wtorek, 30 października 2018

Lepiej nie być bohaterem


Część druga, ciąg dalszy historii wujka Lilki.

Pamiętacie jeszcze losy lotnika z dywizjonu 305 i 307, mojego wujka, który wcześniej został Hubalczykiem?
Dla przypomnienia, TUTAJ.

Wojenne losy wielu ludzi bywały bardzo zagmatwane i ciekawe (wiele z Was ma do opowiedzenia bardzo interesujące, rodzinne historie). Nierzadko zdarzało się, że w wyniku splotu okoliczności zostawało się bohaterem.
Jak się okazało, zmaganie się z życiem w powojennej Polsce niejednokrotnie było równie trudne jak sama wojna.
Poszukując jakichkolwiek informacji o wujku, niechcący wtargnęłam w życie pewnej młodej kobiety. W momencie wymiany korespondencji wnuczka naszego bohatera miała około trzydziestu lat.
Wahałam się oczywiście czy napisać o samobójstwie jej babci (czyli żony naszego bohatera), ale skąd miałabym się dowiedzieć czegoś więcej, jeśli nie od najbliższej rodziny? W końcu minęło tyle lat… Piszę… Trudno, najwyżej korespondencja się urwie… I dostaję odpowiedź po kilku dniach:

Samobójstwo mojej babci nie jest tajemnicą (ale raczej wolę o tym nie pisać od razu w pierwszym mailu).

No ale po kolei.
W lipcu 1947 roku nasz bohater wraca do Warszawy. Oficerowie dostawali wtedy przydziałowe mieszkania w bardzo dobrych lokalizacjach i o dobrym standardzie (jak na tamte, ubożuchne czasy). Żeni się z dobrze zapowiadającą się aktorką (babcią mojej korespondentki). 

Jak pisze moja korespondentka, pani K. :

Moja babcia była bardzo wrażliwą kobietą, dobrze zapowiadającą się aktorką i wyszła za bohatera.


Jest już czerwiec 1948 roku. Po powrocie z Anglii oficerowie utrzymują ze sobą kontakt. Spotykają się w mieszkaniu jednego z pilotów. Okazuje się, że to tzw. kocioł (nomenklatura jeszcze z lat okupacji), pułapkę zastawia UB i wszyscy zostają aresztowani. Przyczynkiem miał być jeden z oficerów, któremu udowodniono szpiegostwo i który został za swą działalność stracony. Żaden z pozostałych oficerów nie miał pojęcia o jego szpiegowskiej aktywności. Nasz bohater zostaje aresztowany na cztery lata, jego świeżo poślubiona żona również (przyszli do "spalonego" mieszkania prosto z kościoła, gdzie właśnie wzięli ślub) - tylko dlatego, że akurat była jego żoną - trafia do więzienia na dwa lata. 

Pisze pani K.:

Jaka była "przed" (tzn. babcia - przypis mój) wiem tylko z książki Stanisława Krupy. Żałuję też, że za późno się za to zabrałam bo mogłabym go spytać osobiście o babcię jaka była, ale zmarł około 2010 jak podaje IPN - polecam za to Pani lekturę, otwiera oczy na to co działo się i jak wyglądała rzeczywistość przetrzymywanych). (...) Na pewno 2 lata w Pawilonie X na zawsze zmieniły jej psychikę.

Wchodzę natychmiast na Allegro, za psi grosz wyszukuję książkę i po osobistym odbiorze w Warszawie, natychmiast czytam. Jeden rozdział poświęcony jest babci pani K. (żonie naszego bohatera). Nie czyta się tego dobrze. Trudno mi się pozbierać po tej lekturze. Wtedy przeczytałam tylko ten jeden rozdział.


Oto fragment, pisze autor, Stanisław Krupa:
Tytułowa bohaterka tego rozdziału (…) była moim sparring partnerem w sztuce stukania z drugiej celi (więźniowie porozumiewali się stukaniem –  przypis mój). A i stukała znacznie sprawniej (...) ona pulsowała wręcz żywiołowym temperamentem. Nie umiała się pogodzić z beznadziejnością więziennych dni, z prostackimi szykanami naszych stróżów. Sądzę, że owa pasja stukania to swoisty rodzaj buntu.
W. (babcia pani K. - przypis mój) była studentką Wyższej Szkoły Teatralnej. Do żadnej konspiracyjnej organizacji nie należała. W czasie okupacji była za młoda, po wyzwoleniu polityka jej nie interesowała. Nieraz pytała: „Powiedz, za co te łobuzy mnie tu trzymają?”

Jak wykazała przeszłość - jej jedynym „przestępstwem” było małżeństwo z oficerem RAF-u. Notabene wzięli ślub tuż przed aresztowaniem. W ramach poślubnej wizyty odwiedzili (...) też oficera RAF-u (…) Nie wiedzieli, że (…) został zatrzymany pod zarzutem szpiegostwa, że w jego mieszkaniu na Filtrowej jest "kocioł" i że każdy kto przekroczy próg tego mieszkania to "agent wywiadu". Prosto z tej niefortunnej wizyty zawieziono ich na Mokotów (tak się mówiło o więzieniu na ulicy Rakowieckiej – przypis mój).
Wybaczcie, że daruję sobie opis fragmentu po przesłuchaniu. Rozdział kończy się tak:
"Znacznie później usłyszałem, że W. po trzech latach (niezgodność - przypis mój) więzienia wyszła na wolność, bez rozprawy, nie było podstaw do wniesienia aktu oskarżenia."

Tak. Pamiętam opowieści rodzinne, fragmenty, strzępki rozmów (byłam małą dziewczynką, a rodzina dalej o tym dyskutowała (i złorzeczyła na wszystkich dookoła), jakie nieszczęście ich spotkało, tę parę po ślubie. Nie wiedząc o istnieniu książki Stanisława Krupy, napisałam do pani K. i zapytałam, czy wie o samobójstwie babci. Treść odpowiedzi tylko potwierdziła moją bardzo niekompletną wiedzę.

I teraz wracamy już do czasów współczesnych i do korespondencji z panią K. :

Na pewno dwa lata w Pawilonie X na zawsze zmieniły jej psychikę (babci pani K. - przypis mój), mama... ma takie dziury w pamięci, że niby pamięta że babcia była często w psychiatrykach, ale jak spytam, to kto się tą małą dziewczynką, którą wtedy była zajmował, to nie umie powiedzieć, mówi - jakieś kobiety, ciotki - ona nie wie. Pamięta jak wpadało SB i zabierali wszystko co było cenne, dokumenty etc. Choć głownie pamięta, że bił ją brat, bo tak mu matka kazała, jak ojciec (nasz bohater- przypis mój) nie widział. Podobno dziadek do najwierniejszych nie należał (co może być też wynikiem "nowej osobowości" babci po przejściach). Pod koniec życia żył z inną kobietą. Babcia nienawidziła mamy, bo obwiniała ją, że będąc z nią w ciąży jej mąż zdradził ją i ma dziecko na mieście, (ponoć znalazła zdjęcie dziewczynki kropka w kropkę podobną do mojej mamy - w tym samym albo podobnym wieku). Powiesiła się w piwnicy, w mieszkaniu na… gdzie mieszkała z moją mamą i jej bratem zostawiając list, że to przez moją mamę. Moja mama miała wtedy 17 lat.

