Idą nieuchronnie, a wraz z nimi
modlitwy, spotkania rodzinne, opłatek, prace domowe, upominki i …
wspomnienia... Tak, właśnie wspomnienia chcę dziś przywołać,
moje i Wasze...
Zimy z dzieciństwa jawią mi się
długie, mroźne i słoneczne, takie dni zostały mi w pamięci. Na
podwórku tunele w śniegu i igloo budowane z bratem ciotecznym. Na
choince prześliczne lichtarzyki, przypinane do gałązek pachnącej
jodełki. A w nich kolorowe, cienkie świeczki. Uwielbiam te
lichtarzyki, mam ich kilka do tej pory.
Oprócz lichtarzyków na choince
wisiały oczywiście bombki, a także zdobyczna Mieszanka Wedlowska .
I tu anegdotka numer 1. Miałam psa Mukiego, który był nader
oryginalną mieszanką puli węgierskiego i setera irlandzkiego,
czarny, kudłaty (ale bez dredów), chodząca poczciwość. Miał
atoli jedną wadę: kochał słodycze, a szczególnie czekoladowe
cukierki. Wyspecjalizował się w wyjadaniu z papierków cukierków
wiszących na choince, a czynił to tak zręcznie, że nikt go nie
mógł na tym przyłapać, a zjedzone cukierki szły na moje konto,
czym byłam dogłębnie oburzona. Niesprawiedliwe oskarżenia zawsze
mnie bardzo dotykały. Sprawa się w końcu wydała, gdy po
objedzeniu wszystkich niższych gałązek, Mukuś sięgnął wyżej,
zwalając całą choinkę i tłukąc połowę bombek. Odczułam
ponurą satysfakcję.
O takich drobiazgach jak pożar choinki
od zapalonych włosów anielskich ( wtedy były z celofanu) to już
nie wspominam, każdy pewnie coś takiego pamięta.
Święta u nas wiązały się z
przyjazdem rodziny z Krakowa, w tym trójki moich kuzynów. Domek był
(i jest nadal) mały, wszystkiego dwa pokoje z kuchnią bez łazienki,
a dorosłych czworo plus czwórka dzieciaków. Rozkładało się
łóżka polowe, ciocia z mamą spały razem na wersalce, a dla nas
znosiło się ze strychu duże materace sprężynowe (wcześniej
sienniki) i spaliśmy pokotem na podłodze. A jakaż to była
atrakcja!!! Uwielbialiśmy rano po nich skakać i szaleć. I wiecie
co? NIKOMU TO WSZYSTKO NIE PRZESZKADZAŁO! Byliśmy po prostu
szczęśliwi, że możemy być razem.
Teraz szybka podróż w czasie, do
pierwszej Wigilii bez Mamy. Miałam wtedy 22 lata i bardzo chciałam
zrobić wszystko jak należy. Kuzynka przyjechała mi pomóc w
przygotowaniach i bardzo się przykładałyśmy do roboty.
Wykonałyśmy karpia w galarecie, ale
było już późno, lodóweczka mini zapchana po wręby, więc
wystawiłyśmy salaterkę z rybami na stół na podwórzu, nakryłyśmy
pokrywką i przyłożyłyśmy cegłami, na wszelki wypadek. Przed
kolacją wigilijną idziemy po rybę, a tu... Cegły i pokrywka
zwalone, z ryby smętne resztki zostały, a nad salaterką dwa bardzo
szczęśliwe koty... Ogon trzeciego mignął za płotem.
Popatrzyłyśmy na siebie i zostawiłyśmy salaterkę na podwórku,
do rana nic nie zostało. Za to wszystkie okoliczne koty długo
wspominały tę Wigilię.
Rok później była Wigilia w stanie
wojennym. Mieliśmy być sami z Tatą, ale kuzynkom udało się
załatwić przepustkę na przejazd z Krakowa do Zakopanego, ale miały
przyjechać już na samą kolację wigilijną, więc tym razem
musiałam wszystko zrobić sama. Ambitnie postanowiłam zrobić uszka
z grzybami do barszczu, pierwszy raz w życiu. Zostawiłam je na sam
koniec, żeby ugotować na świeżo. Lepiłam i lepiłam, miejsca w
kuchni brakowało, więc nieszczęsna układałam warstwami jedne na
drugich, ale nie przyszło mi do tępej łepetyny, żeby je jakoś
oddzielić ściereczką czy papierem... Co Wam będę mówić,
polepiło się wszystko na amen, bez szans na rozdzielenie.
Dziewczyny już jechały, grzybów już nie było, więc w desperacji
rozwałkowałam wszystko na stolnicy, łącznie z nadzieniem i
zrobiłam grzybowe łazanki w ciekawym, brunatnym kolorze. O dziwo,
dały się zjeść, a Tato nawet na następny dzień zażyczył ich
sobie jako odrębnego dania.
I tak się to snuje, jedne wspomnienia
wywołują drugie, wracają obrazy z idealizowanego dzieciństwa,
kiedy wszystko wydawało się proste. Wracają osoby, które już
dawno odeszły, a które w ten czas powinny być wspominane. Jak to
dobrze, że są Święta...
Życzę Wam, żeby wszystkie ośnieżone (lub nie) drogi, doprowadziły Was do oświetlonej choinki albo do Was przyprowadziły bliskich, a może dawno nie widzianych i żeby każdy miał możliwość spędzenia ich tak, jak lubi.
Czekam teraz na Wasze wspomnienia,
zabawne, a może nostalgiczne... Pogrzebcie trochę w szufladach
pamięci i podzielcie się z nami, jak opłatkiem :)
MIKA
P.S. Zimowe zdjęcia autorstwa Ogniomistrza. Piękne, prawda?
A w wannie - już parę dni przed Świetami - pływał karp.... Jak myśmy się myli ???? Czasem przeżywał Święta, bo tak płakałam , żeby go nie zabijac , że Tata mu życie darował - na parę dni :-))) Lichtarzyki też mieliśmy - a świeczuszki w nich były takie "kręcone".... A te prezenty pod choinką... Pamiętam swoje pierwsze klocki - oczywiście drewniane , a nie jakieś-tam-lego - i lalkę - Agatka jej dałam :-))) Ech !!!!
OdpowiedzUsuńTak! Kręcone świeczki! I cukierki na choince! Tak zakręcałam papierki, że wyglądały jak pełne. W dwa dni opędzlowywałam wszystkie i tak mi zostało!
