszkodzeń i zabezpieczenia obiektu. Nakaz został wykonany tylko w niewielkiej części. Właściciel wniósł zażalenie od postępowania egzekucyjnego. Sprawa jest rozpatrywana w Ministerstwie Kultury.
– W związku z tym, że obiekt jest zaniedbany i właściciel nie ma pomysłu na zagospodarowanie pałacu rozważamy możliwość wystąpienia z pismem do Gminy Sośnie i powiatu ostrowskiego z zapytaniem o możliwość przejęcia obiektu. To zapytanie poprzedza uruchomienie procedury wywłaszczeniowej pałacu na rzecz Skarbu Państwa – dodaje Beata Matusiak.
W ramach Tygodnia dla Dziedzictwa Polskiego przed pałacem w Mojej Woli członkowie projektu „Moja Wola” i przedstawiciele Fundacji Ratowania Zabytków i Pomników Przyrody z Poznania zorganizowali spotkanie w sprawie dalszych losów zabytku. Konferencja miała na celu przypomnienie i zwrócenie uwagi na zabytki porzucone, zapomniane i zaniedbane przez właścicieli. Jednym z wielu takich przykładów jest Pałac Myśliwski w Mojej Woli.
Pałac Myśliwski w Mojej Woli to zabytek wyjątkowej klasy, wybudowany w latach 1854-1855 jako leśna rezydencja Księcia Brunszwiku – Luneburga i Oleśnicy – Wilhelma Augusta. Zasługuje na miano perły architektonicznej ze względu na elewacją wykonaną z kory dębu, co czyni go jedynym takim obiektem w Polsce i tej części Europy. Również kolejni właściciele, Agnes i Daniel von Diergardt, dbali o pałac i jego otoczenie. W pierwszych latach XX wieku pałac rozbudowali. To wówczas elewacja została pokryta płatami kory dębu korkowego, sprowadzonymi z Portugalii. Walory tego miejsca w latach powojennych wykorzystano tworząc tu szkołę leśną. Budynek i okalający go starodrzew do 2000 roku pozostawał we własności Lasów Państwowych. Po 2000 roku lasy przekazały go na własność Gminie Sośnie z przeznaczeniem na wykorzystanie w celach turystycznych. Obiekt władze gminy sprzedały. Kolejni właściciele nie wywiązywali się z nakazów konserwatorskich oraz nie realizowali żadnych planów zagospodarowania –mówi Mateusz Zapart – kierownik projektu „Moja Wola”. Od ok 10 lat właścicielem pałacu pozostaje jedna z warszawskich spółek.
Masza, może jednak jest światełko w tunelu?
UsuńTak jest od lat niestety. Byłam tam w środku. Dewastacja butelki, odchody ludzkie, wyszabrowane kaloryfery no co sie dało. Urządzają tam libacje, cud że jeszcze nie spłonął. Serce mnie boli jak tylko pomyślę. Ojciec opowiadał że park był piękny. Powozy i auta zajeżdżaly . A barokowa cała w czerni bo stracila męża na wojnie. Za pałacem jest taka dróżka wysadzona głogiem różowym która prowadzi do kościoła . Drugi taki obiekt niszczenie to szkołach Nadstawkach też bardzo ładny budynek. Tu z kolei inwestor z Wrocławia zakupił i też sobie popada w ruinę budynek. Ehbb. Też kupione za grosze.
UsuńNo bo kupić to nie problem. Schody zaczynają się później. Duuużo dudków potrzeba !!! Mam siostrę cioteczną, która też gdzies kupiła za niewielkie pieniądze jakis taki podobny obiekt i stoi i niszczeje.
UsuńA ja to nie wiem...Ja nie wiem. Zdaje mi się, że historia nas nic nie uczy. Słucha taki mały człowieczek takich rzeczy jak bajek. A potem chce być lotnikiem i zrzucać bomby. Na ludzi. Albo być żołnierzem, partyzantem. I strzelać. Do ludzi. Tyle już było wojen, a nadal na planecie zabijamy się, mordujemy. Nic się nie uczymy. Nie wiem jak to ogarnąć, ale nie chcę już czytać, ani słuchać, ani zastanawiać się nad tym co wyprawialiśmy w przeszłości. Jakoś tak mnie ta cała historia zasmuciła. Bez sensu.
OdpowiedzUsuńBzikowa, bo jest smutna. Ale trzeba gadać i smrodek dydaktyczny rozsnuwać, to od nas zależy co opowiemy dzieckom i co one sobie przyswoją. Coś tam w łepetynach zostanie. Myślę, że pies jest pogrzebany w tym, że o wojennych wyczynach mówi się w kontekście bohaterstwa. Bohaterem jest ten, kto zestrzelił pińcet wrażych samolotów i wszyscy się cieszą, a bohater dostaje medal i urlop. Nikt nie mówi o drugiej stronie tego medalu. Chęć bycia lotnikiem i strzelania do ludzi bierze się z filmów i literatury bardziej, niż z opowieści dziadków i rodziców.
UsuńBo to w sumie smutna historia. Nikt z mojej rodziny tej wojny nie wychwalał ani na wojnę się nie szykował. Trudno jednak zapomnieć o tamtych czasach. A bohaterowie, których życie zmusiło do tych czynów popadają w niepamięć. Nie będziemy i nie jestesmy Brazylią, która żadnej wojny nie miała i to piętno będzie się za nami wlokło czy tego chcemy czy nie. Masz rację historia nas niczego nie uczy bo ludzkość ma niestety krótką pamięć.
UsuńWiem dziewczyny, wiem...Mój mąż mówi, że historia uczy, że niczego nie uczy. Smrodek dydaktyczny :-) Tylko w tej historii zawsze będą MY i ONI. I oni to źli. No nie wiem jak to ominąć, żeby dzieci zrozumiały, że ONI nie zawsze są źli, choć robią może `złe rzeczy". I My nie zawsze jesteśmy dobrzy, choć może i robimy "dobre rzeczy". Że tak naprawdę jesteśmy wszyscy tacy sami. Na razie powtarzamy schemat. Nie ma bohaterów. Nie ma ofiar. Są ludzie. Tak ja to widzę. Znaczy my musimy sobie kategoryzować. Ale gdyby tak nie? Nie wiem dziewczyny jak to rozwikłać. Ale pomyślę...bo chciałabym, żeby coś się zmieniło w tym względzie. Przynajmniej u mnie. Nie chcę już wojen. I nie chcę, by dzieci musiały słuchać takich opowieści. Lilka, czasem myślę, że powinniśmy zapominać, wybaczać i zapominać. Pamięć złotej rybki by nam się przydała.