Zapadam w długą medytację… Boże…
Ciotki, które się nią opiekowały… to mogła być również m.in. moja mama i jej dwie siostry…
(Moja Mama i jej siostry były ciotkami dla mamy (żony bohatera) mojej korespondentki, pani K. Jej pradziadek i mój dziadek to rodzeństwo).

No i zakończenie z korespondencji z panią K.:


Z wykształcenia jestem psychologiem i mnie najbardziej interesowało z tej całej tragedii rodzinnej, jak to wszystko było, żeby zrozumieć moją mamę. Dlaczego jest jaka jest, dlaczego była taką, a nie inną mamą i jak ja wiedząc to wszystko po kilku latach terapii własnej mogę to uciąć i sprawić, żeby moje dzieci już nie niosły ze sobą tego wszystkiego. Ile rzeczy trzeba nazwać, odkłamać i ujawnić, żeby nie psuło życia kolejnym pokoleniom. Ta tragedia rodzinna to taki rodzinny trup w szafie, mam zamiar go wyjąć (jeśli znajdę odpowiednio dużo informacji w aktach IPN). Nie jestem zapewne jedyną, która jako kolejne pokolenie niesie ze sobą coś co dawno powinno zostać pochowane. Moja mama mówi że ona już pochowała "tę tragedię" rodzinną. Ale zachowuje się dalej jakby miała te 10-20 lat i jak się ją dobrze podpytać to nie umie wybaczyć. Ja jej wybaczyłam to, jaką była mamą, całe życie pogrążoną w depresji, bez emocji, odcięta od świata, od dzieci. Tylko że to wcale nie rozwiązuje 100% problemu. Bo co mam zrobić ze swoim nieudanym dzieciństwem? Ze swoją depresją "wrodzoną", nieufnością i lękami wypitymi z mlekiem matki? Tak naprawdę muszę się z tym zmagać każdego dnia, już dorosła kobieta. Przeszłam już swoją terapię, żeby chronić moje dzieci (właśnie się spodziewamy pierwszego). Ja przypuszczam, że takich jak ja jest wiele osób w naszym kraju, co próbują ustalić dlaczego czują i jest im w życiu jakoś tak nazwijmy to, niekomfortowo. Jeśli uda mi się zebrać pełen pakiet materiałów, żeby opisać studium przypadku "takiej rodziny" na przykładzie mojej, to może to i gdzieś opublikuję.
 ***
Grób rodzinny naszego bohatera i jego żony znajduje się w Pyrach, a więc rzut beretem od mojego miejsca zamieszkania. Każdego roku, od momentu tej korespondencji, odwiedzam ich tam i rozmawiam z nim w myślach. Ten dzień właśnie nadchodzi…

130 komentarzy:

  1. Pierwsza ? W każdym razie pod wrażeniem, lecę czytać jeszcze raz. Rabarbara

    OdpowiedzUsuń
  2. Boguśka, i nie dziwota. Ani życie, ani ta historia nie nastrajają do śmiechu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, wiele rzeczy było przemilczanych, dopiero wychodzą na jaw, kiedy można odtajnić dokumenty, czy przeczytać coś w jakiejś książce. Nie mieści mi się w głowie to, jak wielką krzywdę jeden potrafi drugiemu zrobić. I jak to możliwe, że jeden kraj napada na drugi, robi rozpierduchę i jeszcze wychodzi z tego zwycięsko, chociaż pozornie pokonany ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lidia, to mroczne czasy dla Polaków były. Nigdy jako naród nie przerobimy tego aby zamknąć tą przeszłość i nie wracać do niej. Widocznie tak naznaczeni jesteśmy.

      Usuń
  4. Niesamowita ........raczej nie.....głęboko bolesna bo nie jedyna. Znam dwie podobne historie o cierpieniu, które naznaczyło losy rodzin aż do współczesnego mnie pokolenia. A i w mojej rodzinie zdarzenia tamtego, okrutnego czasu , zostawiły blizny. Barbara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barbara, tak przypuszczam, ze takich historii jest tysiące. Kilka pokoleń nie może się pozbierać po swiatowych zawieruchach. Pokazuje ta "moja" historia również to, że pod płaszczem bohaterstwa kryją się prawdziwe tragedie. My często patrzymy jak odznaczają krzyżami zasługi wojskowych czy innych zasłużonych dla następnych pokoleń i w takim momencie tylko to chcemy widzieć.

      Usuń
  5. Smutne, bo pokazuje jak zbrodnicze działania autorytarnych dyktatur niszczą ludzkie życia na kilka pokoleń. Historia niesamowita i to, że Lilko tak to wszystko jak detektyw odkryłaś. Mam nadzieję, że pani K. uda się uporać z własną traumą.
    Ja mam swoją, niezwiązaną z wojną za to związaną z matką. Nie potrafiłam nigdy na dobre poradzić sobie z tym co ona mi fundowała i funduje. Co jakiś czas wydaje mi się, że już jestem nad powierzchnią, a tu znów pikowanie w dół. To trudne, do specjalisty nigdy nie poszłam, chyba nie potrzebuję, albo mi się tak wydaje, przegaduję problem w głowie, teraz z dorosłymi już swoimi dziećmi. Ostatnio znów się odcięłam od złych emocji, od tego mojego wampira energetycznego, mam nadzieję, że skutecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sonic, szukając czegokolwiek o losach wujka nie przypuszczałam, że poruszę aż tak dogłębnie przemyślenia jego wnuczki. Nie spodziewałam się takich informacji. Skoro przegadujesz swój problem z dziećmi i one są skore współpracować z tobą w tej materii to już jest połowa sukcesu.
      Trudno jest mi coś radzić w takiej sytuacji. Lubie się grzebać w takich historiach, jak ta powyżej.

