piątek, 13 grudnia 2013

A JEDNAK ŚWIĘTA...


Idą nieuchronnie, a wraz z nimi modlitwy, spotkania rodzinne, opłatek, prace domowe, upominki i … wspomnienia... Tak, właśnie wspomnienia chcę dziś przywołać, moje i Wasze...
Zimy z dzieciństwa jawią mi się długie, mroźne i słoneczne, takie dni zostały mi w pamięci. Na podwórku tunele w śniegu i igloo budowane z bratem ciotecznym. Na choince prześliczne lichtarzyki, przypinane do gałązek pachnącej jodełki. A w nich kolorowe, cienkie świeczki. Uwielbiam te lichtarzyki, mam ich kilka do tej pory.

Oprócz lichtarzyków na choince wisiały oczywiście bombki, a także zdobyczna Mieszanka Wedlowska . I tu anegdotka numer 1. Miałam psa Mukiego, który był nader oryginalną mieszanką puli węgierskiego i setera irlandzkiego, czarny, kudłaty (ale bez dredów), chodząca poczciwość. Miał atoli jedną wadę: kochał słodycze, a szczególnie czekoladowe cukierki. Wyspecjalizował się w wyjadaniu z papierków cukierków wiszących na choince, a czynił to tak zręcznie, że nikt go nie mógł na tym przyłapać, a zjedzone cukierki szły na moje konto, czym byłam dogłębnie oburzona. Niesprawiedliwe oskarżenia zawsze mnie bardzo dotykały. Sprawa się w końcu wydała, gdy po objedzeniu wszystkich niższych gałązek, Mukuś sięgnął wyżej, zwalając całą choinkę i tłukąc połowę bombek. Odczułam ponurą satysfakcję.

O takich drobiazgach jak pożar choinki od zapalonych włosów anielskich ( wtedy były z celofanu) to już nie wspominam, każdy pewnie coś takiego pamięta.

Święta u nas wiązały się z przyjazdem rodziny z Krakowa, w tym trójki moich kuzynów. Domek był (i jest nadal) mały, wszystkiego dwa pokoje z kuchnią bez łazienki, a dorosłych czworo plus czwórka dzieciaków. Rozkładało się łóżka polowe, ciocia z mamą spały razem na wersalce, a dla nas znosiło się ze strychu duże materace sprężynowe (wcześniej sienniki) i spaliśmy pokotem na podłodze. A jakaż to była atrakcja!!! Uwielbialiśmy rano po nich skakać i szaleć. I wiecie co? NIKOMU TO WSZYSTKO NIE PRZESZKADZAŁO! Byliśmy po prostu szczęśliwi, że możemy być razem.

Teraz szybka podróż w czasie, do pierwszej Wigilii bez Mamy. Miałam wtedy 22 lata i bardzo chciałam zrobić wszystko jak należy. Kuzynka przyjechała mi pomóc w przygotowaniach i bardzo się przykładałyśmy do roboty.
Wykonałyśmy karpia w galarecie, ale było już późno, lodóweczka mini zapchana po wręby, więc wystawiłyśmy salaterkę z rybami na stół na podwórzu, nakryłyśmy pokrywką i przyłożyłyśmy cegłami, na wszelki wypadek. Przed kolacją wigilijną idziemy po rybę, a tu... Cegły i pokrywka zwalone, z ryby smętne resztki zostały, a nad salaterką dwa bardzo szczęśliwe koty... Ogon trzeciego mignął za płotem. Popatrzyłyśmy na siebie i zostawiłyśmy salaterkę na podwórku, do rana nic nie zostało. Za to wszystkie okoliczne koty długo wspominały tę Wigilię.

Rok później była Wigilia w stanie wojennym. Mieliśmy być sami z Tatą, ale kuzynkom udało się załatwić przepustkę na przejazd z Krakowa do Zakopanego, ale miały przyjechać już na samą kolację wigilijną, więc tym razem musiałam wszystko zrobić sama. Ambitnie postanowiłam zrobić uszka z grzybami do barszczu, pierwszy raz w życiu. Zostawiłam je na sam koniec, żeby ugotować na świeżo. Lepiłam i lepiłam, miejsca w kuchni brakowało, więc nieszczęsna układałam warstwami jedne na drugich, ale nie przyszło mi do tępej łepetyny, żeby je jakoś oddzielić ściereczką czy papierem... Co Wam będę mówić, polepiło się wszystko na amen, bez szans na rozdzielenie. Dziewczyny już jechały, grzybów już nie było, więc w desperacji rozwałkowałam wszystko na stolnicy, łącznie z nadzieniem i zrobiłam grzybowe łazanki w ciekawym, brunatnym kolorze. O dziwo, dały się zjeść, a Tato nawet na następny dzień zażyczył ich sobie jako odrębnego dania.