UsuńZapominać nie ale rozumieć tak. Po mojemu to ludzie w masie majo pamięć złotej rybki, powiedziałabym że nawet wyjątkowo sklerotycznej. Nie pamiętajo co się działo w jednym pokoleniu, przyswojenie sobie doświadczeń poprzedniego jest ciężkie, przyswojenie doświadczeń pokolenia dziadków jeszcze cięższe, pradziadkowe doświadczenia to w ogóle "alhambra" jak to określała moja jedna znajoma. Ludzie za to lubio tworzyć grupowo mityczne narracje. Najśmieszniejsze i najbardziej groźne jest to że potem w to wierzą jak w Ewangeliję. Ludzie którzy indywidualnie grzebią się w przeszłości odkrywają rzeczy które nijak mają się do tych mitów z czego robi się im dysonans poznawczy albo wpadają w fazę zaprzeczenia jak jeden znany historyk co go Lilka tyż nie cierpi. Uważam że im więcej historii ludzkich życiorysów człowiek pozna tym większą będzie miał świadomość że nic na tym świecie nie jest proste i zdecydowanie jednoznaczne ( ponoć nawet liczby nie są ) a tym samym jakby więcej zrozumienia dla bliźnich i świata. Ja by zapisała ludzkości raczej jakiś środek typu Cavinton, coby przepływy poprawić i tym samym pamięć polepszyć.
UsuńLilka Brazylia tłukła się z Paragwajem, bardzo namiętnie. Zrobili Paragwaju razem z Argentyną i Urugwajem straszne gugu, Brazylianie do dzisiaj nie lubią jak im się tego trupa z szafy wyciąga bo mają się czego wstydzić - w końcu głównie za ich sprawą wybito 70% ludności Paragwaju. W Europie ten konflikt jest mało znany, ale w Ameryce Łacińskiej do dziś rana się jątrzy.
A widzisz...Taba, nie wiedziałam z tym Paragwajem. Musze poczytać. Tak, im mocniej grzebiemy w pojedynczych historiach tym więcej mamy rozumienia tego swiata, całej złożoności. Nie znaczy to, że jesteśmy dużo mądrzejsi ale jednak widzimy szerzej i szybciej potrafimy analizować pewne zjawiska niż ci, którzy nie chcą wracać do tragicznych historii (w tym rodzinnych).
UsuńTabaaza :-) Argument, że ludzie, którzy indywidualnie grzebią, doznają refleksji, bardzo mnie się podoba :-) Fakt, że nie wszyscy i, że niektórzy polegną na dysonans poznawczy. No i nie zapominajmy, że każde wspomnienie jest subiektywne. Każde. Jak jest wypadek, to jest tyle jego wersji ilu widzów i uczestniczących. Nie ma obiektywnej historii, łatwo nią manipulować i napuszczać ludzi na ludzi. Na masową skalę, jak i na malutką, rodzinną. No nic, pracuję w bibliotece, kupuję biografie :-) Moi czytelnicy, jak zauważyłam, czytają takie, które współgrają z ich poglądem i przekonaniami. Nie mają ochoty czytać o ludziach, których nie lubią. Tak po prostu jest. Teraz z resztą muszę uważać co daję poczytać prawakom, co lewakom, a co środkowym...Bo wiecie, mogą na mnie donieść do burmistrza, albo do kurii :-) Ech. Mój mąż ma rację: historia uczy, że nic nie uczy. Jednak myślę tak.
UsuńNa ten wspominkowany subiektywizm wspomnień jest metoda - konfrontacja z tzw. źródłami. Tylko ludziom się najczęściej tego nie chce robić, wolą doprawione przez kogoś danie. Co do biografii to najciekawsze jakie czytałam były ludzi, którzy jak mi się wydawało, byli całkowicie ode mnie różni. Może to "tchnienie egzotyki", może potrzeba "opowieści inszej treści", nie wiem. W każdym razie te biografie nigdy nie były nudne, z wyjątkiem biografii ludzi o skrajnych poglądach. Jakoś tak sobie ubzdurałam że zaciekła skrajność powstaje w wyniku silnych przeżyć, co mi się wiązało we łbie z wręcz fascynującym życiorysem. A tu zonk - niekoniecznie! :-O Co poniektórym skrajność rekompensowała miałkość bytu. Takie to człowiek zdziwności nachodzi na tym świecie.
UsuńQrcze, nawet nie wiedziałam że teraz zawód bibliotekarza zrobił się tak niebezpieczny. A jakby tak cudownie bibliotekę zreorganizować? - półeczki "Nur für Prawaken", "Nur für Lewaken" zamontować, duży regał pośrodku z napisem "Centryści", dla katolików zawierzających w osobnym pomieszczeniu "Dział Ksiąg Dopuszczonych". Tylko byś pilnowała coby z cudzych półek nie ściągali - "Pan jest w lewakach, proszę się tu nie kręcić", "Pani w zielonym proszę odłożyć tę pozycję bo powiadomię kurię".;-)
Tak Liluś, tak. Grzebać jest rzeczą kurzą, grzebanie w przeszłości wznosi kurestwo ( nie mylić z wyrazem o podobnym brzmieniu. ) na wyższy poziom. :-)
O jak się uśmiałam Tabazzo :-) Dziękuję! To byłoby piękne. Se brać i nie podkradać! Moja biblioteka mała jest i prowincjonalna. Czytelników znam i wiem co lubią. Prawie nikt nie chce chodzić między półki, działam na zasadzie : Pani Aniu, pani coś da...To daję. Swoich rozróżniam, ale kiedyś przyjechali letnicy, sondowanie odbyłam, zdało mi się normalni :-) Dałam Ceremonię Janusza Koryla, bardzo fajny pisarz. OESU, co było! Bo to byli kryptoprawilnikatolicy. Oberwałam strasznie i usłyszałam, że takie książki nigdy nie powinny się pojawić w bibliotece. Bo to jest pisane specjalnie, by oczerniać. Może by jakieś znaczki na czołach, czy jak? I zdecydowanie skrajność jest wytworem miałkości. Im szerszy horyzont, tym mniej murów. No grzebmy, grzebmy...zawsze coś się wygrzebie. Takie kurestwo mi pasuje :-) W sumie ja już ponad 15 lat daję ;-)
UsuńJeżu, Dziefczęta, taki fajowski wątek się rozwinął, a ja łóżeczko dla Wałka majstruję, zamiast się tu rozwijać! Teraz to już spać mi się chce!
UsuńA mój dzidek, ojciec mamy, jak wybuchła wojna zapakował familie na wóz i udał się...do Warszawy. Dojechali za Kalisz, a tam ciągnęło wojsko i kazali im wracać bo Warszawa już płonęła. Najmłodsze dziecko miało wtedy kilka miesięcy. A potem pojechał do tej Warszawy na rowerze po wypłatę, bo pracował na kolei. spotkał się po nocy spędzonej w rowie ze swoim dorosłym synem, z pierwszego małżeństwa, który też się wybrał po wypłatę. w tej Warszawie siedzieli w piwnicach, nie mieli, co jeśc, bo centrala PKP już nie działała i żadnych wypłat nie było. Wracali wiec nazad, kryjąc się po lasach, bi samoloty bombardowały drogi. A mój "dziadek " drugi mąż matki ojca, przed wojną pracował w kopalni w Belgii i tam poznał niejakiego Edwarda Gierka, który był ojcem chrzestnym jakiegoś dzieciaka z naszej wsi. Tam pracowało wielu Polaków.