      Usuń
  6. !!!
    Odbiegnę trochę od tematu, ale przypomniało mi to scenę z wczesnego dzieciństwa.
    Mieszkaliśmy na ostatnim 5 piętrze poniemieckiej kamienicy. Piętro niżej mieszkali zaprzyjaźnieni sąsiedzi. Dzieci z obu rodzin były w tym samym wieku i u nas i u nich było kilkoro. Rodziny były na tyle zaprzyjaźnione, że moja mama był chrzestną jednego z chłopców. Pomimo że byliśmy tylko kilkulatkami, kursowaliśmy sobie pomiędzy piętrami, tak się wtedy żyło. Zachodzę ja do nich kiedyś i zastaję zapłakaną moją o rok ode mnie starszą koleżankę, tata ją zbił. Oburzony poinformował mię, że T. się zsikała w majtki i on w ten sposób ją tego oduczał. Kazał jej ściągnąć majtki i pokazać mi czerwone od razów pośladki. Mam tą scenę przed oczami pomimo prawie 60 lat które minęły. Ojciec tego dziecka nie był prymitywnym robociarzem, ale przedstawicielem tak zwanego "dobrego domu".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko, co za koszmar .... ale tak było i chyba nadal się dzieje. A kiedyś było na to przyzwolenie społeczne.
      Dzisiaj w pracy wspomnieliśmy takiego jednego nauczyciela, który lał dzieciaki, że aż huczało. Z premedytacją, bo zdjął chłopakowi okulary, a potem strzelił go w twarz tak, że chłopak uderzył głową w tablicę!
      Ofiary ofiar ...

      Usuń
    2. Maria,ja też pamiętam to kursowanie pomiędzy piętrami. Wszyscy się znali, dzieci było wokoło całe tuziny. Piękne czasy. No ale metody wychowawcze daleko odbiegające od standardów dzisiejszych. Ja też niestety dostawałam ( chyba łapo po dupsku ) ale za co, to już nie pamiętam.

      Usuń
    3. W naszym pokoleniu chyba nie ma nikogo kto dzieckiem będąc nie dostał klapsa, ale to co robił ten facet to nie był klaps, to było metodyczne bicie paskiem, ona miała krwistoczerwone pośladki.
      Ja dostałam lanie raz w życiu. Miałam chyba z 6 lat, nie chodziłam jeszcze do szkoły. To była niedziela, moja mama poszła na zebranie różańcowe do kościoła, ojciec został z dziećmi w domu i ja...wybrałam się w kapciach do...mamy. To chyba było tak z 1,5 kilometra od domu. Ojciec latał od sąsiadów do sąsiadów, poleciał na działkę do mego chrzestnego...Jak wróciłam z mamą do domu to dostałam porządne lanie. Wyrobiłam sobie potem metodę, jak zanosiło się na jakieś połajanki, to wyłam już przed i rozchodziło się po kościach ;)

      Usuń
    4. Też kursowałam, tyle że po pałacu:)))

      Usuń
    5. Marija z kamienicy poniemieckiej, Hana z pałacu a ja z bloku socjalistycznego... Te same lata. Ot znak naszych czasów i historia jak na dłoni. Nie trzeba sięjej uczyć to się wie.

      Usuń
    6. chodzi mi o blok mieszkalny, ten socjalistyczny, że jako budynek znaczy

      Usuń
  7. Takie "trupy w szafie" chyba każda rodzina w tamtych czasach miała. Mama czasem opowiadała różne historie, słuchało się tego dziwnie.
    Ja sama pamiętam wieczorne wizyty szemranych panów w prochowcach. Dom stał na uboczu szukali czego nie zgubili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewa, ja bym pogrzebała....w tych historiach. One już chyba nikomu nie mogą zaszkodzić, te trupy z szaf.

      Usuń
    2. Już nie ma mamy, ani tych, o których opowiadała. Na pewno nie była to konspiracja na poważnie, raczej psikusy robione Niemcom. Ponoć mieli też na sumieniu jednego, zakopali go niedaleko naszego domu. Mama się bała, że jak ktoś kupi sąsiedni dom i zechce poszerzyć drogę to znajdą kości.

      Usuń
    3. Ewa, łomatulu, historie wojenne to z reguły ciąg smutnych zdarzeń ale jakże teraz interesujących.

      Usuń
    4. To jeszcze Wam opowiem jedną. Przydałby się rysunek poglądowy, ale nie ma jak. Mieszkaliśmy za rzeczką, na peryferiach miasta. Trzeba było przejść przez wąski drewniany most, który był niżej i niewidoczny z ulicy, która skręcała pod kątem prostym. Był znak skrętu, ale koledzy mamy go usunęli i jak Niemcy jechali takim motorem z przyczepą to wjechali do wody, bo się na most nie zmieścili. Nie znali drogi.

      Usuń
    5. Ewa, na pohybel im, tym faszystom. Dobrze żeście zrobili :))

      Usuń
    6. To scena jak z filmu "Allo, allo"!

      Usuń
    7. To ganianie dzieciaków po piętrach w kamienicy ocalałej w czasie wojny to i u mnie było w"modzie".I taka historyjka,którą przed dziesiątkami lat opowiadał pewien brygadzista z którym pracowałam w ZPO DANA.W czasie wojny też było spore zapotrzebowanie na...alkohol.On mieszkał gdzieś na wsi i tam wlewano mleko w metalowe kany i zakopywano na pewnej głębokości w ziemi.Po określonym czasie kany wykopywano i się piło.Czasami ktoś donosił Niemcom o takich kanach z wiadomością,że tam jest ukryta broń.Niemcy kopali we wskazanym miejscu,wyciągali kanę na powierzchnię i...przy nieumiejętnym otwieraniu kana wybuchała.

      Usuń
  8. Szemrani panowie śnili się zapewne moim rodzicom długo. W 1953 chyba Tata rzucił legitymację partyjną na znak protestu. Siedzieli z Mama spakowani i czekali kiedy po nich przyjdą. Jakimś cudem nie przyszli, ale Tata dostał wilczy bilet i długo nie mógł znaleźć pracy. Znalazłam ten "bilet" robiąc porządki w papierach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hana, patrzysz na kawałek papieru i prawie wiesz wszystko o tamtych czasach :). Ja mam gdzieś jakąś ojca przepustkę po okupacyjnej Warszawie. Musze to odszukać. Trzymałam to w ręku i kilka popularnych, polskich seriali przeleciało mi po głowie.