I tak się to snuje, jedne wspomnienia wywołują drugie, wracają obrazy z idealizowanego dzieciństwa, kiedy wszystko wydawało się proste. Wracają osoby, które już dawno odeszły, a które w ten czas powinny być wspominane. Jak to dobrze, że są Święta... 
Życzę Wam, żeby wszystkie ośnieżone (lub nie) drogi, doprowadziły Was do oświetlonej choinki albo do Was przyprowadziły bliskich, a może dawno nie widzianych i żeby każdy miał możliwość spędzenia ich tak, jak lubi.


Czekam teraz na Wasze wspomnienia, zabawne, a może nostalgiczne... Pogrzebcie trochę w szufladach pamięci i podzielcie się z nami, jak opłatkiem :)

MIKA

P.S.  Zimowe zdjęcia autorstwa Ogniomistrza. Piękne, prawda?

202 komentarze:

  1. A w wannie - już parę dni przed Świetami - pływał karp.... Jak myśmy się myli ???? Czasem przeżywał Święta, bo tak płakałam , żeby go nie zabijac , że Tata mu życie darował - na parę dni :-))) Lichtarzyki też mieliśmy - a świeczuszki w nich były takie "kręcone".... A te prezenty pod choinką... Pamiętam swoje pierwsze klocki - oczywiście drewniane , a nie jakieś-tam-lego - i lalkę - Agatka jej dałam :-))) Ech !!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! Kręcone świeczki! I cukierki na choince! Tak zakręcałam papierki, że wyglądały jak pełne. W dwa dni opędzlowywałam wszystkie i tak mi zostało!

      Usuń
    2. Ty wiesz, że ja sobie zachowałam jeszcze kilka tych świeczuszek? Teraz nie do dostania. Mój Tato był za miękki, żeby karpia zabijać, przynosił już zamordowane...

      Usuń
  2. A tam w tle, to ja jestem!
    Pięknie napisałaś Mika i dałaś radę bloggeru!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mika, ten brat cioteczny to był J?

    OdpowiedzUsuń
  4. Wygrzebałaś mi z pamięci te lichtarzyki, tak i u mnie takie były i palące się świeczki i anielskie włosy. Cukierki też wisiały, ale ja miałam brata starszego i on był sprytniejszy, Na Gwiazdkę ojciec wyjmował z owsa nasze własne jabłka, od jesieni w tym owsie czekały, boszsz, jak my tych jabłek pragnęliśmy. Gwiazdka wczesnego dzieciństwa kojarzy mi się z ciepłem pieca kaflowego i zapachem sosnowych igieł, ale także błyszczącej podłogi pachnącej pastą. Była babcia za ścianą i ciotki, które przychodziły po Wigilii z prezentami, pamiętam taką mini kuchenkę z garnkami. Tak było w starym domu, po przeprowadzce już święta nie były takie fajne, nie było pieca kaflowego i już byłam starsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale że się te jabłka uchowały i nie zostały wyjedzone! Piec kaflowy to cudna rzecz. Ja niestety , zakładając ogrzewanie gazowe musiałam zlikwidować piec w kuchni, bardzo mi go było żal.

      Usuń
    2. No cóż o tym, że były chowane w owsie dowiedziałam się dużo później:)))