OdpowiedzUsuńMasza, moja mama tez opowiadała o straszliwym strachu przed "Ruskimi" i o tym, że kobiety chowały się po lasach, bo byli gorsi niż Niemcy, przynajmniej ci, którzy stacjonowali gdzieś po wsiach - to byli zwykli żołnierze, nie ss. Mama pochodzi z Podkarpacia.
OdpowiedzUsuńNiemcy byli czyści i dawali czasem dzieciakom czekoladę. Mój dziadek był nocnym stróżem, chadzał w duecie z Niemcem. Rano przychodzili do domu dziadka na kawę (zbożowa), a w tym czasie w stodole uruchamiano zabronione żarna. Kiedy Niemiec był w domu to nie spodziewano się nalotu innych, mleć zboża na mąkę nie było wolno. Za to, jak weszli ruscy to kazali sobie dać jeść, byli bardzo brudni, zarobaczeni, a smalec z gliniaka wyciągali łapami i jedli pogryzając chlebem. Szybko jednak odeszli bo szli na Berlin. Z tych przekazów nie wynikało, aby niemieccy żołnierze jakoś pastwili się nad mieszkańcami, tak, to byli zwykli żołnierze i na dodatek, mocno zdyscyplinowani. Nikogo nie zamordowali w każdym razie. Ci tylko zginęli, co byli wojskowymi i byli na froncie.
UsuńSłuchałam z ciekawością takich opowieści. Zawsze miałam niedosyt, dopytywałam ile się dało, żeby nic mi nie umknęło. Ale teraz rozumiem, że nie jest łatwo odgrzebywać w pamięci traumatyczne przeżycia.
OdpowiedzUsuńNo to jest prawdziwa story ! Taka ze wszystkim co dobra story mieć powinna. Co będzie dalej ....tadadadam....?
OdpowiedzUsuńTaba, też przebieram nóżkami!
UsuńMoja babcia, mama mamy, Pelagia jej było, pracowała przed wojną w Hamburgu, w hotelu,za pokojówkę się najęła, wtedy dziewczyny też wyjeżdżały "na roboty".
OdpowiedzUsuńMoja babcia, mama mojej mamy też jeździła "na służbę" do Niemiec i pewnie dlatego w czasie wojny pojechali do pracy do bauera. Babcia zaszła tam w ciążę, ale urodzić tam nie mogła, bo chodziło o obywatelstwo dziecka i na poród przyjechała do Polski z moją mamą, a potem z malutkim dzieckiem i moją mamą wracała z powrotem, w zimie, w trakcie strasznych mrozów.
UsuńWidzisz Marija, może mieszkałabyś w Bawarii zanim kaczka by wymyślił zamienianie jakiejkolwiek krainy w Polsce w Bawarię.
UsuńEj, chcę czytać ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńAniuM., Hrehre, Lilka teraz ma presję! A jeśli nie będzie to as w rękawie?
UsuńZobaczymy. Przecież i tak wszystko zależy od tego jak to odbierzecie bo historia to znak tamtych, stalinowskich, bardzo trudnych czasów.
UsuńTo jasne, Lilko.
UsuńMama opowiadała że jak weszli ruscy do Tarnowa, to plądrowali domy, a kobiety co za wojskiem ciągnęły ubierały nocne koszule bogatszych kobiet, bo myślały ze to wieczorowe sukienki.
OdpowiedzUsuńO zdjęciu i wywózce Żydów pisałam na blogu.
Ewa, moja babcia i dziadek ze Lwowa mówili to samo :) Rosjanki wystrojone z piniuary noce koszule szły tak ubrane do teatru i opery :)
UsuńJak Niemcy weszli do Lwowa, to część z nich dostawała zakwaterowanie w mieszkaniach Polaków, w tym u moich pradziadków. W mieszkaniu były w tym czasie ich 2 córki( w tym moja babcia) z męzami i syn z żoną oraz dzieci. Niemiec dostał jeden pokój, rano łóżko zaścielone, porządek, czasem przynosił im jedzenie, oni go nawet polubili. Mój pradziadek był Austriakiem mówił po niemiecku jak musiał, bo generalnie czuł się Polakiem ale o tym za chwilę, wiec się dogadywali, mój dziadek, jego zięc, też mówił po niemiecku.
Potem Niemcy sie wycofali, weszli Ruscy, czyli ruskie kacapy, jak mówili dziadkowie. Bród, smród, onuce z gazetami zamiast butów. Kradli, gwałcili, zawsze wpadali w nocy. Takich nalotów dziadkowie przeżyli 3 i cudem przeżyli, bo 2 razy chcili ich zabić, po uprzednim wyczyszczeniu mieszkania z tego co było wartościowe i 2 razy nie było mojego dziadka akurta w domu i traf chciał, że przyszeł, gdy już było na ostrzu noża. Wydarł sie do tych bandytów po rosyjsku, przedstawiajac się, że jest ruskim oficerem. w popłochu wyszli, ale co ukradli to było ich.
Pradziadek Jakub E. był najmłodszym z siedmiorga synów hrabiego austriackiego, który po smierci żony wdał się w hazard i przegrał kilka wsi, cały majątek, a dzieci musiały iść na służbę. Mój pradziadek miał 7 lat i trafił do szewca we Lwowie, u niego nauczył się zawodu i tym szewcem był do końca wojny A ze był bardzo dobrym szewcem, to robił piękne buty dla sióstr Benedyktynek, które prowadziły prywatną szkołe dla dziewcząt, do której chodziła moja babcia i
jej siostra. Nie wiem czy tam też chodzili chlopcy i czy ich brat też tam uczęszczał czy nie.
Mój pradziadek jako już 30 letni mężczyzna był kawalerem i dowiedział się, że w Nowogródku jest piekna, moda dziewczyna, wiec pojechał tam do rodziców i poprosił o rękę Czujecie- nie znał jej. Ona jak go z daleka zobaczyła to uciekła na czereśnię i siedziała tam i płakała, wystraszyła się go, ale rodzice oświadczyny przyjęli. Pradziadek był wysoki, miał sumiastego dużego zakręconego wąsa, co musiało być dla niej pewnie dośc surowe w w odbiorze. Szybko nastąpił ślub, mimo że ona miała 16 lat. Ponoć nigdy go nie kochała, była piękna, miała długie plowe włosy, warkocz okręcała w okół głowy . Była Czeszką z domu, ale też rodzina polskojęzyczna. Prababcia cięzko pracowała, cały dom był na jej głowie, 3 dzieci, plus uczniowe na przyuczaniu zawodu, mieszkali z nimi, a wiadomo, ze pralek kuchenek gazowych nie było. Była bardzo gospodarna, dziadek surowo wyliczał jej 2 złote na dzień, a ona po cichu coś tam sobie oszczędzała i po cichu paliła papieroski. Mąż ja bardzo kochał, był zazdrosny i denerwował się gdy długo nie wracała z targu. Zmarła w czasie wojny na raka, pradziadek przyjechał za dziecmi tu do Polski, zmarł gdy jeszcze mieszkali w Legnicy, szukajac swego miejsca na ziemiach odzyskanych. Teraz lezy we Wrocławiu , prababci prochy córka sprowadziła ze Lwowa, leżą teraz razem. Korciło mnie by znaleźć przodków. Ostatnio zupełnie przypadkowo spotkałam staruszka, który jest w klubie przyjaciół Lwowa czy jakoś tak i jak powiedziałam mu nazwisko pradziadka od razu powiedział,o, to Austriak , a po podaniu nazwiska prabaci- o, to Czeszka :)
ufff coś tam trochę Wam opowiedziałam i ja
czytałam z zapartym tchem, ale historia. Nie znam koligacji mojej rodziny, wiem że ojciec miał brata i trzy siostry, mama trzy siostry i przyrodnie rodzeństwo z pierwszego małżeństwa ojca, mojego dziadka.