      Usuń
    2. Mój Dziadek ze strony Mamy został przez swoją rodzinę wyznaczony jako najmłodszy jej członek do zbratania się z nową przewodnia siłą i ratowania majątku przed upaństwowieniem. No to wziął na klatę i zapisał się do PZPR - u za głębokiego Bieruta. Komunistyczne miazmaty nie zadziałały i Dziadek Czesław tzw. natura szczera, wyleciał z wielkim hukiem oraz smrodkiem ciągnącym się za nim spory kawał czasu nim minęła pierwsza rocznica jego wstąpienia w szeregi. Tak się skończyło śpiewanie na lekkim rauszu utworu "My, Pierwsza Brygada" na pochodzie pierwszomajowym. Ponoć Dziadek ryczał tak że paru kolegów się na niego rzuciło coby uciszyć i problem był bo w Dziadku miłość do sanacji zaczęła nagle buzować i postanowił się nie dać, sztandar czerwony rzucił, narodowe barwy znalazł i nimi wymachiwał. Najśmieszniejsze że Dziadek w przeciwieństwie do niemal całej swojej rodziny miał lewicowe poglądy, na pułkowników Piłsudskiego warczał, brzydkie rzeczy mówił o Dmowskim ale jednak komuna była dla niego nie do strawienia. No i tzw. majątek dopiero po wielu latach odzyskaliśmy w proszku, że tak rzecz ujmę. Po latach się dowiedziałam od najstarszego brata Dziadka że komuniści w czasach stalinowskich też brali łapówki ( Stryj Mieczysław wyćwierkał że ponoć większe niż okupanci niemieccy, bo komuniści twierdzili że bardziej ryzykują - Stryj Mieczysław od zawsze stał na stanowisku że nie ma władzy, która nie dałaby się skorumpować i gdzie tylko mógł to korumpował w miarę swoich możliwości, w przypadku zagrożenia brata poszedł na całość ) i dlatego dla mojego Dziadka te śpiewy skończyły się w miarę łagodnie w porównaniu z tym co trafiało innych. Mojego Dziadka rodzina już nigdy do niczego nie namawiała w imię dobra wspólnego, za to moja Babcia Wiktoria po tej całej historii wszczęła dziką wojnę z jego braćmi za "narażanie rodziny z małym dzieckiem".
      A tak w ogóle to myślę że o Stryju Mieczysławie i tym jego łapówkarstwie mogłaby powstać niezła powieść. Kupę ludzi dzięki tej jego umiejętności wręczania korzyści majątkowych w czasie wojny udało się uratować. On nigdy o wojnie nie mówił, moja Babcia twierdziła że dlatego że podejrzewał członka najbliższej rodziny o spowodowanie wsypy po której nawet łapówkarstwo nie pomogło i która kosztowała życie parę bliskich mu osób. Za to słyszałam od jednego dobrze poinformowanego że był "naszym człowiekiem płacenia draniom".

      Usuń
    3. Taba, Ty to masz historie w zanadrzu! Opowiedz nam więcej, będziesz to miała na piśmie - korzyść będzie obopólna.

      Usuń
    4. Hym... historia mojej familii przypomina w jakiejś tam części historie co nobliwszych rodzin brytyjskich, znaczy w tym sensie że i złodziej się trafi i puszczalskich co nie miara.;-)

      Usuń
  9. U mnie brak takich historii, czytam wasze jak ksiazke.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dora, na pewno coś interesującego znalazłoby się . Może po prostu zakopane za głęboko..

      Usuń
    2. Lilko, nie mam kogo zapytac.Ni

      Usuń
    3. Nikt tez nie opowiadal o przeszlosci.

      Usuń
    4. Mnie Mama wiele opowiadała o młodości, Lwowie, wojnie... ale ja nie byłam dociekliwa, bo mogłabym za dużo zapytać...Jedynie o swoim dzieciństwie niewiele mówiła, była wówczas bardzo smutna i miała żal do ojczyma nieroba, który wysługiwał się dziećmi i babcią. Babcia miała 48 lat, jak zmarła.

      Usuń
  10. Czasem jest tak, że nikt nie chce opowiadać. I uciekają wspomnienia, ginie część rodzinnej tożsamości, a strachy i lęki dziedziczą się pomimo tego.
    U nas było dziś coś jak huragan. Połamało drzewa, pozrywało linie energetyczne. Wszystko w pełnym słońcu i przy 18 stopniach. Czarująca pogoda, doprawdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agniecha, słyszałam, że w górach halny i zrywa dachy i że halny źle na serce i jrążenie wpływa i że w górach jest więcej zawałów... Tak się dzisiaj nasłuchałam.

      Usuń
    2. Lilka, bo to prawda jest, zapytaj Mikę. U nas też nieźle duło.

      Usuń
    3. I u nas wichur wielki byl.

      Usuń
    4. Fakt, wiało jak cholera, gałęzie leciały, a mnie halny przywiał na podwórko śliczną szafirową miskę plastikową:) Boję się trochę, bo mam jedno spróchniałe drzewo, które mocno się huśta przy takiej wichurze. W niektórych miejscach nie było prądu, u mnie na szczęście tylko raz mignęło na chwilę, ale wróciło. Teraz już się trochę uspokaja, mam nadzieję, że już będzie lżej. Karetki jeździły dzisiaj jak oszalałe calutki dzień, sercowcy mają ciężko.

      Usuń
    5. W noc halnego śniły mi się słonie, demolujące mój domek na działce. ( w realu nie mam ) Słonie, które uciekły z Zoo i wpadły w szał. A kiedy domek został rozszarpany w proch i pył, zaczęły biec w stronę samochodu, w którym siedziałam z rodziną. Bo czekaliśmy na kogoś. Patrzyłam, jak te słonie biegły w naszą stronę, aż w końcu mówię delikatnie do taty: " Tato, a może odpalisz samochód i i odjedziemy?" I wtedy się obudziłam. Nadmienię, że były to słonie indyjskie. Ale na serce mi nie padło, uważam, że mam je jak dzwon i na wszelki wypadek nie sprawdzam.
      Teraz już cisza i spokój, złota jesień się wróciła, słońce złoci stoki gór.

      Usuń
    6. Agniecha, co za sen! Dobrze że słonie były indyjskie, one mniejsze są. Inaczej byłoby po samochodzie.

      Usuń
    7. Ja tam się cieszę, że się obudziłam. Bo wyglądały na ciężkie.

      Usuń
  11. Niesamowita historia! Ile bólu, cierpienia i to wszystko w imię Ojczyzny.
    Straszne to byłu czasy, straszne. Lilko, podziwiam Cię, że odszperałaś tę historię.
    Tak się w nią zagłębiłaś. Dziękuję, że udostępniłaś ją i nam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ataner, historia odszperała się sama. Po prostu bardzo szybko (chyba przypadek nas obie naprowadził) dotarłam do własciwej osoby, która chętnie podzieliła się wiedzą. Nie musiała. I w dzieciństwie nasłuchałam się jak to ... uciekł z transportu. I nigdy nie wiedziałam czy mówią o naszym bohaterze czy o moim ojcu bo tak samo mieli na imię i obydwaj wywijali się z transportu (losy niezależne). Teraz mam pewność, ze na tzw. imieninach mówili tylko o tym co się wydarzyło naszym bohaterom w tej powojennej Polsce. Straszne te czasy jednak były.

      Usuń
  12. Nasz Tato miał fantazję ułańską. Mama wspominała, jak w czasach stalinowskich z kolegami, wypiwszy uprzednio dla kurażu, urządzili sąd nad Stalinem. Mieli duży portret oskarżonego, a że proces trwał czas jakiś, wynosili go ((portret) na sikanie do toalety. I to była jedna z głównych uciech. Potem, po otrzeźwieniu, rodzice długo nasłuchiwali czy nie obudzą ich łomotania u drzwi nad ranem. Jakos sie obeszło, ale, jak wspomniała wyżej Hana i tak po oddaniu przez Tatę legitymacji partyjnej tułaliśmy sie od miejsca do miejsca, bo tracił prace jak tylko doszły odpowiednie dokumenty. Czy to była nieodpowiedzialność, odpowiedzialność, ułańska fantazja czy przejaw buntu, beznadziejnego w beznadziejnej sytuacji? Do tej pory nie potrafię tego jednoznacznie nazwać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MM pewnie nie był ideowcem aby umierać za Stalina i swój rozum miał. Przecież nie zawsze myslimy o skutkach naszych decyzji. Liczy się co robimy tu i teraz. On pewnie też nie myślał. Umiał podążyć po wiater :)

      Usuń
    2. Już to, że o tych samolotach marzył i na nich latał to swiadczy, że myslał nietuzinkowo :)

      Usuń
    3. Lilka; pod wiater podążał, a my z nim....