      Usuń
  5. To przed Wigilią jabłek Wam skąpili? To mi przypomniało coś straszliwie wstydliwego związanego z Gwiazdką. Dawno temu moja Mama przygotowywała Gwiazdkę dla dzieci z PGR-ów - była "kadrową" tamże. Jakimś cudem dostała gdzieś pomarańcze. Nie muszę Wam mówić, co to było za głębokiej komuny. Nie pamiętam, ile lat miałam - 8? 9? Coś koło tego. I ja nie wytrzymałam i ukradłam jedną pomarańczę. Jak dziś pamiętam, leżały w takim wielkim koszu na pranie. Wydawało mi się, że jest ich takie mnóstwo, że jednej nikt nie zauważy. Ale one były ściśle wyliczone - wiadomo. Nie wiem, jak Mama sobie wtedy poradziła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo były tylko dwa drzewa, jedne jabłka dojrzewały latem, te się zjadało, bo robaczywe były, nie poleżały, drugie jesienne złote renety były na jesieni. Te największe, najładniejsze były trzymane na gwiazdkę. Jabłka były albo swoje, albo żadne, wtedy nie kupowało się jabłek w sklepie. W GS ich i tak nie było, a w mieście? Nie wiem........ Wtedy wszystko było takie "wyczekane" pomarańcze też tylko na gwiazdkę i też na wydział, nie to, co teraz.....dzisiejsze dzieci nie mają pojęcia, co to znaczy pragnąć dzwownka pomarańczy......

      Usuń
    2. Teraz raczej pragną nowego dzwonka na smartfona...

      Usuń
  6. No, ja pragnęłam bardzo... aż mi siebie żal.
    Znaczy latowe jabłuszka parchate były?

    OdpowiedzUsuń
  7. No masz tobie! Nie posądzałam cię o takie niecne uczynki! A przyznałaś się?

    OdpowiedzUsuń
  8. Niestety, nie mam się czym chwalić. Nie przyznałam się. A jaka afera się rozpętała! Dzisiaj to wydaje się śmieszne, ale wtedy to jakby diament zniknął jaki!

    OdpowiedzUsuń
  9. Każdy ma jakieś wstydliwe uczynki z dzieciństwa na koncie. Dawać mi je tu zaraz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja chrzestna matka na większe imprezy piekła babeczki z nadzieniem kremowo-budyniowym. Wszystkie domowe dzieci wylizywały krem a ciasto babeczkowe wyrzucaliśmy za piec kaflowy, który stał w pokoju. I jedna osoba wpadła!. I wszystko poszło na nią. I nikt inny heroicznie się nie przyznał.
      Przez całe dzieciństwo i część dorosłości mieszkałam w starej willi z płazów, niegdyś należącej do rodziny Korfantych, więc nie przystosowanej do komunalnego, wielorodzinnego bytu. Na dole, w hallu, był piec, a wszystkie dzieciaki z domu rozsiadały się na schodach- i czyściliśmy wszystkie dostępne buty, żeby mieć pretekst do jak najdłuższych posiadów.
      A łomot halnego o dach ( to było w górnej części Zakopanego- tam to wiało, nie to co tu, na dole...), ach te czasy...

      Usuń
    2. To byłam ja, Maja.

      Usuń
    3. Fajnie, zamiast darcia pierza wspólne czyszczenie butów. Ale żeby ciasto za piec? A co, niedobre było?

      Usuń
    4. Ciasto mniej atrakcyjne, niż krem. Co to jest willa z płazów? Że nie z gadów?

      Usuń
    5. Grube szerokie dechy.

      Usuń
    6. Płazy to przycięte połówki pnia przecinanego wzdłuż osi, a pomiędzy nimi obtyk znaczy mszarz utyka szczelnie takie mocno skręcone z wiórów jakby warkocze czyli dokonuje mszenia, ha!
      Maja
      Gady to czasem w środku, zwłaszcza przynapite ojce rodzin, nie krzywdząc gadów.

      Usuń
    7. Zrozumiałam "przynapite ojce rodzin". Dzięki Majka.

      Usuń
    8. A taki, co mszy (obtyko mchem) to nazywo sie "mechoptyk" - tak mi zawsze tłumaczyła mojo ciotka góralka ze Stergo Suncza, z Cyganowic;)

      Usuń
    9. Piknie, kurna, piknie!

      Usuń
  10. Że niby płazkie? Agniecha, dawaj, co zmalowałaś przed Wigilią onegdaj?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś nic mi się nie przypomina. Kiedyś jako dzieci z bratem w dobroci serca, psu naszemu daliśmy prezent pod choinkę, to było salami z Węgier chyba dość ostre, no i pies jak to pies najpierw zeżarł, a potem zaczął się lizać po jajcach, i to był jego bardzo wielki błąd.

      Usuń
  11. I co, i co, i co potem robił???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A potem polizał darczyńców ! Serdecznie i z wdzięcznością!
      Maja

      Usuń
    2. I co, i co potem robili???