UsuńTeż niesamowita historia. Te wszystkie nasze historie pokazują nam w jakim kotle żyły pokolenia przed nami. Przychodzili jedni nieproszeni, przechodzili przez nas następni. Mówimy o ziemiach, w które już nie są lub nie były w naszych obecnych granicach. Czy młode pokolenie jest w stanie docenić ten czas, w którym przyszło im teraz żyć?
UsuńSonic, pięknie to opowiedziałaś. A jaka miłosna-niemiłosna historia !!!!
UsuńLilka, nie chodzi tu o docenianie. Współcześni młodzi i bardzo młodzi po prostu żyją, nie mają takich doświadczeń i bardzo dobrze, uważam. Nie są im do niczego potrzebne. To dla nich czas tak odległy, jak dla nas - nie wiem - rewolucja październikowa albo wręcz bitwa pod Grunwaldem. Dziadkowie odchodzą, rodzice sami niewiele wiedzą, wszak oni też wojny nie doświadczyli. Dla nich (młodych) to historia, którą trzeba wykuć i zaliczyć na maturze czy innej klasówce i tyle. Nie mają do tego stosunku emocjonalnego, bo i skąd?
UsuńBardzo mi ta prabacia zawsze bliska była, mimo, że jej nie znałam, zmarła przecież na 26 lat przed moim urodzeniem, ale ta historia opowiadania mi kilka razy na moją prośbę zawsze mnie wzruszała. Ona biedna była bardzo czysta, szorowala te drewniane podłogi, lubiła porządek, a i mąz go lubił :/ Takie czasy, zamążpójście nie zawsze było z miłosci w tamtych czasach
UsuńLubię ja takie historie, oj lubię! :-) U nas w rodzinie były romanse, podrzutki i to wszystko w tych aułach "w stjepiu", jak to nazywała Ciotka Anielka. Szokiem było dla mnie kiedy luba rodzinka potwierdziła że te jej "opowieści Szeherezady" były prawdziwe! Dobra, wierzę w rodzinne groby przy rozwidlonych torach ale w uzbecką księżniczkę, damę serca naszego pradziadka nadal uwierzyć mi cinżko!
UsuńHana masz rację. Oni żyją tu i teraz. Może będą doceniać jak będą w naszym wieku :)
UsuńE, nie, Lilka. Musieliby przeżyć wojnę, tfu! Never!
UsuńZresztą bardziej chodzi o pamięć w sensie żeby się nie powtórzyło, czy cuś...
UsuńTaba, a napisz o tym, co?
UsuńEee, Ciotka Anielka by wykonała pełen obrót w trumience gdybym te opowieści tak szczegółowo upubliczniła. Oprócz bohatyrów były w rodzinie czarne owce ( w jednym pokoleniu to nawet jakby małe stadko ), nie ma czym się chwalić. Ciotka Anielka była czuła na ludzką opinię, zmarła ale lepiej jej nie prowokować.;-)
UsuńNo, no co tam kryją te nasze rodzinne groby..
UsuńU mnie wieloetniczność, Dżizuu jakim ja jestem kundlem!:-O Nie żeby zaraz tak ostatnią suką ale wielorasowiec ze mnie zapchlony ( Felicjan insekta przyniósł, musiałam całe kocięctwo wypryskać ). Ja osobiście myśli ubieram w polszczyznę ale duża część moich antenatów ubierała swoje myśli w insze mowy. Mimo tej mieszanki nacji i stanów dawnej Rzeczypospolitej która przyczyniła się do wyprodukowania takiego wykwitu jak ja, tych korzonków kosmopolitycznych, jednak nie jestem w stanie uwierzyć w uzbecką księżniczkę Ciotki Anielki. Podejrzewam że zaczytywanie się przez Ciotkę w powieściach typu "Szejk i Kwiat Magnolii" miało dominujący wpływ na pojawienie się w naszej rodzinie uzbeckiej księżniczki. Owszem był pradziadkowy romans i w ogóle, ale żeby tak zaraz z muslimską arystokracją pitigrilli uskuteczniać to jakoś mi nie pasi.
UsuńTaba, a nie ma źródeł rodzinnych dla prześledzenia tego egzotycznego romansu?
UsuńPo jednej rewolucji, dwóch wojnach, wojującym islamie to chyba musiałabym jakieś wykopki cmentarne urządzać. Moja Babcia Wiktoria urodziła się w 1922 roku w dwóch datach ( czyli dziewięć miesięcy przed faktycznymi urodzinami, jak to Turkmeni, Uzbecy, Tadżycy czy Ujgurzy drzewiej liczyli i ta data widnieje na metryce odtwarzanej w Polsce i we właściwej dacie urodzin, która od zawsze była celebrowana przez rodzinę ) w okolicach Taszkentu, choć były w rodzinie ćwierkania że to wydarzenie odbyło się tak naprawdę w dorzeczu rzeki Syr - Daria, "za Ferganą przy kitajskiej granicy" ( wygląda to albo na dzisiejszy Tadżykistan albo i Chiny bo granica za czasów pradziadków była jakby bardziej płynna ). Jak widzisz ewentualnie istniejące źródełka pozarodzinne są jakby ciut daleko, tak cóś parę tysięcy kilometrów i po przejściach , natomiast źródełka rodzinne spoczywają na cmentarzach. Pozostaje mi niewiara w uzbecką księżniczkę i wiara w nazwijmy to "romans" pradziadka z miejscową kobietą ( może służącą, tam handlowało i nadal handluje się ludźmi aż niemiło ). Faktem jest że mój pradziadek Polak o tatarskich korzeniach jakoś tak łatwo nasiąkł tamtejszą kulturą i do końca życia mu różne priwiczki zostały ( moja Mama opowiadał mi o niezwykłym poświęceniu z jego strony, razem z wnuczką uszyli z jego ulubionej noszonej po domu tiubietiejki sukienkę dla lalki Biedulki ). Faktem jest też że oficjalna prababcia nie lubiła swojej oficjalnej córki, bardzo oględnie rzecz ujmując. W wieku mocno zaawansowanym wylewała żale na pradziadkowe romanse i padło słowo harem. Moja babcia nie drążyła tematu, żonę dziadka traktowała zawsze jak matkę, wyrodną ale jednak matkę. Szczęśliwie miała kochające rodzeństwo i ojca. To że oficjalna prababcia nie trawiła Babci Wiktorii składam na urodę tej ostatniej, w tutejszym otoczeniu rzeczywiście wyglądała egzotycznie, choć była też podobna do rodzeństwa.