UsuńTy wiesz, że ja sobie zachowałam jeszcze kilka tych świeczuszek? Teraz nie do dostania. Mój Tato był za miękki, żeby karpia zabijać, przynosił już zamordowane...
UsuńA tam w tle, to ja jestem!
OdpowiedzUsuńPięknie napisałaś Mika i dałaś radę bloggeru!
Na pierwszym zdjęciu, czy na drugim?
UsuńNa obu!
UsuńDobrze zgadłam. :-)
UsuńTo pierwsze to z młodości.
UsuńUrosłaś sporo!
UsuńZdjęcie przekłamuje.
UsuńMika, ten brat cioteczny to był J?
OdpowiedzUsuńOnci!
UsuńJakbym Was widziała!
UsuńWygrzebałaś mi z pamięci te lichtarzyki, tak i u mnie takie były i palące się świeczki i anielskie włosy. Cukierki też wisiały, ale ja miałam brata starszego i on był sprytniejszy, Na Gwiazdkę ojciec wyjmował z owsa nasze własne jabłka, od jesieni w tym owsie czekały, boszsz, jak my tych jabłek pragnęliśmy. Gwiazdka wczesnego dzieciństwa kojarzy mi się z ciepłem pieca kaflowego i zapachem sosnowych igieł, ale także błyszczącej podłogi pachnącej pastą. Była babcia za ścianą i ciotki, które przychodziły po Wigilii z prezentami, pamiętam taką mini kuchenkę z garnkami. Tak było w starym domu, po przeprowadzce już święta nie były takie fajne, nie było pieca kaflowego i już byłam starsza.
OdpowiedzUsuńAle że się te jabłka uchowały i nie zostały wyjedzone! Piec kaflowy to cudna rzecz. Ja niestety , zakładając ogrzewanie gazowe musiałam zlikwidować piec w kuchni, bardzo mi go było żal.
UsuńNo cóż o tym, że były chowane w owsie dowiedziałam się dużo później:)))
UsuńTo przed Wigilią jabłek Wam skąpili? To mi przypomniało coś straszliwie wstydliwego związanego z Gwiazdką. Dawno temu moja Mama przygotowywała Gwiazdkę dla dzieci z PGR-ów - była "kadrową" tamże. Jakimś cudem dostała gdzieś pomarańcze. Nie muszę Wam mówić, co to było za głębokiej komuny. Nie pamiętam, ile lat miałam - 8? 9? Coś koło tego. I ja nie wytrzymałam i ukradłam jedną pomarańczę. Jak dziś pamiętam, leżały w takim wielkim koszu na pranie. Wydawało mi się, że jest ich takie mnóstwo, że jednej nikt nie zauważy. Ale one były ściśle wyliczone - wiadomo. Nie wiem, jak Mama sobie wtedy poradziła...
OdpowiedzUsuńBo były tylko dwa drzewa, jedne jabłka dojrzewały latem, te się zjadało, bo robaczywe były, nie poleżały, drugie jesienne złote renety były na jesieni. Te największe, najładniejsze były trzymane na gwiazdkę. Jabłka były albo swoje, albo żadne, wtedy nie kupowało się jabłek w sklepie. W GS ich i tak nie było, a w mieście? Nie wiem........ Wtedy wszystko było takie "wyczekane" pomarańcze też tylko na gwiazdkę i też na wydział, nie to, co teraz.....dzisiejsze dzieci nie mają pojęcia, co to znaczy pragnąć dzwownka pomarańczy......
UsuńTeraz raczej pragną nowego dzwonka na smartfona...
Usuń:))))))
Usuń:)))))
UsuńNo, ja pragnęłam bardzo... aż mi siebie żal.
OdpowiedzUsuńZnaczy latowe jabłuszka parchate były?
No masz tobie! Nie posądzałam cię o takie niecne uczynki! A przyznałaś się?
OdpowiedzUsuńNiestety, nie mam się czym chwalić. Nie przyznałam się. A jaka afera się rozpętała! Dzisiaj to wydaje się śmieszne, ale wtedy to jakby diament zniknął jaki!
OdpowiedzUsuńKażdy ma jakieś wstydliwe uczynki z dzieciństwa na koncie. Dawać mi je tu zaraz!
OdpowiedzUsuńMoja chrzestna matka na większe imprezy piekła babeczki z nadzieniem kremowo-budyniowym. Wszystkie domowe dzieci wylizywały krem a ciasto babeczkowe wyrzucaliśmy za piec kaflowy, który stał w pokoju. I jedna osoba wpadła!. I wszystko poszło na nią. I nikt inny heroicznie się nie przyznał.
UsuńPrzez całe dzieciństwo i część dorosłości mieszkałam w starej willi z płazów, niegdyś należącej do rodziny Korfantych, więc nie przystosowanej do komunalnego, wielorodzinnego bytu. Na dole, w hallu, był piec, a wszystkie dzieciaki z domu rozsiadały się na schodach- i czyściliśmy wszystkie dostępne buty, żeby mieć pretekst do jak najdłuższych posiadów.
A łomot halnego o dach ( to było w górnej części Zakopanego- tam to wiało, nie to co tu, na dole...), ach te czasy...
To byłam ja, Maja.
UsuńFajnie, zamiast darcia pierza wspólne czyszczenie butów. Ale żeby ciasto za piec? A co, niedobre było?
UsuńCiasto mniej atrakcyjne, niż krem. Co to jest willa z płazów? Że nie z gadów?
UsuńTakie deski? Nie gady.
UsuńGrube szerokie dechy.
UsuńPłazy to przycięte połówki pnia przecinanego wzdłuż osi, a pomiędzy nimi obtyk znaczy mszarz utyka szczelnie takie mocno skręcone z wiórów jakby warkocze czyli dokonuje mszenia, ha!
UsuńMaja
Gady to czasem w środku, zwłaszcza przynapite ojce rodzin, nie krzywdząc gadów.
Zrozumiałam "przynapite ojce rodzin". Dzięki Majka.
UsuńA taki, co mszy (obtyko mchem) to nazywo sie "mechoptyk" - tak mi zawsze tłumaczyła mojo ciotka góralka ze Stergo Suncza, z Cyganowic;)
UsuńPiknie, kurna, piknie!
UsuńŻe niby płazkie? Agniecha, dawaj, co zmalowałaś przed Wigilią onegdaj?