      Usuń
    3. Bardzo głośno piszczał, i bardzo szybko biegał, biedaczyna. A był to jamnik długowłosy.

      Usuń
    4. Dobranoc dziwczęta. Zmogło mnie.

      Usuń
    5. Dziewczęta, oczywiście!

      Usuń
    6. Cóż za znamienny lapsus...

      Usuń
    7. Nooo. Coś to pewnie mówi o mnie...

      Usuń
  12. Dziefczynki (i ewentualni chłopcy, nie jesteśmy seksistkami), pisać mi tu ciekawe historyje. Mika, pilnuj. Ja idę spać, bo się przewracam. Jakoś wcześnie dzisiaj. Dobranoc!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już też padam, dobranoc więc.
      Wszyscy chyba już sprzątają...

      Usuń
  13. Odpowiedzi
    1. Ja też nie. Nigdzie w Piśmie nie napisane, że przed Świętami trzeba sprzątać.

      Usuń
    2. Dzięki Agniecha za słowa wsparcia. Wszyscy dookoła się stresują, że sprzątać trza, aż czuję się nieswojo. To poza świętami nie sprzątajo, czy jak?

      Usuń
    3. Przyznam się publicznie, nie myłam okien od 3 lat. I wcale nie zamierzam ich myć w takim zimnie. Aby do wiosny. Pytanie tylko do której.:-)

      Usuń
    4. Bardzo to kojące, bo ja właśnie obeszłam drugą rocznicę niemycia, ale tylko po jednej stronie, bo po drugiej umyłam wiosną, tylko potem jakoś mi przeszło...
      Maja

      Usuń
    5. Hura, hura, hura! Nie jestem osamotniona!

      Usuń
    6. Jesuuuuu.... kamień z serca !!! A myślałam, żem wyrodek jaki !!!

      Usuń
    7. Bo tak w ogóle, dlaczego mam się przejmować, mnie brudne okna nie przeszkadzają, Nikolasowi tym bardziej. Kiedyś moja mamusia by się czepiała, ale wzrok jej się pogorszył na stare lata i już takich drobiażdżków nie dostrzega. No to już chyba mogę robić co chcę, będąc starą rurą, kobietą w wieku balzakowskim, czy innym.

      Usuń
    8. Ja też nie sprzątam. A z tymi oknami, że sie przyznałyście, to Was kocham platonicznie i serdecznie :)) Ja tak raz do roku myję, czasem dwa - prawdziwa rozpusta, nie? ;)
      Firanki się zmieni i nie będzie widać ;)

      Usuń
    9. No jak to? Te słynne holenderskie okna wypucowane na błysk i ozdobione do wypęku? Jakie On ma wzorce???

      Usuń
    10. Kobieta w wieku innym - jaki miły eufemizm!

      Usuń
    11. Młoda inaczej! A on z południa Holandii, tam katolicy a nie protestanci. Luzaki. Carpe diem, in vino veritas , a na kaca poprawka.

      Usuń
    12. Szkoda, że nasi katolicy nie są luzakami.

      Usuń
  14. Pewnego razu w dzieciństwie dostałyśmy wraz z siostrą po zestawie słodyczy na mikołaja - jakieś wryoby czekoladopodobne i po jednej pomarańczy. Ja w ten sam dzień zjadłam swoje słodycze i mało tego zjadłam też czekoladę siostry, naiwnie myśląc że się nie wyda ;)
    I jeszcze jeden przykład - już nieświąteczny. jakis czas temu moja rodzina miała jeszcze psa. Karmieniem zajmowała się mama. Tak się złożyło, że wyjechała na kilkudniową wycieczkę, uprzednio przygotowawszy sporą wałówkę dla mojego taty i brata coby nie pomarli z głodu podczas jej nieobecności. Miedzy innymi usmażyła 20 kotletów mielonych. Gdy okazało się, że chłopom się wydaje, że pies odżywia się wyłącznie energią z kosmosu, przyjechałam do domu, ugotowałam psu kaszy, dorzuciłam do niej kilka kotletów i nakarmiłam bidulka. Nie wiedziałam, że kotlety były wyliczone dla każdego po równo i oczywiście rozpetała się awantura, kto komu "wyżarł". Ja się nie przyznałam, że dałam psu - stwierdziłam - a niech sie kłócą - to była moja mała zemsta.