UsuńLilka, jestem pod wielkim wrażeniem, że tak to potrafiłaś ustalić, jak i pod wrażeniem tej niesamowitej historii !
OdpowiedzUsuńSonic, niesamowita historia! Scenariusz gotowy!
OdpowiedzUsuńmoja babcia miała w dowodzie to von E.
UsuńPotem władza ludowa wypierdzieliła von, nazwisko spolszczyła,a miejsce urodzenia wpisała ZSRR, a nie Lwów
Sonic, moja Mama w dowodzie miała napisane Lwów - ZSSR, a rok urodzenia 1918, to jaki to ZSSR?
UsuńBezowa
Pokićkały mi się literki ZSRR
UsuńBezowa, nie szkodzi, literki te same ino w innym szyku. Przecież to propagandowe debile wtedy urzędowały. Skąd miały wiedzieć, kiedy powstał ZSRR? Tego w okólnikach nie było. Było, żeby skreślać, a nie weryfikować!
UsuńTo było po to , by wmówić ludziom że Lwów jest i BYŁ rosyjski, tak jak teraz pisdzielce nam wmawiają ze Lech Kaczyński był ojcem Solidarnosci, najlepszym prezydentem ,a Broszka, ze wystarczyło nie kraść, po czym okazuje się, ze kradną ile wlezie
UsuńSonic, nie można tych danych teraz przywrócić? Rozumiem, że dla Babci nie ma to juz znaczenia, ale potomkowie? Przecież to zakłamywanie tożsamości, czy jak to tam nazwać.
OdpowiedzUsuńno wiesz, babcia potem przyjeła nazwisko męża, moja mama swojego meża, ale brat babci nosił to spolszczone, jego dzieci też, nie mam z nimi kontaktu, ale kiedyś szukałam w necie, mieszkają w Elblągu, widziałam że mają te spolszczone.
UsuńZe swojego dzieciństwa, Mama niewiele mi opowiadała, była bieda, często też głód. Mieszkali pod Lwowem. Mając 14 lat poszła piechotą do Lwowa, szukać pracy. W czasie wybuchu wojny, miała już 21 lat. Tak samo, jak Hany mama, jeździła po mąkę i inne produkty, aż pod Warszawę (o ile dobrze pamiętam) i ileś tam kilometrów przed Lwowem, pociąg zwalniał, bo był ostry zakręt, więc wszyscy wyskakiwali w las z tobołami, żeby im tego nie odebrano. Niewiele już pamiętam z tych opowieści, szkoda, że nie mogłam tego nagrać, albo spisać chociażby. W 1943, lub 44 r. przyjechała z koleżanką do jej rodzinnego domu na Podkarpaciu, i już nie mogły wrócić do Lwowa. Może jeszcze mi się coś przypomni?
OdpowiedzUsuńBezowa (nadal odcięta od świata)
Bezowo, Ty sie loguj z kompa męża, albo mu kompa zabierz ;)
UsuńMoja babcia miała 19 lat, jak wybuchła wojna :(
1 września miała urodziny , wiec równiutko 19 lat
UsuńJuż niedługo będę prawdziwą Bezową.
UsuńWidzisz Soniczku, Twoja babcia była o równe 2 lata i 2 miesiące młodsza, od mojej Mamy. Moja Mama urodzona jeszcze w niepodległej Polsce, bo 1 lipca 1918 r.
1rok i 2 miesiace, Bezuniu :)
UsuńMoże ja z rachunkami słabo stoję, bo do szkoły miałam bardzo pod górę, ale skoro Soniczku Twoja babcia miała 19 lat, a moja Mama 21, to jak to rok?
UsuńBezowa
Bezuniu, ja się pierdyknęłam!!! Sorry, Babcia Stefcia 1.09.1920 r
UsuńBezowa, i stąd się wzięłaś na Podkarpaciu!?
OdpowiedzUsuńJak odcięta, jak nieodcięta?
I tak się wzięłam, bo sąsiad tej maminej koleżanki, wziął i się ożenił z Mamą i wyjechali do Krosna, gdzie przyszły na świat dwie dziołchy.
UsuńBezowa
Witajcie Kurki po dłuższej przerwie spowodowanej, a jakże by inaczej - awarią sprzętu która mi sie trafiła pod nieobecność syna mego jedynego, anioła stróża sprzętu tego. Dzisiaj odzyskanego. Nadrobiłam zaległości kurnikowe, co troche potrwało. Lilko; historia niesamowita, tez czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńZe wspomnień rodzinnych - nasz Tata w czasie wojny był w szkole pilotów w Dęblinie. Zdążył przed zakończeniem wojny ją skończyć, ale nie zdążył już polecieć jako to mięso armatnie. Opowiadał o tym, jak marne mieli te umiejetności. Do końca życia za to zostało mu zamiłowanie do latania. Bywał prezesem aeroklubu poznańskiego, jak tylko mógł, załapywał sie na jakies loty balonami i innymi pojazdami podniebnymi i przy kazdej okazji kiedy tylko mógł organizował jakies pokazy lotnicze, przeloty tyrystyczne i inne takie dla okolicznych. Mój syn w dzieciństwie bardzo lubił ogladać zdjęcia dziadka w uniformie lotniczym przy samolocie.
No popatrz MM! Lotników w rodzinie miałyśmy a ja boję jak diabeł święconej wody - latać ociewicie. Ale ty i Hana w bezpośredniej krwi to chyba latanie macie we krwi ? :)
UsuńNo właśnie średnio:)))
UsuńHano i Marto, mój Bezowy jest tak mocno zakręcony samolotami, jak Wasz tato. Pracuje na lotnisku i każdą wolną chwilę spędza przy samolotach.
UsuńBezowa, a polatał sobie chłopina w robocie?
UsuńBezowa, ooo następny zakręcony podniebnie :)
UsuńHanuś lata i reperuje im te samoloty, ale lata jako nie pilot.
UsuńLilka, zakręcony, to mało powiedziane, on pierdyknięty na maxa.
Bezowa
Marta, a co lot jakiś, to Mama toczyła pianę. Pamiętasz, jak poleciał balonem do Łodzi? To dopiero była afera! A mnie przewiózł szybowcem! Omatkoicórko, nie zapomnę tego doświadczenia, nie miałam pojęcia czym to pachnie! Może dlatego nie lubię latać samolotem?
OdpowiedzUsuńNo nic mi nie mówiłaś! Balonem do Łodzi!!!! Matko. Do balonu to już w ogóle bym nie podeszła nawet na odległość 200m !
UsuńLilka, kuntekstu nie było...
UsuńLilka, ja też nie, mam lęk wysokości. Ale Marta marzy o locie balonem, dasz wiarę?
OdpowiedzUsuńNo co ty????!!! Jaka odważna! Patzrcie ją :)
UsuńLilka; ja też nie lubie latania. Jakoś do krwi mi to nie weszło. Ale balonem nie leciałam, a chyba bym chciała. Chyba.