      Usuń
    4. A to ci byli humanitarni prokuratorzy. Ja tam bym temu Stalinowi nie pozwoliła korzystać z toalety. A niechby mu mocz po nogach spływał. Hano, MM, Wasz Tata był niezłym numerantem.

      Usuń
    5. Agniecha, oj, był! Ma na koncie więcej wariackich akcji, najróżniejszych. Teraz, na gorąco przypomniało mi się, jak kiedyś zatrzymany za jakieś przwinienie na skrzyżowaniu przez milicjanta, otworzył okno, rzekł "pocałuj mnie w d..." i pojechał...

      Usuń
    6. No, no Hana! No co? Kozak był ten wasz tatko!

      Usuń
    7. Lilka, a kiedy na przejeździe szlaban był za długo zamknięty, to go sobie otwierał. Raz mu spadł na auto i rozwalił przednią szybę.

      Usuń
  13. Marta, Tata młody wtedy był,to i fiubździu miał we łbie. My tez w młodości (ech!) robiłyśmy dziwne, nieprzemyślane i nieodpowiedzialne rzeczy. Ale aż tak to jednak nie...

    OdpowiedzUsuń
  14. Smutna historia, ale piękna. Dziekuję Lilko, że ją opisałaś. Czasy były wtedy naprawdę ciężkie i najmocniejsze charaktery się łamały. Zresztą kto by się nie złamał, gdy ci grozili śmiercią najbliższych? Nigdy nie oceniam ludzi, którzy dali się złamać i poszli na współpracę. Tym zresztą większy szacunek dla tych silnych i wiernych sobie, choć często cenę płacili ogromną. Jak zresztą widać z twojej historii, odbijało się to nie tylko na nich samych, ale i na przyszłych pokoleniach... Dobrze, że pani, do której dotarłaś chce jakoś tą traumę rodzinną wyleczyć, podziwiam bardzo.
    Uwielbiam wszelakie historie rodzinne, sama trochę pisalam o swoich. Życie każdej rodziny to materiał na książkę albo film... Pozdrawiam Lilko serdecznie i dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz tak łatwo oceniać ludzi. Ten współpracował, ten się złamał... itd. Nie nam oceniać ich wybory. Tak Mika, to gotowe scenariusze na film. Pozdrawiam

      Usuń
  15. Mika, jak to dobrze, ze Rodzice tyle ci opowiadali i tyle pamiatek masz po nich, a u nas nikt niczego nie chcial opowiadac, dobrze ze w ostatniej chwili M. zdazyla spotkac. kuzynke Taty tuz przed jej odejsciem, to chociaz troche nam sie rozjasnilo, a tak ciekawie po stronie Dziadzia sie dzialo, charakter mial delikatnie rzecz ujmujac baaardzo nietuzinkowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, moi Rodzice na szczęście lubili opowiadać, jak byłam mała to nie bardzo słuchałam, ale potem już więcej i sporo mi zostało w głowie, np jak Mama przypadkiem została matką chrzestną statku m/s Sołdek:) Pracowała wtedyw Stoczni Gdańskiej, jako urzędniczka, miała więcej pracy i została po godzinach, kiedy to wpadl do niej zdenerwowany inżynier i powiedział, że musi natychmiast iść i ochrzcić statek, bo matka chrzestna się rozchorowała w ostatniej chwili:) Trochę się wzbraniała, że nie ubrana odpowiednio itp, ale poszła, dzielnie wygłosiła formułkę "Płyń po morzach i oceanach świata..." i rozbiła butelkę szampana rosyjskiego.
      Jak się spotkamy to musisz mi poopowiadać o rodzinie waszego Dziadzia, bo tutaj to nic nie wiem. Wiem tylko, że Mama nie przepadała za waszą Babcią...

      Usuń
    2. Mam jeszcze jedną w zanadrzu, tylko muszę sobie przypomnieć szczegóły, ale wielkie wrażenie na mnie zrobiła chociaż Mamy dotyczyła pośrednio.

      Usuń
  16. I tak to, trauma goni traumę. Czasem sie zastanawiam, co my w tym wariatkowie wyczyniamy. Ale z drugij strony są osoby takie świadome, jak ta kuzynka, które chcą z tym skończyć. Idą na terapię, szukają drogi wyjścia, chcą żyć lepiej. Rozumieją. Nie niosą dalej. Sama to robię. I wiem, jak to jest trudne. Bo wszczepiono mi to już w łonie matki, a potem wcale nie było lepiej. Ech! Historia uczy, że niczego nie uczy. Jednak się tego trzymam. Bohaterami nikogo nie nazywam, tak jak świętymi. Są tylko ludzie. Zawsze tylko ludzie i ich osobiste wybory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bzikowa, większość straumatyzowanych nie ma tej świadomości, niestety. Może dlatego tyle nas pofyrtanych?

      Usuń
    2. Bzikowa, można w ogóle nie grzebać w historiach rodzinnych i odciąć się od wszystkiego ale wtedy nie zrozumie się i droga wyjścia z traumy może być dłuuuga. Jesli zna się przyczynę terapia jest skuteczniejsza, dla mądrych i świadomych.

      Usuń
    3. Lilka najczęściej przyczynę poznaje się na terapii właśnie. Bo w życiu borykasz się ze skutkami, pojęcia nie mając o przyczynie. I nie chodzi mi o to by odciąc się, choć czasem jest to konieczne, na jakis czas, albo na zawsze. Zależy od człowieka. Ja tylko, aktualnie, zastanawiam się, co zrobić, żeby nie było takich wspomnień, co powinniśmy robić, czego się dowiedzieć, jak patrzeć na ludzi, by nie było tego wszystkiego, wojen, okrucieństwa. Mam teraz taki czas. I uważam, że powinniśmy zrozumieć, że życie to nie tylko ten odcinek czasu na ziemi. Że może jest coś więcej. Ale tak naprawdę uwierzyć, nie po łebkach, WIEDZIEĆ, że mamy całe morze czasu, że nie musimy gromadzić, walczyć, wydzierać, borykać się. Możemy żyć spokojnie. Wszyscy razem. Bo wszyscy jednakowi jesteśmy. O to mi chodzi. A dzielenie na dobrych i złych, właściwych i niewłaściwych, bohaterów i tchórzy...bez sensu. Tu, na Ziemi, wszystko się zmienia. Ja wiem, że ja na puszczy wołam, sama siedziałam w okopach 50 lat. Wiem jak tam jest. Chcę ianczej. Zrozumiałam, że historia niczego nie uczy, to jak czytanie kryminału...napisanego przez przypadkowe osoby, wybiórczo i tendencyjnie. Można przeczytać, ale nie można brać serio.
      Polecam biuro-duchow.pl ...na początek. Ale niekoniecznie :-)