OdpowiedzUsuńJakoś nic mi się nie przypomina. Kiedyś jako dzieci z bratem w dobroci serca, psu naszemu daliśmy prezent pod choinkę, to było salami z Węgier chyba dość ostre, no i pies jak to pies najpierw zeżarł, a potem zaczął się lizać po jajcach, i to był jego bardzo wielki błąd.
UsuńBiedulek!
UsuńI co, i co, i co potem robił???
OdpowiedzUsuńA potem polizał darczyńców ! Serdecznie i z wdzięcznością!
UsuńMaja
I co, i co potem robili???
UsuńBardzo głośno piszczał, i bardzo szybko biegał, biedaczyna. A był to jamnik długowłosy.
UsuńDobranoc dziwczęta. Zmogło mnie.
UsuńDziewczęta, oczywiście!
UsuńCóż za znamienny lapsus...
UsuńNooo. Coś to pewnie mówi o mnie...
UsuńDziefczynki (i ewentualni chłopcy, nie jesteśmy seksistkami), pisać mi tu ciekawe historyje. Mika, pilnuj. Ja idę spać, bo się przewracam. Jakoś wcześnie dzisiaj. Dobranoc!
OdpowiedzUsuńJa już też padam, dobranoc więc.
UsuńWszyscy chyba już sprzątają...
Ja nie...
OdpowiedzUsuńJa też nie. Nigdzie w Piśmie nie napisane, że przed Świętami trzeba sprzątać.
UsuńDzięki Agniecha za słowa wsparcia. Wszyscy dookoła się stresują, że sprzątać trza, aż czuję się nieswojo. To poza świętami nie sprzątajo, czy jak?
UsuńPrzyznam się publicznie, nie myłam okien od 3 lat. I wcale nie zamierzam ich myć w takim zimnie. Aby do wiosny. Pytanie tylko do której.:-)
UsuńBardzo to kojące, bo ja właśnie obeszłam drugą rocznicę niemycia, ale tylko po jednej stronie, bo po drugiej umyłam wiosną, tylko potem jakoś mi przeszło...
UsuńMaja
Hura, hura, hura! Nie jestem osamotniona!
UsuńJesuuuuu.... kamień z serca !!! A myślałam, żem wyrodek jaki !!!
UsuńBo tak w ogóle, dlaczego mam się przejmować, mnie brudne okna nie przeszkadzają, Nikolasowi tym bardziej. Kiedyś moja mamusia by się czepiała, ale wzrok jej się pogorszył na stare lata i już takich drobiażdżków nie dostrzega. No to już chyba mogę robić co chcę, będąc starą rurą, kobietą w wieku balzakowskim, czy innym.
UsuńJa też nie sprzątam. A z tymi oknami, że sie przyznałyście, to Was kocham platonicznie i serdecznie :)) Ja tak raz do roku myję, czasem dwa - prawdziwa rozpusta, nie? ;)
UsuńFiranki się zmieni i nie będzie widać ;)
No jak to? Te słynne holenderskie okna wypucowane na błysk i ozdobione do wypęku? Jakie On ma wzorce???
UsuńKobieta w wieku innym - jaki miły eufemizm!
UsuńMłoda inaczej! A on z południa Holandii, tam katolicy a nie protestanci. Luzaki. Carpe diem, in vino veritas , a na kaca poprawka.
UsuńSzkoda, że nasi katolicy nie są luzakami.
UsuńPewnego razu w dzieciństwie dostałyśmy wraz z siostrą po zestawie słodyczy na mikołaja - jakieś wryoby czekoladopodobne i po jednej pomarańczy. Ja w ten sam dzień zjadłam swoje słodycze i mało tego zjadłam też czekoladę siostry, naiwnie myśląc że się nie wyda ;)
OdpowiedzUsuńI jeszcze jeden przykład - już nieświąteczny. jakis czas temu moja rodzina miała jeszcze psa. Karmieniem zajmowała się mama. Tak się złożyło, że wyjechała na kilkudniową wycieczkę, uprzednio przygotowawszy sporą wałówkę dla mojego taty i brata coby nie pomarli z głodu podczas jej nieobecności. Miedzy innymi usmażyła 20 kotletów mielonych. Gdy okazało się, że chłopom się wydaje, że pies odżywia się wyłącznie energią z kosmosu, przyjechałam do domu, ugotowałam psu kaszy, dorzuciłam do niej kilka kotletów i nakarmiłam bidulka. Nie wiedziałam, że kotlety były wyliczone dla każdego po równo i oczywiście rozpetała się awantura, kto komu "wyżarł". Ja się nie przyznałam, że dałam psu - stwierdziłam - a niech sie kłócą - to była moja mała zemsta.
Ale przynajmniej pies był zadowolony!
UsuńPrzeczytałam sobie wszystkie Wasze historie i te z posta i z komentarzy przy pysznej herbatce i się wzięłam i normalnie się wzruszyłam! Chciałoby się coś napisać, ale moje święta w domu rodzinnym, w ciasnym mieszkaniu z wielkiej płyty, to jedna wielka trauma. W Wigilię najpierw ojciec mordował karpie, do których się przyzwyczaiłam i nadałam im kilka dni wcześniej imiona, a potem przez cały dzień przygotowań, lepienia pierogów i robienia sernika wszyscy się kłóciliśmy! Nigdy nie spłonęła choinka, ani nikt nie wyżerał cukierków. Nuda, normalnie nuda i degrengolada. Dlatego tak bardzo sobie cenię i wcale nie jestem smutna, kiedy spędzam święta tylko z własnym Chłopem. Z domu wyniosłam jedynie smaczne przepisy na potrawy, ale już nikt się przy niech nie kłóci.
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę, że najpiękniejsze Wigilie i Święta są jeszcze przede mną,
Ja chociaż mam troche dobrych wspomnień świątecznych ,to generalnie świąt nie lubię ,bo wiązały się z niemorzebną charówą ,dopiero od kilku lat staram się ,żeby wiązały się z nimi pozytywne emocje ,ale nie jest to takie proste i w tej chwili jestem na etapie ,ze podchodzę do nich zupełnie bez emocji .
UsuńRiannon, to zdumiewające, jak wielu z nas ma podobne doświadczenia z okresu świąt - w sensie wariactwa kulinarno-porządkowego. Nigdy tego nie rozumiałam i nigdzie na świecie (chyba) czegoś takiego się nie odprawia. I ludzie (kobity najczęściej) nie potrafią się z tego wyzwolić. Argument, który najczęściej pada wtedy, to "tradycja". To mi przypomina postawę mojego sąsiada pt. "bo my sum tak nauczyni". Od zawsze buntowałam się przeciwko takiej tradycji.