OdpowiedzUsuńA jakże, Hana, pamiętam te awantury przed każdym ojcowym lotem. Mnie na szczęście ominął lot szybowcem, może dlatego aż tak bardzo nie boje sie latać, raczej nie lubię niż sie boję.
Marta, mojej niemieckiej koleżance, córki na 50 urodziny fundnęły lot balonem, wuj jej zięcia ma firmę balonową, no i ona była zachwycona tym lotem. Jak byłam u niej w tamtym roku, to coś żeśmy na ten temat mówiły i ona napomknęła, że wdrapanie się do balonowego kosza, wymaga jednak dobrej sprawności fizycznej. Tak ,że jak jesteś sprawna fizycznie to czemu nie, jak masz ochotę :)
UsuńEEE, Lilka, balon bardziej stabilny jest taki, tak sie pięknie, majestatycznie unosi, a tato opowiadał, że niesamowita jest ta cisza na górze, przy jednoczesnej niesamowitej słyszalności pojedynczych dźwięków z dołu. A w młodości chciałam na skoki ze spadochronem, ale mama sie nie zgodziła. Długo jej tego nie mogłam darować.
OdpowiedzUsuńMM, no to jednak coś wyssałas z mlekiem.....Gdybyś urodziła się facetem na pewno coś z tego by było :)
UsuńMarta, ale on, balon ten, strasznie musi kiwać. Oesssu, niedobrze mi!
Usuń:)))))))))))))))))))))))
UsuńMarta, podejrzewam, że w kwestii ojcowego latania i jego ułańskiej fantazji nie wiemy nawet połowy!
OdpowiedzUsuńPo locie szybowcem nie wsiadłabyś do żadnego samolotu!
Oesu! Mi to nawet ciężko sobie wyobrazić! A jak ty się dałaś zaciągnąć ?
UsuńHANA - tez tak sądze, że nie wiemy nawet połowy. A co do kiwania balonu, to chyba nie aż tak. Ale przyznam, że trochu mię zniechęciłaś.
UsuńMM a gdzież tam! Leć do Odzi :). Nieno. Zaimponowałaś mi z tą chęcią latania balonem,
UsuńA moja mama latala na szybowcach. Mamy jej zdjecie jak wsiada albo wysiada z takiej maszyny. Chyba niebojaca byla.
UsuńLilka, nie miałam pojęcia co czynię! Samolot jak samolot, skąd miałam wiedzieć o tym całym ciąganiu na linie do startu, a potem o odczepianiu tej liny w powietrzu, co wiązało się z potężnym tąpnięciem i pewnością, że spadamy! I to całe szybowanie - jak sama nazwa wskazuje! Może jest fajne dla kogoś, kto nie cierpi na chorobę morską, ale mnie po wylądowaniu musieli z szybowca wyciągać po kawałku!
OdpowiedzUsuńBooniuuu! Na linie! W powietrzu!!! Matuuuulkuuu. Masz w pamięci, co? TJa też mam w pamięci jak wsiadłąm na rollercoster we Włoszech. Też nie wiedziałam z czym to się je. ...Dobrze powiedziałąs, mnie też po kawałku... jak już się zatrzymał. Nigdy w życiu ju z nie popełniam tego błędu.
UsuńNo nie, Lilka, taka ekstrema to by mi do głowy nie przyszła!
OdpowiedzUsuńLilka; ja tez na niego wsiadłam kiedyś w Budapeszcie. Tez nie wiedziałam. Parę razy przeżyłam wtedy własną śmierć.
OdpowiedzUsuńPamiętam ten w Budapeszcie, nawet pisnąć nie mogłam, inni wrzeszczeli ile sił w płucach.
UsuńRucianko; ja tez nie wrzeszczałam, ale pamietam uczucie, że oczy mam pół metra z przodu, przed twarzą.
UsuńJa wrzeszczałam i czułam mózg w doopie!
UsuńMarta, jakimś cudem nie pamiętam o Twoim doświadczeniu w Budapeszcie! Z oczu pół metra przed twarzą posikałam się! Wyobraziłam je sobie na takich szypułkach!
Usuńpamiętam to przeżycie z Budapesztu, rany miałam wrażenie że mi jakaś wielka łapa tyłek wypych do góry.
UsuńCo Wy wszystkie w tym Budapeszcie? Innych atrakcji tam nie było, czy jak?
UsuńWygląda na to, że znamy się z Budapesztu, hrehrehre.
Usuńja w Budapeszcie bylam z Mama w sierpniu 1974 roku - Wy tez????
Usuńja, jak kuzynka studiowała stomatologię ( po węgiersku !) to bywałam raz na miesiąc przez kilka lat w latach 89-92. Na pewno znałam go lepiej niż niejedno duże miasto w Polsce. Ostatni raz byłam w 2006 i okazało się, że poznaję miejsca ale słabo:).
UsuńJakie tu opowieści piękne się snują, proszę Kur. Ja tam szczyl jestem i te wspomnienia wojenne to już nawet nie od Mamy, ale od Babć, a Babcie już dawno w ziemi i nie ma kto opowiadać. Zresztą, kiedy żyły, to nie za bardzo miały komu opowiadać, i chyba też nie za bardzo chciały. Pewnie nie były to historie warte opowiadania.
OdpowiedzUsuńMartaM., dziś leciał nad nami balon. Olbrzymi!
Agniecha; nie było mnie w nim niestety.......
UsuńMoże w jakimś następnym?
UsuńAle może nasz Tata tam był?
UsuńAgniecha, do Ciebie to jakiś pospieszny powinien być.
UsuńNasze lotnisko, nie jest dla dużych, pasażerskich samolotów, ale dla małych, prywatnych tzw. ultralekkich. Co roku w majowe wolne dni odbywają się zawody balonowe (pokazywałam na fb). Jednego roku poszliśmy sobie na lotnisko i Bezowy mówi, że ja to nigdy tyłka nie podniosę, bo się boję latać, o ty gamoniu, ja ci pokażę... i poleciałam z jego kumplem, taką dwuosobówką. Super jest widzieć swoje miasto i osiedle z góry, nic się nie bałam. Dużym, pasażerskim nigdy nie leciałam, a do balonu, to w życiu...
OdpowiedzUsuńTo znowu ja - Bezowa
Łomatkoooo! Bezowa, gratki za odwagę !!!!
UsuńCzego to się nie robi, żeby chłopu dopiec!
UsuńZawsze marzyłam o locie balonem, nie pomyślałam o kiwaniu. Mnie się zdawało że balon nie kiwa. Tylko raz wsiadłam i poleciałam parę metrów w górę, ale to nie było to i prawie ciemno już było.
OdpowiedzUsuńEwa2, skrzyknijcie się z Martą i jazda! Zbiorowo będzie taniej.
OdpowiedzUsuńChętnie, tylko do balonu źle się włazi a ja mam krótkie nogi i gruba jestem, musiałam sie dobrze wysilić żeby wleźć.