      Usuń
    4. "Życie jest tylko przechodnim półcieniem
      Nędznym aktorem, który swą rolę
      przez parę godzin wygrawszy na scenie
      W nicość przepada – powieścią idioty
      Głośną wrzaskliwą, a nic nie znaczącą."
      To nie ja, to mistrz Will w tłumaczeniu Józefa Paszkowskiego. Jednak niewiedza, celowe unikanie grzebania w historii niczego nie załatwia, szczęśliwości nie gwarantuje. Za to na pewno pozbawia tzw. perspektywy niezbędnej do refleksji. A bez refleksji to my tylko ciągle nagie małpy i to takie agresywne do bólu. Problemem nie jest to że historia niczego nie uczy, problemem jest to że nie uczy niczego przeważającej liczby osobników naszego gatunku. Na poziomie świadomym cóś na kształt ameby, w podświadomości buzujące lęki. Duchowość sama nie wystarcza by je uciszyć, zinstytucjonalizowana religia też sobie z tym słabo radzi, olśnienie rzadko kogo trafia. Głęboko wierzę w mozolną pracę od podstaw polegającą na chłonięciu rzeczy istotnych w celu pozyskania możliwości autorefleksji, po mojemu drogi na skróty ni ma. Tzw. skok ewolucyjny poprzedza zawsze masa wykonanych działań. Taa... to wszystko, Panie tego, jakoś tak pracowicie wygląda. Na szczęście dla naszego gatunku potrafimy z pracy zrobić zabawę a z zabawy pracę. ;-)

      Usuń
    5. No ;-) Ja tam wierzę w efekt setnej małpy. W tym cała nadzieja. Tak sobie tylko myślę, że po śmierci ocknę się w pokoju gier, zdejmę gogle i słuchawki, wyjdę z kabiny i zdziwiona powiem: boszezielony, ta gra jak prawdziwa była ;-)

      Usuń
    6. Ewentualnie będzie z nas kompost który też będzie sobie żył po swojemu a za ileś tam powrócimy by żyć tym samym lub innym życiem. Piękne ogrody wyobraźni uprawiamy.;-) Przyznam że to o wiele bardziej przyjemne niż obserwowanie urody nowych cmentarzy. Cóż za piąkne kamienne fortyfikacje grobowe nam rosną, normalnie ćwierćpiramidy. Złocistości, kolumienki, lśnienia licheńskie, łobabrazki a także rzeźby pełne - oczopląsa można dostać oraz wysypki. O ranach potłuczonych czy tam cięższych urazach ledwie napomknę ( zamykam oczy przy niektórych mauzoleach ). Przyznam że zastanawiam się zawsze czy to tzw. wyraz szacunku dla zmarłego czy podkreślenia statusu żyjących stoją za wystawianiem tych mastab.

      Usuń
    7. Tabaazo, takie wystawianie pomników, a raczej, ćwierćpiramid, służy tylko żyjącym, bo pokażemy sąsiadom, znajomym, na co mnie stać. Sama przeżyłam próbę zmuszenia mnie, do postawienia wielkiego, granitowego pomnika Mężowi. Robiła, to Jego Mama i brat z żoną. Nawet chcieli za to płacić, pod warunkiem, że oni wybiorą pomnik. Nie zgodziłam się. Zrobiłam tak, jak podobało się mojemu Mężowi na cmentarzu w Poznaniu - prosta kostka, niewielka płyta z imieniem i nazwiskiem. Wszystko otoczone kilkoma palikami z łańcuszkiem. Żebyś Ty słyszała tą awanturę, jaką miałam od nich. Niestety nie mogą nic zmienić, bo nie są właścicielami grobu...

      Usuń
    8. W końcu może sie ktoś ocknie. Mój mąż gdzieś wynalazł info, że wypalamy w te dwa dni MILIARD złotych. Bogaci ludzie z nas :-) A to tylko znicze. A benzyna, kwiatki żywe i nieżywe? I co tam jeszcze? Kult ciała, strachu i mamony...OESU.

      Usuń
    9. Jak mówi przysłowie, człowiek uczy się całe życie i głupi umiera. Można to oczywiście zinterpretować na parę sposobów. Ale tak czy siak, człowiek stary chyba bardziej ma świadomość, że :" wie, że nic nie wie", a młodzi zawsze jednak muszą odkryć swoją Amerykę, i odkrywają ją do końca życia.
      Ach ach. Optymistycznie byłoby wierzyć w ten efekt setnej małpy o którym napomyka Bzikowa. Ale jakoś ciągle mi się wydaje, że mentalnie jako gatunek to cały czas jak ten chomik w karuzeli strachu i agresji sobie biegniemy, udając sami przed sobą, że to nie klatka poruszająca się, ale świetlana droga w przyszłość.
      Na cmentarzu nie byłam w tym roku. Jakoś nastrój nie ten, więc dzień spędziłam grzebiąc w ziemi.

      Usuń
  17. Meandry zycia i to, ze przeciez nie kazdy jest silny i wytrzymaly znow wracaja....dziwne przypadki rzadza naszymi losami...

    Mika - Soldek! to ten, co mozna go zwiedza w Gdansku chyba. Czyli Twoja Mama jest mama statku. Moj Tatko na nim poplynal do Anglii w 1963r.

    OdpowiedzUsuń
  18. Co za historie! I twojego wujka, Lilko, i te w komentarzach.
    Moje trupy z szaf gdzieś poznikały - może razem z naszym starym domkiem, który już nie istnieje. Wiem o tamtych czasach niewiele, bo ani dziadkowie, ani rodzice nic nie chcieli mówić. Tyle tylko mi wiadomo, że dziadek (ojciec mamy) był w AK i że przez to stracił pracę w milicji - nie jakoś spektakularnie, po prostu dobrzy koledzy poradzili mu, żeby odszedł, zanim dopatrzą się jego "niechlubnej" przeszłości. Dziadek był fotografem, wiem, że robił i przekazywał jakieś ważne zdjęcia. Nie mógł zrozumieć, czemu ojczyzna, o którą walczył, tak go potraktowała. Próbował popełnić samobójstwo, odkręcił gaz, ale na szczęście(?) wróciłyśmy z mamą i babcią do domu (miałyśmy po kilka lat, nigdy tego nie zapomnę). Z tego co wiem, to nie był pierwszy raz, zresztą w końcu mu się w pewnym sensie udało; miał zaawansowanego raka wątroby i lekarz mu powiedział, ze jeśli nie będą go operować, to przeżyje jeszcze kilka miesięcy, a jeśli zgodzi się na operację, to on (lekarz) nie daje żadnej gwarancji. Kazał się zoperować. Nie przeżył, nawet nie odzyskał przytomności, aż do ostatnich chwil przed śmiercią. Ale na temat wojennych losów rodziny nie wiem poza tym prawie nic; jak mówiłam, nic nam nie mówiono. Jako dziecko wyobrażałam sobie jakieś bohaterskie historie, teraz wiem, że to zupełnie nie tak...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ninko, w szkole karmiono nas bohaterstwem do mdłości. Ja dorastałam w przekonaniu, że bohaterem można być tylko na wojnie. Nie rozumiem, dlaczego większość rodziców trzymała swoje dzieci w niewiedzy.