    OdpowiedzUsuń
  15. Przeczytałam sobie wszystkie Wasze historie i te z posta i z komentarzy przy pysznej herbatce i się wzięłam i normalnie się wzruszyłam! Chciałoby się coś napisać, ale moje święta w domu rodzinnym, w ciasnym mieszkaniu z wielkiej płyty, to jedna wielka trauma. W Wigilię najpierw ojciec mordował karpie, do których się przyzwyczaiłam i nadałam im kilka dni wcześniej imiona, a potem przez cały dzień przygotowań, lepienia pierogów i robienia sernika wszyscy się kłóciliśmy! Nigdy nie spłonęła choinka, ani nikt nie wyżerał cukierków. Nuda, normalnie nuda i degrengolada. Dlatego tak bardzo sobie cenię i wcale nie jestem smutna, kiedy spędzam święta tylko z własnym Chłopem. Z domu wyniosłam jedynie smaczne przepisy na potrawy, ale już nikt się przy niech nie kłóci.
    Tak sobie myślę, że najpiękniejsze Wigilie i Święta są jeszcze przede mną,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chociaż mam troche dobrych wspomnień świątecznych ,to generalnie świąt nie lubię ,bo wiązały się z niemorzebną charówą ,dopiero od kilku lat staram się ,żeby wiązały się z nimi pozytywne emocje ,ale nie jest to takie proste i w tej chwili jestem na etapie ,ze podchodzę do nich zupełnie bez emocji .

      Usuń
    2. Riannon, to zdumiewające, jak wielu z nas ma podobne doświadczenia z okresu świąt - w sensie wariactwa kulinarno-porządkowego. Nigdy tego nie rozumiałam i nigdzie na świecie (chyba) czegoś takiego się nie odprawia. I ludzie (kobity najczęściej) nie potrafią się z tego wyzwolić. Argument, który najczęściej pada wtedy, to "tradycja". To mi przypomina postawę mojego sąsiada pt. "bo my sum tak nauczyni". Od zawsze buntowałam się przeciwko takiej tradycji.
      Z Chłopem, w Zapuście, czego chcieć więcej?

      Usuń
    3. Chyba tylko z Chłopem w Woli Zręczyckiej?

      Usuń
    4. Riannon, strasznie mi się miło zrobiło, że nas czytasz tak od rana przy herbatce:) Ja sobie właśnie tak pomyślałam, że te najfajniejsze Święta dopiero nadejdą, że nowe miejsce życia pokaże nowe możliwości, nigdy nie przewidzisz, jak się poukłada.
      I tak jak pisałam, każdy powinien je spędzać tak jak lubi, żeby były radością, a nie przymusem.

      Usuń
    5. Bardzo lubię Riannon, za to że tak szczerze pisze prawdę. U nas też tak było, kłótnie, stresy, krzyki, i po co, do jasnyj anielki, jeszcze na dodatek starsi niespecjalnie wierzący, więc to wszystko takie zawieszone w powietrzu... Ale to żarcie, te wszystkie 12 potraw, opłatek.... Po Wigilii był już luz, bo w czasie jeszcze trzeba było wszystko chwalić, co mama ugotowała, bo jakby nie daj Boże zganić...

      Usuń
    6. Ludzie tak majo, ale boją się do tego przyznać. Dlaczego???

      Usuń
    7. Bo się boją?Bo nie uchodzi?Bo???

      Usuń
  16. Tato przed świętami ,dostawał w pracy paczki dla dzieci, to znaczy dla nas . Rodzice paczki chowali żeby je podłorzyć pod choinkę . Naszą ambicją bylo oczywiście te paczki odszukać . Jakoś mało romantyczne byly z nas dzieciaki,nie nęcila nas tajemnica , może dlatego że to były prawie same chłopaki , mam czterech braci .
    Za naszego dziecięctwa tata robił za św.Mikołaja w parafi , w trakcie któregoś uroczystego wręczania prezentów ,jeden z moich braci odmówił wyrecytowania modlitwy w zamian za paczkę ,gdy Mikołaj-tata zagroził że nie otrzyma paczki ,odwrócił się na pięcie i odszedł .Ja po powrocie do domu stwierdzilam ,że ten Mikołaj miał głos podobny do tatusia ,nikt oczywiście nie śmiał pomyśleć że to był tatuś . :)
    Cókierków z choinki nie zjadałam ,bo od słodyczy wolałam bekon ,zmieniło mi się to tak koło czterdziestego roku życia ;)
    Te zdjęcia są cudowne , a z ciebie Hana był milusi malec ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie miałaś lekko z czterema braćmi! A ten, o którym pisałaś, to już chyba od młodości niezależny był...