UsuńZapraszam w maju do K. znowu będą zawody balonowe, to Was przeleco nad okolicą.
UsuńBezowa
Ojtam, Ewa2, a drabinka od czego? Albo maniuni balonik do wrzucania do balonu właściwego.
OdpowiedzUsuńMasz ty wyobraźnię Hana :))). Maniuni balonik ... :)))
UsuńDobra, Kurki my tu gadu, gadu,a ja zarywam trzecią noc z kolei. Idę spać, bo potem rano mam długi rozruch, a pogody szkoda. Dobranoc.
OdpowiedzUsuńNo, fakt, kilometry leco. Dobranoc i nie śnijcie o wojnie, a o lataniu balonem. Bukbroń szybowcem!
OdpowiedzUsuńGdaknę jeszcze do Ewy2 (do poprzedniego wybiegu).
OdpowiedzUsuńMyślę, że koło pióra to nie, już dawno mówiłam, że na ostatnim zakręcie będę reperować zdrowie. Najważniejszy szef powiedział, że przecież nikt mnie nie wysyła na emeryturę, mogę w każdej chwili wrócić do pracy. Zobaczę, może na chwilę wrócę, ale po Nowym Roku, bo...w sumie trochę mi szkoda, w końcu 2/3 swojego życia tam spędziłam.
Bezowa
Do Bezowej: dzięki, uspokoiłaś mnie. Za zaproszenie dziękuję, kto wie, może skorzystam...
UsuńDzień dobry Kurki w piękny poranek. Zaspałam, a zaraz potem musiałam kocie rzygi sprzątać.
Chyba na spacerek pójdę, bo dalej mi melancholia na duszy zalega, wymyśliłam sobie piękne zdanie na wstęp do wpisu na blogu i zapomniałam przez noc.
Miłego dnia.
Ewo, moze na spacerze Ci się przypomni:)
UsuńEwa, hrehre, takie rzeczy trzeba natychmiast zapisywać! Oczywiście w pewnym miejscu. Ja sobie wieszam przypominajkę na lustrze w łazience.
UsuńPogoda jest zachwycająca.
Już w łóżku byłam i tak przed snem, chyba zacznę, bo często tak mam. Albo co wymyślę to na drugi dzień robi się głupie...
UsuńCześć Kury, u nas piękny, jesienny już poranek. Żółte liście, zapach jesieni, mgły poranne, itp... Balon mi się nie przyśnił.
OdpowiedzUsuńOjej! ile do czytania!musze sobie zarezerwowac czas..bardzo to jest ciekawe. A teraz wychodze na owy film. do kinoteki, jest za 12 zl a to oferta nie do zaprzepaszczenia...
OdpowiedzUsuńsliczny dzien, faktycznie
Dzien dobry ,7 st, mgla, spalam twardo az mnie szyja boli,nic mi sie nie snilo.
OdpowiedzUsuńNiewiele wiem o przodkach, dziadka brat byl w AK, o rababciach nie wiem nic. Jedna przyjechala tu pomagac jednej z corek przy dzieciach i tu zmarla i zostala pochowana na naszym cmentarzu. Jedni dziadkowie ze Lwowa,mama sie urodzila w Samborze. Drudzy dziadkowie z Mazur, tu przyjechaali za praca , na ziemie odzyskane. O wojnie nikt nie opowiadal, nie pamietam,
Po latach dowiedzialam sie ze babcia mieszkala w tym Jedwabnem, a ciotka opowiadala, ze slyszeli krzyki z tej palacej sie stodoly.
OdpowiedzUsuńDora, widzisz te ludzkie losy naszych przodków są niesamowite, chociaż bardzo smutne :(
UsuńBardzo ciekawa opowieść Lilki i wszystkie historie w komentarzach. Z mojej babci trudno było cokolwiek wyciągnąć, trafiało się tylko czasem. Mam wrażenie, że babcia myślała, że nas to nie interesuje. Muszę wreszcie spisać [wciąż to powtarzam i nic nie robię:(] te resztki wspomnień, bo szkoda, że umykają; niektóre już nie wiem, czy znam z opowieści babci, czy nie wiadomo skąd.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na ciąg dalszy...
OdpowiedzUsuńNie Ty jedna, Annette, nie Ty jedna...
UsuńOesu, Dziewczyny! Balony, szybowce, lotnicy!. No to i ja do kompletu, tzn. ja nie bardzo do latania, ale mama moja to i spadochrony i szybowce, i motory. Ojciec z kolei zupełnie naziemny był i niezmotoryzowany.
OdpowiedzUsuńMiłego dnia Kurki.
Izydoru, motor mnie kusi bardzo!
UsuńKobitki; nie mówi sie motor, jeno MOTOCYKL. Motocykliści by Was zabili za ten MOTOR
UsuńJednoślad, psze Kur. Czyż nie brzmi po polsku, a i skromnie?
UsuńMotor to skrót od Motorrad, u mnie były wpływy "germańskie". Obie formy wszak poprawne są, choć przyznać muszę, że "nasza forma" poprawna w potocznym języku. Jednoślad nigdy mi się nie podobał.
UsuńPiękny dzień mamy. Miłego popołudnia życzę.
Cudowny dzień dzisiaj, a ja na urlopie i spałyśmy sobie z Bezą do południa, bez wyrzutów sumienia, a co? Teraz idę umyć okna, bo przez remonty pałacowe nie widzę pięknego, kolorowego, zaokiennego parku.
OdpowiedzUsuńBezowa
O rrrany, Lilka, ale historia...kto wie czy Twoj Wujek i moj Wujek Stas przypadkiem sie nie znali. Moj wujek skonczyl szkole lotnicza w Bydgoszczy latem 39go...no to sobie potem rzeczywiscie polatal. i tez okrezna droga trafil do Anglii. chcial zostac we Francji, ale go namowili, zeby dostal sie do Anglii i do RAFu sie zaciagnac - wlasnie do polskich dywizjonow. moge klamac, ale byl albo w 300 albo 30 albo 302, bo na pewno nie 303 ani wyzej. zostal ptem w UK i w sumie , tak boczkiem, boczkiem, przez to i ja jestem w uk, bo mozliwe, ze nie uczylabym sie na tyle angielskiego, zeby go studiowac.
OdpowiedzUsuńNiestety byl zestrzelony nad Holandia i lokalsi ich wydali Niemcom i kawal wojny przesiedzial w oflagu. Moja Coreczka duzo wie na temat wojny 2. wokolo Polski. i ostatnio ja cos wzielo na szukanie wujka Stasia w necie. I znalazla sporo informacji. ona w ogole chlonie opowiesci rodzinne dawne, jak byla mala to mozna bylo jej to samo w kolko opowiadac. Moj Tatko, jakos chyba przypadkiem, byl strazakiem w powstaniu warszawskim, nasz kuzyn po mieczu znalazl jego nazwisko w muzeum powstania, a ja nie znalazlam...