      Usuń
    2. Ninka, na pewno, jesli byłoby wolno o tym mówić opowiedziałby ci parę ciekawych, niesamowitych historii. Dla nas przecież to jakies niewyobrażalne życie w tamtych warunkach przecież było. Szkoda, że większość wolała milczeć zamiast mądrze opowiadać.

      Usuń
    3. Do tego te setki tysiecy osob, co wojne przezyly - w lepszych badz najstraszniejszych warunkach, po tej wojnie nie otrzymaly od panstwa zadnego wsparcia.....psychicznego. teraz oswiata na temat, co to jest wojna/ latanie z karabinem czy inna armata, jest przeciez o wiele lepsza. a mimo to, po walce no, wlasciwie wrecz, jak ludzie gina od pociskow, m in, to od razu leca do psychiatry. Slabsi niz tamto pokolenie czy nie?

      Usuń
  19. Bardzo bolesna historia rodzinna. Mojej też nie oszczędzono. U Ciebie Warszawa i Pawilon X, u nas Montelupich w Krakowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tato też był na Montelupich po złapaniu go w kotle u kolegi, już po wkroczeniu ruskich. Stamtąd wywieźli ich do łagru. A jak ich prowadzili na dworzec, to specjalnie pomieszali z jeńcami niemieckimi, żeby ludzie im nie pomagali, tylko myśleli, że to Niemcy...

      Usuń
    2. Taaaa Izydoru, u nas jeszcze Pawiak był. Mój tatko tam siedział, na szczęscie niedługo i się wyligał (co jest do tej pory dla mnie największą tajemnicą, już chyba nie do rozwikłania, jak z tego wylazł?). Do końca życia miał pamiątkę w postaci dwóch źle zrosniętych palców dłoni bo w trakcie przesłuchania "drapnął" go tasaczkiem faszysta cholerny.

      Usuń
    3. Mika, ale ty masz tych historii w zanadrzu?? Super ciekawe.

      Usuń
    4. I własny blog masz. Że tak przypomnę? Piękne miejsce na sagę rodzinną.

      Usuń
    5. Wiem, ale jakoś nie mogę się zmobilizować:( Najpierw muszę napisać o Tropiku...

      Usuń
    6. Przyganiam jak ten kocioł garnkowi... Przyjdzie czas, to napiszesz.

      Usuń
  20. Chciałam zostawić uśmiech jako znak mojej bytności tutaj, ale tym razem jakoś nie pasuje.

    OdpowiedzUsuń
  21. Straszne czasy, straszne historie. Nie wyobrażam sobie nawet, co mogła czuć córka, której matka obwinia ją za doprowadzenie do swojej samobójczej śmierci. Takie pokręcone są te rodzinne historie. Ja w swojej mam i AK-owca, więźnia Mauthausen, a z drugiej strony członka UPA i prawdopodobnie SB ... W zależności od sytuacji, to każda opcja polityczna może mi dziadka wypomnieć :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mp., gdybyś była premierem albo innym prezydentem, to mogłabyś się martwić:)))

      Usuń
    2. mp, bo taką pochrzanioną historię mamy. Te zawieruchy polityczne przetaczały się ze wschodu na zachód i abarot i z północy na południe i na odwyrtkę. Żadnej polskiej rodziny nie oszczędziła historia, tak... ostatnich 200-tu lat. To, że niektóre z nas nie wiedzą o tym nie znaczy, że rodzina w którymś pokoleniu nie ma trupa w szafie. Tak, dla mnie nie do pojęcia jak można obwiniać własne dziecko i to w wieku dorastania. Trauma nie do pokonania.

      Usuń
  22. Hej Kurki.
    Żeby nie było zbyt minorowo, o pogodzie napiszę, która jak na tę porę roku cudna jest. Jeszcze teraz 18 stopni, niebo błękitne, tylko słońce już zachodzi.
    Byłam na grobie rodziców, a jak wracałam zapalił się autobus, musieliśmy wysiąść w jakiejś pipidówce i czekać na następny. Na szczęście tylko 40 minut.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewa2, u nas też był dzisiaj pięknie. Błękit nieba raził w oczy. I róże kwitną w ogrodach jak oszalałe!

      Usuń
  23. Dziś przeczytałam i post i komentarze.Tak sobie właśnie policzyłam,że mój Tato przyjechał tutaj,do miasta odzyskanego od Niemców,na początku 46 roku.Miał 21 lat.Żeby jeszcze tak historia nasza uczyła nas szacunku do innych i do tego,że możemy żyć w pokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Orka, otóż to! Dlaczego ta pamięć historyczna (i polityczna też) jest w naszym narodzie taka ułomna?!

      Usuń
  24. Orko, wciskano nam bez przerwy, że bohaterstwo i racja jest wyłącznie po naszej stronie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hana i wciskano nam jeszcze, że jestesmy narodem szczególnym, hrehre

      Usuń
    2. Toż cały czas nam wciskają, żeśmy jedyni sprawiedliwi w tej europejskiej Sodomie... Paw i papuga, wedle wieszcza.

      Usuń
    3. Niestety wieszcz miał stuprocentową rację.

      Usuń
    4. Dlatego pewnie był wieszczem:))

      Usuń
  25. Dzień niech będzie dobry. Odwiedzimy może niejedną mogiłę kryjącą szare, zwykłe bohaterstwo, na naszą miarę.
    Pogoda sprzyja jak rzadko.

    OdpowiedzUsuń
  26. Pogoda łagodna jak baranek. Niech to będzie dobry dzień.

    OdpowiedzUsuń
  27. Niech to będzie dobry dzień!

    Dziś idę paść owce na łąki, mimo wilków. Niech teź mają dobry dzień!

    OdpowiedzUsuń
  28. Opowieści Wasze to materiał na niejedną książkę. Historia opowiedziana przez Lilkę aż boli.
    Dzień niech będzie bardzo dobry!