UsuńZ Chłopem, w Zapuście, czego chcieć więcej?
Chyba tylko z Chłopem w Woli Zręczyckiej?
UsuńRiannon, strasznie mi się miło zrobiło, że nas czytasz tak od rana przy herbatce:) Ja sobie właśnie tak pomyślałam, że te najfajniejsze Święta dopiero nadejdą, że nowe miejsce życia pokaże nowe możliwości, nigdy nie przewidzisz, jak się poukłada.
UsuńI tak jak pisałam, każdy powinien je spędzać tak jak lubi, żeby były radością, a nie przymusem.
Bardzo lubię Riannon, za to że tak szczerze pisze prawdę. U nas też tak było, kłótnie, stresy, krzyki, i po co, do jasnyj anielki, jeszcze na dodatek starsi niespecjalnie wierzący, więc to wszystko takie zawieszone w powietrzu... Ale to żarcie, te wszystkie 12 potraw, opłatek.... Po Wigilii był już luz, bo w czasie jeszcze trzeba było wszystko chwalić, co mama ugotowała, bo jakby nie daj Boże zganić...
UsuńLudzie tak majo, ale boją się do tego przyznać. Dlaczego???
UsuńBo się boją?Bo nie uchodzi?Bo???
UsuńTato przed świętami ,dostawał w pracy paczki dla dzieci, to znaczy dla nas . Rodzice paczki chowali żeby je podłorzyć pod choinkę . Naszą ambicją bylo oczywiście te paczki odszukać . Jakoś mało romantyczne byly z nas dzieciaki,nie nęcila nas tajemnica , może dlatego że to były prawie same chłopaki , mam czterech braci .
OdpowiedzUsuńZa naszego dziecięctwa tata robił za św.Mikołaja w parafi , w trakcie któregoś uroczystego wręczania prezentów ,jeden z moich braci odmówił wyrecytowania modlitwy w zamian za paczkę ,gdy Mikołaj-tata zagroził że nie otrzyma paczki ,odwrócił się na pięcie i odszedł .Ja po powrocie do domu stwierdzilam ,że ten Mikołaj miał głos podobny do tatusia ,nikt oczywiście nie śmiał pomyśleć że to był tatuś . :)
Cókierków z choinki nie zjadałam ,bo od słodyczy wolałam bekon ,zmieniło mi się to tak koło czterdziestego roku życia ;)
Te zdjęcia są cudowne , a z ciebie Hana był milusi malec ;)
To nie miałaś lekko z czterema braćmi! A ten, o którym pisałaś, to już chyba od młodości niezależny był...
UsuńAle się naczytałam wspomnień bożonarodzeniowych z rana.
OdpowiedzUsuńNie mieliśmy jakichś spektakularnych historii gwiazdkowych. Zawsze był śnieg. Jak go przed pasterką nie było, to z kościoła około 2-3 w nocy (tyle to u nas trwało) już wychodziło się w piękną i puchatą biel. Czuliśmy się tak, jakbyśmy przekraczali jakieś magiczne drzwi do bajki. Dom nasz był blisko kościoła i górka też, a że na pasterkę zabieraliśmy sanki ( wszystkie znajome dzieciaki), domyślacie się, jak wyglądała droga powrotna. Przychodziliśmy mokrzy i szczęśliwi. Na stole czekało gorące kakao van Houten'a, które Babcia miała w wielkiej puszce w kredensie. A na mnie dodatkowo kawałek pieczonej kaczki z jabłkami. Tak! Teraz już wiecie, że byłam i jestem obżartuchem.
Choinka była zawsze bardzo wysoka i piękna. Czasem jodła, czasem świerk, po którą jechaliśmy saniami z Panem Bazylim z Buczacza do lasu (tylko dwa razy nie było śniegu, wtedy żukiem). Najpierw kupowało się tę choinkę u leśniczego i otrzymywało asygnatę. Choinkę stawiano dopiero w Wigilię i wtedy ją ubieraliśmy. Stała w takim drewnianym stojaku krzyżakowym. Były i anielskie włosy, i cukierki, jabłuszka rajskie (przechowywane na tę okazję) z pewnego poniemieckiego sadu przy domu zniszczonym przez bombę. Dom ten zbudowano prawie w lesie i została z niego tylko zawalona piwnica. Wtedy się u mnie zaczęło z tymi domami marzeń. Ten był pierwszy. Były świeczki kręcone w lichtarzykach i piękne bombki. Wiele pamiętało czasy dzieciństwa mojej mamy. Niektóre mam do dziś. Nie wiem jakim cudem przetrwały, bo koty słodyczolubne przewracały choinki rokrocznie. Pożar też nas nie ominął. Ojciec zamiast świeczki, podpalił gałązkę z włosami anielskimi, gdyż był bardzo pochłonięty dysputą na tematy ważkie. Zawsze mieliśmy gości. Stół wydawał się długi na kilometr. W domu pachniało pięknie. Cytrusami (nie wiem, jak się je udawało zdobywać w takiej ilości) i cynamonem, kardamonem, goździkami, jabłkami. Był gwar, śmiechy, prezenty.
Pierwszą Wigilię musiałam przygotować, gdy miałam 12 lat. Dziadek nie żył od czterech lat, Babcia zmarła w sierpniu, a mama była wiele miesięcy w szpitalu. Przywieźli ją tylko na święta.
Zawsze jednak mam przed oczami te moje dziecięce Wigilie. Takie sa dalej Wigilie u rodziny G. Jeździmy tam co roku. Jest choinka do sufitu, anielskie włosy, psy, koty, dzieci i zgiełki i śmiech.
Pozdrawiam gorąco
P.S. I wyszedł mi post. Na moje usprawiedliwienie mam tylko info, że u siebie nic napisać nie mogę, bom persona non grata z jakiegoś powodu.
A ja do Ciebie zaglądałam, myślałam, że już coś u siebie skrobnęłaś :)
UsuńEch, Pacjanie, aż pierniczkami zapachniało! U mnie też choinka musiała być po sufit. Tata zamykał się w pokoju i pakował prezenty - uwielbiał to!
UsuńTeraz po domach od co najmniej dwóch tygodni (wydaje mi się, że od 6 grudnia - jakaś nowa tradycja?) stoją nieskazitelne, sztuczne choinki, wszystkie w jednakowych ozdobach. To na wsi. W mieście cuda na kiju udające choinki kształtem jedynie.