Usuńa z kolei Mama moja byla najstarsza z kuzynostwa (bo po wujku Stasi sluch zaginal we wrzesniu 39go a odezwal sie z Anglii w 45) i w czasie wojny rodzina wyslala wszystkie drobne dzieci do Sokolowa Podl. do jednej z siostr (moja Babcia po kadzieli miala chyba 6 rodzenstwa), bo to bardziej na wsi i pewnie jedzenie jest i moze bezpieczniej. No i z ciotka Hanka chodzili zbierac przemrozone kartofle z pola, ktore "nalezalo" do Niemcow. W nocy/pod wieczor. I stawiali najmlodszego z kuzynow na swiecy, jakby Niemcy szli. wtedy w wojsku niemieckim byli tez Wegrzy. No i raz po ciemku te kartofle kopali a tu maly Amis leci i wola: ciociu ciociu - wegiel. Na co ciotka Hanka podobno mowi - masz tu worek i laduj do worka. Na co Amis - ale to taki z kalabinem. Podobno Wegiersko-niemiecki zonierz byl uczynny i ich tylko przegonil a nie zastrzelil na miejscu.
A moja Mama oczywiscie byla w partyzantce jako laczniczka. No i w tym Sokolowie poszla na stacje z klabem bibuly w upietych wlosach. Na pewno wydawalo jej sie, ze wyglada zwyczajnie i juz, a tu stojacy obok niej pan, co tez czekal na pociag, nie odwracajac do niej podobno glowy, mowi - idz, dziewczyno, ale juz , tamtymi drzwiami i uciekaj z dworca, Niemcy ida od tej strony - lapanka bedzie. a Ty smierdzisz na kilometr parttyzantka. Mama tez mowila, ze w Miekini na stacji Niemcy przyjechali i albo wypedzili wszystkich z dworca albo tylko kazali im stac tylem do torow, a po torach toczyl sie, jak to moja Mama okreslila "pociag jeku"...jechali ludzie do obozu koncentracyjnego. I mowila, ze ona ten stukot pociagu i jek to zapamietala na zawsze. A jednoczesnie kiedys stala pol nocy po chleb (ktorego nienawidzila i opowiadala, ze to b yla glina z pazdzierzami), kupila, i idac do domu widziala kolumne niemieckicj jencow, mozliwe, ze zawracajacych spod Stalingardu, bo podobno wygladali strasznie. i jeden patrzyl na ten chleb TAK, ze Mama mu chleb oddala...
a mojego Tatke uratowal od smierci balon spirytusu typu samogon. Mlodziez ziemianksa podobno przenosila sie z majatku do majatku, wyzerali wszystko, obsrywali wszystko i przenosili sie dalej. i do jednego takiego majatku zajechaly konno ruskie. Probowali szabrowac i wogole, ale jakos to niemrawo szlo, wiec dla zabawy postawili wszystkich mezczyzn w szeregu i powiedzieli, ze zastrzela kazdego piatego. tak sobie. no i moj Tatko byl taki piaty. trzezwy wlasciciel pogadal z szefem tej bandy na boku i polecial do piwniczki tajemnej i przytaskal wielki baniak samogonu. ruskie rozochocone zabraly alkohol i sobie pojechaly.
Wujek Stas odmawial rozmawiania o wojnie. dopiro pod sam k oniec zycia puscil troche pary i sie okazalo,z e przez te wszystkie lata mial zszargane sumienie, zupelnie niepotrzebnie, bo los robi co chce i niczego by nie zmienil ni nikogo nie uratowal - okazalo sie po wojnie, ze jego wszyscy koledzy klasowi zgineli w przeciagu chyba tygodnia czy wrecz kilku dni, w czasie powstania warszawskiego i przezyl wojne on i tylko jeden jego kolega - Barcikowski, z ktorym utrzymywal kontakt do smierci.
ten "klab bibuly" to kuomb bibuly....
UsuńOpakowana, ponoć większość lotników znała się. Ci co wrócili do kraju znali się wszyscy.
UsuńNooo, słucha się tego teraz jak opowiadaniajekiegoś filmu ale takie mieli życie ci nasi rodzice czy dziadkowie czy pradziadkowie. Opakowana, to twoje losy też z Warszawą związane.
UsuńOpakowana, ja to już czytam Cię z zamkniętymi oczami!
UsuńHanuś, ja tą Opakowaną tyż ;)))
UsuńKrysiu, żebyś ty tak jakiś pamiętnik napisała, oj , to by było co czytać
pewnie ze 100 tomów by powstało
jak już rzucisz hutę, to zacznij pisać, sukces murowany !
Lilka, mój ojciec tez walczył po Kockiem jako porucznik-saper. Niestety po kapitulacji przez pięć lat siedział w róznych offlagach - najdłużej w Woldenbergu czyli offlag IIC. Historia ojca i jego całej rodziny jest bardzo epicka - nie mam teraz czasu na opowiadanie - może kiedyś. Tata nie bardzo chciał o tym opowiedać. Na szczęście jego najmłodsza siostra mogła godzinami - niestety, nie nagrywałam i nie notowałam. starsza siostra zaczęła pisac pamietanik ale nie skończyła. Zostało dosyć szczegółowe drzewo genealogiczne. A teraz to ja jestem z najstarszego pokolenia i nie mam z kim uzgadniać faktów.
OdpowiedzUsuńKolKa to szukaj gdzieś po necie... może trafisz tak, jak ja, kogoś kto cię ukierunkuje. Wszystkie te wasze historie są epickie. Warto pochylić się nad nimi :)
UsuńKolKo, to tak jak ja; kiedyś nie zapisywałam, bo wydawało mi się, że jeszcze mam czas, a teraz nie mam już z kim uzgadniać faktów...
UsuńW Muzeum AK znalazłam zdjęcie mojej wychowawczyni z liceum, a w książce Wańkowicza o Monte Cassino zdjęcie brata ojca, który tam walczył. Więcej do kraju nie wrócił na stałe, dopiero udało mu się w 1963 roku, miesiąc po śmierci brata.
OdpowiedzUsuńEwa,ech.. Monte Cassino też jest mityczne :)
UsuńBoszszsz, co za historie! W mojej rodzinie nie było jakichś heroicznych dokonań albo o nich nie wiem, ale raczej nie. Chociaż wojna dotknęła każdego z tamtego pokolenia.
OdpowiedzUsuńMój tato w czasie wojny był gówniarzem, rodzeństwa nie miał, to nic nie opowiadał, może nawet Niemca na oczy nie widział. Mama pogubiła się z młodszym rodzeństwem. Siostrę odnalazła w Gliwicach, na początku lat 50-tych, dwóch braci nie udało się odnaleźć.
OdpowiedzUsuńBezowa
Skoro nikt nie chce gdakać, to gaszę i mówię - dobranoc.
OdpowiedzUsuńBezowa
Dzień dobry.
OdpowiedzUsuńWraca powoli zimowy koszmar, smog się zaczyna, 10 stopni, trochę chmurek.
Dobrego dnia.
Dzień dobry, u mnie podobnie jak u Ewy. No i tak,dymów z kominow coraz więcej.
OdpowiedzUsuńWitam w ten słoneczny poranek. Szykuje się piękny dzionek, a ja w pracy...
OdpowiedzUsuń