    OdpowiedzUsuń
  29. dzień dobry, wywiało mnie porządnie,ale nie zmarzłam,bo ciepło,dzis juz wiecej nie wychodzę, znów na jakiejs dziurze w chodniku malo nie skrecilam nogi, wiec teraz dam jej odpoczywać.
    Obowiazem cmentarny wykonany,wiatr potłukł kilka zniczy,no i ok, nawet nie załuję,bo byłoich zbyt duzo. szwagier naustawiał na całej długosci pomnika, oni to zawsze lubią przesyt, a ja nie bede tego kultywować. to co jest zupelnie wystarczy i wyglada ładnie. Kupiłam fajne kapusciane kwiaty ,z tej kapusty ozdobnej.Super wygladają.

    OdpowiedzUsuń
  30. Odwiedziliśmy całą rodziną męża, potem była tradycyjna kawa u córki, pogoda dopisała, tylko bałagan komunikacyjny i niemiłosierne tłoki w autobusach trochę dokuczyły.

    OdpowiedzUsuń
  31. Dobry wieczór. Ja wczoraj już byłam na cmentarzach, bo jeździłam wraz z moją Mamą. Jazda autem wczoraj była horrorem, a dziś, to wolałam nie ryzykować. Mieszkając pięć minut od dwóch cmentarzy, to widziałam, co się dzieje na drogach. Rano do Mamy udało mi się nieźle przejechać, a jak wracałam do domu, to udało mi się trafić w dziurę, między przejazdami z cmentarza na cmentarz i nie było jeszcze korków, teraz korek, od przejazdu kolejowego w kierunku cmentarza i drugi, w drugą stronę. Dobrze, że bloki ogrodzone, to przynajmniej było gdzie dziś zaparkować...

    OdpowiedzUsuń
  32. Śpicie już Kureiry, czy jak?

    OdpowiedzUsuń
  33. Na cmentarzu akurat trafiłam na mszę. Jeden ministrant robił za nagłośnienie, zrobiłam zdjęcie, ucieszycie się. W następnym poście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rety, unikam tej pory, bywam rano lub wieczorem, tym razem poszlam ok 11 i wrocilam o 14. W drodze powrotnej w parku spotkalam psa samotnie spacerujacego, rasowy, taki maly gruuby , z pomarszczona skora na glowie, pytam piesku czyj jestes, zgubiles sie. No i zrobilam wywiad , dalam znac corce,ona zaraz dodala na fb zdjecie i zapytanie. Ja trochego obserwowalam i jakies kobiety go rozpoznaly, ze to jednego faceta i ze pies czesto sam spaceruje. Co za nieodpowiedIalnosc. Na forum ktos napisal , ze podobne do psow Krolowej zycia, czyli Dagmary, wiec owa pani sie tez odezwala, ze poinformowala wlasciciela i piesek juz w domu.

      Usuń
  34. Nie sapiem,fbucze i ogladam na domo+ program o daliach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śliczne te dalie, prawda?

      Usuń
    2. Bardzo, kiedys uwazalam, ze wygladaja jak sztuczne i nie podobaly mi sie a teraz sie zachwycam.

      Usuń
  35. Nie śpimy, kontemplujemy...
    Ja się dopiero jutro wybieram na cmentarz, dziś nie chciałam pchać się z wózkiem w ten tłum. Chyba żeby lało, to wtedy nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, w tlumie niefajnie. Jak sie czujesz Miko, nozka nie dokucza?

      Usuń
    2. A, wczoraj coś próbowała, ale dostała w łeb antybiotykiem i się uspokoiła.

      Usuń
  36. Nie śpię, walczę z katarem, nie wiem już czy to alergia czy mnie dopadł jakiś wirus w tym tłoku.
    Hanuś, mam prośbę zajrzyj na @.♥

    OdpowiedzUsuń
  37. No tak, zdaje się, że to ja spałam.
    Ewa2, zaglądam.

    OdpowiedzUsuń
  38. Ja też jeszcze nie śpię, bo dla mnie za młoda godzina. Trochę wczoraj połaziłam po jednym cmentarzu, potem po mieście i wieczorem bardzo bolały mnie nogi. Dziś chodziłam mało, bo cmentarz, gdzie leżą nasi rodzice jest bliziutko 1 km drogi, a teraz nogi mam opuchnięte, jak miałam w lecie z gorąca. Parę miesięcy miałam spokój, już prawie zapomniałam, ech...

    OdpowiedzUsuń
  39. Cześć Kureiry, w ten spokojny, cichy poranek. Ładny dzień się zapowiada, chyba znowu go spędzę w ogrodzie, w końcu muszę te miejsca pod tulipany wyplewić bo to już jakoś ostatni dzwonek. Ale plewienie jedna z moich ulubionych czynności , więc dzień pełen przyjemności przede mną. I może nawet do Inkwi się wybiorę, jeżeli Latający nie podwinie mi samochodu.

    OdpowiedzUsuń
  40. Dzień dobry.Ładny poranek, słońce,15 stopni, chyba w nocy padało bo mokro. Jeszcze nie wiem co będę robić, ale bez spacerku się nie obejdzie.

    OdpowiedzUsuń
  41. 12 z chmurami, ale i slonce probuje sie przebic.Nie mam planow.

    OdpowiedzUsuń
  42. Dzień dobry! Wczoraj byliśmy na cmentarzu dwa razy, rano ,żeby postawić znicze i kwiaty i wieczorem, dla nastroju. Cmentarz mamy blisko, więc na piechotę, a że pogoda była ładna, to mieliśmy dwa bardzo przyjemne spacerki. Co zaskakujące, rano było mało ludzi, tzn. o wiele mniej niż zazwyczaj, choć pogoda, jak już napisałam, była super. Za to wieczorem, jak na taką godzinę (okolice dwudziestej), ludzi było bardzo dużo. Po porannej wizycie na cmentarzu tradycyjne ciasto u mnie i od kilku lat tradycyjnie tarta z gruszkami.
    w ogóle było mało ludzi, mało stoisk ze zniczami, mało kwiatów - chyba wszystko przenosi się pod nowy cmentarz, bo na tym już jest mniej pochówków, praktycznie nie ma miejsca. To - w pewnym sensie - okropne .

    OdpowiedzUsuń
  43. Dzięki, Boguśka, już byłam.

    OdpowiedzUsuń
  44. Dobry wieczór.
    Padłam na chwilę. Zrobiłam sobie dłuuuugi spacer, niestety krótszy niż planowałam bo moje stare kości jakoś źle znoszą to ciepełko listopadowe.
    Miłego wieczoru Kurki.

    OdpowiedzUsuń
  45. Nie wychodzilam, oszczedzalam noge, bo jeszcze pobolewa , dobrze, ze nie skręcona i nie puchnie, ale boli ciut, ciut.

    OdpowiedzUsuń
  46. Witajcie. Nie byłam dziś nigdzie, nawet na cmentarzu, źle się czuję. Nogi opuchnięte i bolą i taka rozbita się czuję.

    OdpowiedzUsuń