Sąsiadka mówi, że wcześnie choinkę ubiro, bo zaś potym tyla roboty, że się ze wszystkim nie zdunży.
Pacjanie, nie mamy (prawda Mika?) nic przeciwko temu, abyś swoje posty zamieszczała tutaj!
No i bardzo dobrze, że ci post wyszedł, wszak masz nieustające zaproszenie do Kurnika!
UsuńPrzepiękne te twoje wspomnienia świąteczne, już to wszystko widzę... A wiesz, że w zeszłym roku też mi się trafiła taka Wigilia, byłam u moich przyjaciół, było około 20 osób, w tym sporo dzieci, choinka do sufitu, wspólne śpiewanie kolęd, rozgardiasz i zabawa. W tym roku też tam będę...
Dziewczyny, na to wygląda, że chyba Wam podeślę jakiś post w weekend, bo już wstyd, a sił i umiejętności, i cierpliwości nie mam do bloggera. Jak syn przyjedzie, to może coś wymodzimy, ale póki co, dziękuję za możliwość pobycia w kurniku, choć ze mnie owca, nie kura.
UsuńWymościmy Ci u nas kącik siankiem i to będzie Owczarnia - filia Kurnika.
UsuńKura czy owca, bez różnicy, bydlątko wszak!
UsuńAlbo odwrotnie!
UsuńHana, ale mamy koordynację!!!
UsuńNo masz...
UsuńPacjanie, ale w który weekend?
UsuńJutro, a może jeszcze dziś przed północą)
UsuńTrzymam Cię za słowo!
UsuńI co Pacjan? Napisało się coś?
UsuńNa razie od Pacjanu cisza w eterze.
UsuńWcale się bratu nie dziwię, wiedział, że paczkę i tak sobie znajdzie.
OdpowiedzUsuńNadal jestem milusim malcem, Mario!
Wiecie co, moja przyjaciółka określiła nasz blog jako nowoczesną wersję wspólnego darcia pierza i bardzo mi się to określenie podoba... Tak sobie siedzimy i snujemy pogaduchy, chociaż każda gdzie indziej:)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się to podoba :) Cała Polska pierze drze. Od morza do Tatr :)
UsuńFajnie tu u Was :)
Dzięki, fajnie jest dzięki WAM. Ale będzie gołych gęsi!!!
UsuńA ile poduch i pierzyn . Prawdziwych, a nie silikonowych !
UsuńTo pierzajki, prządki i ploteczki. Jak najbardziej. Tak też nasze wspólne spotkania traktuję. Blog Kreta I Kur Dzikich to zupełnie inna wersja blogów. To, by być na czasie z nomenklaturą unijną, blogi interaktywne, integracyjne i edukacyjne.
UsuńEdukacyjne zwłaszcza. Np. jak opanować bloggera i nie dać się zwieść.
UsuńU nas się mówi "pirzocha";)
UsuńPirzocha to ta, która drze?
UsuńNie, ten posiad;)
UsuńNo patrzcie, ten polski język, taki bogaty.
UsuńPacz, jak to człek się edukuje. Nie wiedziałam.
UsuńA czy w ogóle jeszcze drze się pierze? Pomijam pasjonatki (bo przecież chłopy nie drą?). Podejrzewam, że maszynowo to teraz leci. Albo w Chinach te malutkie paluszki...
UsuńNo właśnie. Sobie siedzimy, a kilometry lecą i nie mówię o sprzątaniu!
OdpowiedzUsuńA okna pomyłaś ?
UsuńZaraz będziem piekli pierniczki...
UsuńJa juś dziś trochę posprzątałam. Może też upiekę pierniczki. Natchnęłaś mnie :)
UsuńOkien na zimę myć nie warto!
UsuńToś mnie pocieszyła, bo to słońce tak nieprzyjemnie prosto w szyby świeci... Znikam na razie, do wieczora!
UsuńWłaśnie doszłam do takiego samego wniosku ! Jak się wraca z pracy to już ciemno :)
UsuńTo i po co myć? Śniegiem zasypie (tfu!) i znów do mycia!
UsuńUmyję tylko dwa, te od południowej strony, albo i nie umyję. Dekoracje mam od św. Andrzeja już, albowiem celebrujemy okres Adwentu. Dojdzie tylko choinka (może) i pokrycia foteli i poszewki w kolorach górnoniemieckich.
UsuńO, to, to. Trzeba ograniczać zbędne czynności. Zno wu mam dylematy życiowe, dziewczyny. Czesać się czy nie czesać, i co zrobić żeby nie musieć? Ale ścinać na pałę nie chcę.
UsuńAgniecha, ja czeszę tylko po myciu włosów, bo mam wtedy jeden kołtun. I jak już uczeszę, to potem tylko ręką "czeszę" pro forma. Nie myję codziennie. G. myje dwa razy dziennie, nie ma nawet grzebienia i nie jest łysy, żeby nie było.
UsuńTo jest może ten złoty środek. Czesać tylko po myciu. Teraz jeszcze zredukować mycie i będzie ideał.
UsuńAgniecha, a od czego gustowne peruczki, tupeciki, dopinki, zapinki i podpinki?
UsuńDla Nicolasa - tupecik, dla koni - koński ogon itd.
Tym też trzeba się zajmować. A poza tym, głowa się poci pod peruką. I może jakieś UFO się zagnieździć.
UsuńJa mam taka zasadę w kwestii mycia głowy. Jak do ludzi, huty,m to codziennie rano, jak w Kaczorówce to ile się da bez mycia i czesania. Mam niezłą koafiurę wtedy, ale, co mam się do byków sąsiadowych stroić? Bo i mycie do niedawna było trudne, bywało, że się łeb myło w taczce do której zebrała się deszczówka. Teraz mam już własną wodę i wąż ogrodowy, to jest wielki luksus.
UsuńAgniecha, peruka zamiast czopki - lubisz czopki, nie? Ufo się wytrzepie, raz do roku (na święta!) do pralki i po sprawie.
UsuńKoafiura jest najlepsza, jak się w czapuni trochę pochodzi i potem się ją zdejmie. Którejś soboty wstaliśmy rano i zachciało nam się do Czacza pojechać. Wskoczylim w co tam kto miał, na głowę zawdziałam czapeczkę z pomponem, bo zimno było i pojechaliśmy. Normalnie za bardzo nie noszę czapek, więc po jakimś czasie miałam jej dość, wszystko mnie swędziało. No to ją zdjęłam. Na głowie niedosmażony naleśnik i co? I wtedy właśnie, w tymże momencie, spotykamy dawno nie widzianych znajomych z wielkiego miasta W. wysiekniętych jak do ośpic. "I jak wam na TEJ wsi" pytają! Więc uważajcie Dziewczyny, kiedy zdejmujecie czapkę.
UsuńPS. Czacz to wieś, która jest gigantyczną klamociarnią.
UsuńPrzejeżdżać nam się zdarzyło przez Czacz. To wiem, co to za kuriozum. A czopki lubię, faktycznie, właśnie się zbieram mentalnie, żeby sobie uszyć następną. W ramach odkładania na później zrobiłam dwie ścierki kuchenne, okleiłam kalendarz na rok 2014,doszyłamnową warstwę na pokrowcu od telefonu, łatam i naprawiam mój notesik z z adresami. A czopka ciągle w przyszłości...
UsuńRobotnaś...
UsuńGdy bylam mala dziewczynka, zawsze w Wigilie szlam w asyście dorosłych do obory, gdzie mieszkaly trzy krowki :) no i czekałam az przemowia ludzkim glosem. Gadalam do nich, a one tylko muuuuu i muuuuu :)
OdpowiedzUsuńChoinke również podpalilam lacznie z kawałkiem dywanu i dzielnie gasząc pokrywka od pralki Frani, bo to najszybciej mi wpadlo w rece :) A wszystko przez takie male swieczuszki urodzinowe, którymi ustroilam ma choinke w pokoju, nie mogłam się oprzec aby ich nie zapalić...miało być tak nastrojowo.
Obecnie jako dorosla kobieta, matka, zona zachowuje się już bardziej poważnie :)
Świeczuszki są zdradliwe. Gratuluję przytomności umysłu z tą pokrywą od pralki! A z tą powagą nie przesadzaj:))
UsuńJako dorosła kobieta gasisz pożary za pomocą hydrantu, a nie pokrywy od frani?
UsuńNiee, po prostu nauczyła krowy mówić. Moje konie nie chcą. Co roku łażę do ich a one nic. Uparte są że aż strach. A wiem że mogłayby gdyby chciały.
UsuńOwce też niezbyt chętne do rozmów. Meczę (one meczą, nie beczą) z nimi czasem.
UsuńA psy! To już w ogóle nie ma z nimi rozmowy. Moje tylko śpiewają, ,jak jedzie ciężarówka z paszą i dzwoni. Ale nieartukułowany ten śpiew.
UsuńU mnie oprócz Lajosa wyją w takich sytuacjach wszystkie pozostałe trzy. Pacjan
UsuńNo kurna, nawet w kurniku mnie ten blogger nie chce
Chce!
UsuńU nas zawsze była ogromna choinka do sufitu. Przy mieszkaniu wysokości 320cm to już było spore drzewo. Ubierana była zawsze w dzień wigilijny. Kierownikiem był zawsze tata, myśmy trzymali rozłożone do powieszenia lampki choinkowe, i podawali do powieszenia bombki, cukierki, łańcuchy. Mama w tym czasie kończyła potrawy wigilijne. Oczywiście nerwowo też czasem bywało. Mam troje rodzeństwa, więc trzeba było ujarzmić czwórkę rozhukanych dzieciaków. Tata nam mówił, że jaka Wigilia, taki będzie cały następny rok, więc mamy uważać na to, jak się zachowujemy. Cukierki też były wyłuskiweane z zawartości, ale nie przeze mnie. Ja byam dziwnym dzieckiem, które ze słodyczy najbardziej lubiło śledzia w oleju i kiszone ogórki :) Aha, i tran !? W związku z tym byłam poza podejrzeniami. Pożaru choinki nie było, nigdy nie mieliśmy świeczek, choć pamiętam cudne zielone blaszane lichtarzyki, i malutkie świeczki (chyba właśnie kręcone) Mieliśmy za to jednego roku dwie choinki. Otóż tata kupił choinkę, i po wniesieniu do domu i odpakowaniu jej okazało się, że jest tak jednostronna, że absolutnie nie do postawienia. Więc poleciał do miasta szukać drugiej. Ale Wigilia, więc nie bardzo było w czym wybierać. Kupił drugą tak samą :) W ruch poszły jakieś narzędzia, i z dwóch zrobił jedną. Wyjątkowo gęstą i okazałą :) Stała do 2 lutego, i nawet jedna wypuściła korzenie. Dużo było różnych fajnych historii, ale to chyba za mało miejsca :) trzeba by chyba jakieś wspomnienia spisać. No, ale jedno powiem. Dla rodziców było mało zabawne. W jedne święta miało być dużo rodziny, więc i żarełka musieli więcej przygotować. I upieczone gęsi, kaczki, kurczaki i inne mięsiwa nie mieściły się ani w lodówce, ani w spiżarence. Mama poustawiała je więc na stole w pokoju, gdzie myśmy z siostrą spały. Tak nam to z siostrą w nocy pachniało, że cały drób obskubałyśmy z pięknie i smakowicie zapieczonych skór. Tak, że goście dostali poporcjowany bezcholesterolowy drób. Ale draka była :) Święta z dzieciństwa zostały w pamięci jako pachnący korzennie i cytrusowo czas. Pelen spokoju, bardzo rodzinny, ciepły, pełen poczucia bezpieczeństwa, magiczny. Z dużą ilością prezentów, pięknie zapakowanych. Dziś staramy się wiernie odtwarzać i potrawy, i nastrój, i robimy nowe rzeczy, które będą tradycją kiedyś tam dla naszych pokoleń. Fajny czas to Boże Narodzenie :)
OdpowiedzUsuńAle piękne historie!!! Ta z choinką cudna, twój Tato to prawdziwy pomysłowy Dobromir! I te skórki... Napisz coś jeszcze, pliiiizzzz!
OdpowiedzUsuńTeraz wylatam, ale jak wrócę, to wytężę musk, może sobie cóś przypomnę :)
OdpowiedzUsuńWytenżaj, wytenżaj, ja też wylatam z kurnika, chociaż z bólem! Ale wrócę z nową porcją piór do darcia!
UsuńEwo, w kwestii "słodyczy" jesteśmy pokrewne dusze. Śledzia i ogórki kocham do dziś. W dzieciństwie słodyczy nie lubiłam. Za to brat jadł za nas oboje.
UsuńPodwójną choinkę raz mieliśmy, tzn. dwie naraz. G. przyniósł takiego pokurcza, dzieciaki ubrały i były zadowolone. Przyszła sąsiadka (to było we Wrocławiu), spojrzała, pokiwała głową, powiedziała "no wiecie, taki badyl dzieciom do wspomnień) i wyszła. Pół godziny później Danusia z rodziną wnieśli nam piękne drzewko. No i były dwie. Z czego cieszył się kot Leon. Nocą rozebrał był obie z ozdób, żadnej bombki nie pobił. W naszym wrocławskim domu (nie blok) mieliśmy super towarzyskie życie sąsiedzkie. Z Danusią mieszkaliśmy drzwi w drzwi, które były otwarte na wciąż (aby tak literaturę przywołać), moje dziecko waliło w klawisze fortepianu sąsiada Leopolda, bo w wieku lat pięciu postanowiło zostać pianistką, a dźwięk niósł się w górę. Przychodziła wtedy Grażynka (już nieżyjąca) z pierogami, które dla wszystkich ulepiła, a było tylko 8 mieszkań.
Ojacie, dlaczego się stamtąd wyprowadziłaś???
UsuńDanusia wyjechała wcześniej, aby prowadzić pensjonat w Szklarskiej, a potem w Karpaczu. Dzieciaki do nich jeździły w wakacje, gdy my pracowaliśmy. Grażynka zmarła. Zostały 3 rodziny. Jak jeżdżę tam, to się nie możemy nagadać.
UsuńPiękne wspomnienia! Nie dziwię się, że oskubałyście skórki - toż to najlepsze jest!
OdpowiedzUsuńA swoją drogą piękne hasło: cała Polska pierze drze - 15 minut dziennie, codziennie!
Albo: "Drzyj pierze a nie mordę".
UsuńAlbo, to już tak pod inny blog, "jak nie możesz drzeć pierza, to chociaż adoptuj jeża"
Jaki piękny dzień dzisiaj. Idę dać koniom marchew.
Ale koniom dobrze. Moje owce nie jedzą marchwi. Tylko topinambur, i tylko niektóre. Lubią dynie i cukinie. Franek jeszcze jabłka lubi. Marchew jada zaś G. w ilościach iście "końskich".
UsuńPodobno topinambur smaczny bardzo (dzięki Ondrasza!).
UsuńJedna łazi teraz i zachowuje się dziwnie, obawiam się, że kawałek marchewki utkwił jej w gardle. I co teraz? Patykiem nie przepchnę.
UsuńA ustami Mariana próbowałaś?
UsuńNo co Ty! Przecież się nie da. To by było męczenie zwierza.
UsuńZ klaczą lepiej, żre, więc zatkanie musiało przejść samoczynnie.:-)
UsuńTo dobrze. Ja się zawsze boję, że się które zakrztusi na amen.
UsuńJa też. I boję się patrzeć, a to już głupie z mojej strony.
UsuńMam tak samo.
UsuńWalenie w plecy nie pomaga?
UsuńTo chyba samą siebie będę walić, żebym się przestała bać, a zaczęła działać? Koń inaczej zbudowany niż człowiek, walenie w plecy raczej by nie pomogło. Chyba należałoby sobie poczytać, co robić w takim przypadku. Przezorny zawsze przygotowany itp.
UsuńSamą siebie to nie w plecy!
UsuńAgniecha, chyba będę musiała przyznać Ci jakąś nagrodę za hasło "nie drzyj mordy..."!
OdpowiedzUsuńA co powiesz na takie: Nie drzyj szat, gęsi łap, pierze drzyj, łapy myj!
Nagrodę przyznaj sobie.:-)
UsuńDzie, nie wypada...
OdpowiedzUsuńW dzisiejszych czasach... wszystko wypada.
UsuńOba hasła przednie!
OdpowiedzUsuńPacjan
Widzę, że znów blogger robi Ci wbrew?
OdpowiedzUsuńNo widzisz, co się wyrabia. Nie kumam nic z tego. Rogata
UsuńJakie piękne wspomnienia :) nie wiem, czy uda mi się w słowa ubrać swoje, przymierzam się do wpisu i przymierzam i coś nie wychodzi...
OdpowiedzUsuńZ rzeczy bieżących uczyłam za to dzisiaj własną 'szlachetną paczkę' dla pewnych ludzi, ich psa oraz kotów. Mam nadzieję, że ucieszyli się, kiedy zajrzeli do sieni. Może to takie oklepane ale, pamięć o biednych jest dla mnie równie ważna, co własne wspomnienia.
A teraz wracam do wyrzynarki. Takiej prawdziwej. Trociny w całej kuchni i okolicach
U mnie we wsi bogato nie jest. Bieda nie jest oklepana Boni. Oklepane są świąteczne akcje z zadęciem i reklamą, zbiórki żywności i inne takie. A potem plaża. Dobry uczynek spełniony. Co i rusz wybuchają jakieś afery z przekrętami, więc nie ufam tym różnym organizacjom. Owsiakowi tylko ufam. I wolę - podobnie jak Ty - zrobić paczki dzieciakom ze wsi, bo wtedy mam pewność, że są tam, gdzie być powinny.
UsuńCo wyrzynasz Boni? W kuchni??? Pierniki?
UsuńOj tam, od razu pierniki... Ja tak skromnie - tylko stół i blat kuchenny sobie ciacham :) Jakaś zmiana na święta musi być a że wyrzynarka akurat znalazła się w pobliżu...
UsuńI tu Cię rozumiem. Też wolę wyrzynać w drewnie, skrobać meble, bruk układać - wszystko jest lepsze, niż lepienie pierogów, czy innych gołąbków.
UsuńJa nie lepię, teściowa lepi. Kiedyś ulepiłam, z serem, potem ugotowałam, a dziecko mówi "mamo te pierogi tak, jak ....słoniowe uszy są.......to przestałam się popisywać. A już nie potrafię wyczaić, jak te uszka lepią takie maciupcie, toż to trzeba mieć paluszki, jak pięciolatka.
UsuńA ja lubię i to, i to. W zależności od potrzeb. Bardzo lubię gotować, ale traktuję to jako swego rodzaju sztukę. Kreacje smakowe, nie tam pierogi.
UsuńMoja Mama takie lepi. Przezroczyste są normalnie i się nie rozpadają! Z pierogów to robię tylko leniwe. Takie prosto z miski, jak kładzione kluchy. Nawet nie wałkuję. Bez sensu.
UsuńBoni, ale ty jesteś wszechstronna, i do pędzla , i do zwierzów, i do wyrzynarki! I do dobrych uczynków...
UsuńBlat wyszedł trochę hm, skośnawy. Przynajmniej widać, że sama robiłam ;) Pierogów nie lepię, lepiłabym gdybym musiała, ale szczęśliwie córka zmonopolizowała świąteczne przygotowania. Gotowa wyrwać mi te pierogi z rąk gdybym chciała coś ulepić :)
UsuńI proszę mi tak nie słodzić, bo ja tu zawsze w kompleksy wpadam
Moja córka taka wyrywna nie jest. Jakie kompleksy? Co Ty godosz?
UsuńNo toś pojechała z tymi kompleksami! Nikt nie słodzi tylko mówi jak jest.
UsuńU nasz jeszcze się na choince wieszało tzw. zimne ognie - ja nie wiem, co to jest , ale pali się z iskrami i śmierdzi specyficznie - u nasz od tego się "włos anielski" zajmował..... :-))) Aha - no i całe dłuuugie łańcuchy - klejone na ZPT , plastyce czy jakkolwiek się te lekcje zwały. Zeszyt papierów kolorowych - się cieło paki , sie lizało - on się sam kleił - czy młodzież wie, co to ?
OdpowiedzUsuńRacja! Zimne ognie przecież! Ten zapach zawsze będzie mi się kojarzył z Gwiazdką. I papier kolorowy - czy to jeszcze istnieje? Wkurzał mnie, bo ten klej nie trzymał!
UsuńTeraz też nie trzyma. Wiem, bo kleję na niwach. Musimy używać kleju magic.
UsuńPacz, a myślałby kto, że już się nauczyli robić, żeby kleił.
UsuńCięło się paski papieru :-)))
OdpowiedzUsuńNo tak się zastanowiłam, co to za paki cięłaś:)) Też robiłam łańcuchy, a z mamą robiłyśmy takie pierzaste kule albo jeżyki z cienkiej bibułki.
UsuńA z tą młodzieżą to pytanie retoryczne - oni wiedzą jaki jest nowy model ipada, kłada i innego srada... :-)))
OdpowiedzUsuńMłodzież dzisiaj liże papier nasączony dragami!
OdpowiedzUsuńAleż wspomnień :)
OdpowiedzUsuńPrzeżyłam pożar choinki w dzieciństwie. Mieliśmy świeczki na niej i w pewnym momencie jedna sie przewróciła, zajęła się jedna gałązka, potem druga i poleciało. Została nakryta kocem i wyniesiona na dwór. Więcej świeczek na choince w domu nie było.
Mój brat był zawsze niezmiernie ciekawy, co dostanie w prezencie, ja nie. Lubiłam niespodzianki ;) On zawsze "wypęszył" , gdzie mama schowała prezenty. Bez względu na to, gdzie je w domu schowała.
Cukierki też wyżeraliśmy z choinki :) Pamiętam takie pyszne laseczki toffi. Niektóre były kruche, a niektóre ciągnęły się, ale wszystkie były bardzo dobre :)
Takie długie cukierki choinkowe jeszcze były, owocowe, właściwie to były lizaki. W ogóle było coś takiego, jak cukierki choinkowe - teraz mi spracowało. Ja też węszyłam za paczkami, ale rodzice dobrze chowali.
OdpowiedzUsuńLidka - "wypęszył"? Cheba "wypęchcił"?
U nas się mówiło "wypęszył" :)) Nie mam pojecia, skąd się to słowo wzięło. Może to u nas lokalne :)
UsuńTakie owocowe też były, ale ja wolałam toffi ;)
A czas teraźniejszy "pęszyć" ;)
UsuńWypąchał/wypąchała. Tyle, co znalazł/znalazła:)
UsuńA mi się bardzo to"wypęszyć" podoba, jakby pół wypatrzeć, pół wywęszyć.
UsuńMnie najbardziej pasuje "wypąchać". Takie okrągłe jest.
UsuńOd węszenia? Mieszanka pęchcić i węszyć?
OdpowiedzUsuńU nos sie pynchci.
OdpowiedzUsuńAle u Was trudna gwara. Nijak nie mogę się połapać.
UsuńA u Ciebie Kretowata? Się pęszy, czy pęchci?
OdpowiedzUsuńu nas się pęksi.
UsuńNo masz. Badź tu mądry.
UsuńHana, wysłałam maila z postem.
OdpowiedzUsuńHurra! Owca dała głos na Święta!
UsuńBo wtedy to i zwierzęta mówią...
UsuńOOO, lecę!
UsuńAj, jaki piękny owczy wpis! Uwaga, wklejam!
OdpowiedzUsuńWszystko przeczytałam, wszyściutko. I wzruszałam się, i uśmiechałam, i wspominalam. A na koniec przeczytaałm, że to... jeszcze nie koniec, bo Pacjan owczy wpis nadesłał. To kiedy ja pójdę spać, co?
OdpowiedzUsuńAha, głupio mi się przyznać, ale umyłam dziś okna. :] Ale na szczęście tak nie do końca. ;) Poniekąd usprawiedliwia mnie to, że nie mam firanek, a gdyby słońce zaświeciło w święta, to by mnie chyba trochę skręcało od tych mazów - okno główne niemałe jest i od południa, więc panorama jak się patrzy. Zwłaszcza że koty je uwielbiają obsiadać i obśliniać - nosami jak sądzę. A do mycia to ich nie ma. :(
Lecę do nowego - owczego. :)
PS. Obściski dla wszystkich drących pierze, nie mordy - codziennie. :)
Z góry mapy te obściski - dla całej Polski drącej jak wyżej.
No co ty, Jolka, tak wcześnie spać? Darcie pierza to i nockę całą mogło trwać:) Fajnie, że sobie z nami powspominałaś. Mam pomysł, żeby koty ci pomogły w myciu szyb, popryskaj troszkę walerianą...
UsuńLitości nie masz, Mika! Toż dopiero bym musiała jeszcze i sierść, i walerianę, i bógwico z tych szyb zdrapywać. ;)
UsuńWyfroterowałyby futerkiem...
UsuńTaaa, akurat, już one takie wyrywne do mycia!
OdpowiedzUsuń