      Usuń
  17. Ale się naczytałam wspomnień bożonarodzeniowych z rana.

    Nie mieliśmy jakichś spektakularnych historii gwiazdkowych. Zawsze był śnieg. Jak go przed pasterką nie było, to z kościoła około 2-3 w nocy (tyle to u nas trwało) już wychodziło się w piękną i puchatą biel. Czuliśmy się tak, jakbyśmy przekraczali jakieś magiczne drzwi do bajki. Dom nasz był blisko kościoła i górka też, a że na pasterkę zabieraliśmy sanki ( wszystkie znajome dzieciaki), domyślacie się, jak wyglądała droga powrotna. Przychodziliśmy mokrzy i szczęśliwi. Na stole czekało gorące kakao van Houten'a, które Babcia miała w wielkiej puszce w kredensie. A na mnie dodatkowo kawałek pieczonej kaczki z jabłkami. Tak! Teraz już wiecie, że byłam i jestem obżartuchem.
    Choinka była zawsze bardzo wysoka i piękna. Czasem jodła, czasem świerk, po którą jechaliśmy saniami z Panem Bazylim z Buczacza do lasu (tylko dwa razy nie było śniegu, wtedy żukiem). Najpierw kupowało się tę choinkę u leśniczego i otrzymywało asygnatę. Choinkę stawiano dopiero w Wigilię i wtedy ją ubieraliśmy. Stała w takim drewnianym stojaku krzyżakowym. Były i anielskie włosy, i cukierki, jabłuszka rajskie (przechowywane na tę okazję) z pewnego poniemieckiego sadu przy domu zniszczonym przez bombę. Dom ten zbudowano prawie w lesie i została z niego tylko zawalona piwnica. Wtedy się u mnie zaczęło z tymi domami marzeń. Ten był pierwszy. Były świeczki kręcone w lichtarzykach i piękne bombki. Wiele pamiętało czasy dzieciństwa mojej mamy. Niektóre mam do dziś. Nie wiem jakim cudem przetrwały, bo koty słodyczolubne przewracały choinki rokrocznie. Pożar też nas nie ominął. Ojciec zamiast świeczki, podpalił gałązkę z włosami anielskimi, gdyż był bardzo pochłonięty dysputą na tematy ważkie. Zawsze mieliśmy gości. Stół wydawał się długi na kilometr. W domu pachniało pięknie. Cytrusami (nie wiem, jak się je udawało zdobywać w takiej ilości) i cynamonem, kardamonem, goździkami, jabłkami. Był gwar, śmiechy, prezenty.
    Pierwszą Wigilię musiałam przygotować, gdy miałam 12 lat. Dziadek nie żył od czterech lat, Babcia zmarła w sierpniu, a mama była wiele miesięcy w szpitalu. Przywieźli ją tylko na święta.
    Zawsze jednak mam przed oczami te moje dziecięce Wigilie. Takie sa dalej Wigilie u rodziny G. Jeździmy tam co roku. Jest choinka do sufitu, anielskie włosy, psy, koty, dzieci i zgiełki i śmiech.
    Pozdrawiam gorąco

    P.S. I wyszedł mi post. Na moje usprawiedliwienie mam tylko info, że u siebie nic napisać nie mogę, bom persona non grata z jakiegoś powodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja do Ciebie zaglądałam, myślałam, że już coś u siebie skrobnęłaś :)

      Usuń
    2. Ech, Pacjanie, aż pierniczkami zapachniało! U mnie też choinka musiała być po sufit. Tata zamykał się w pokoju i pakował prezenty - uwielbiał to!
      Teraz po domach od co najmniej dwóch tygodni (wydaje mi się, że od 6 grudnia - jakaś nowa tradycja?) stoją nieskazitelne, sztuczne choinki, wszystkie w jednakowych ozdobach. To na wsi. W mieście cuda na kiju udające choinki kształtem jedynie.
      Sąsiadka mówi, że wcześnie choinkę ubiro, bo zaś potym tyla roboty, że się ze wszystkim nie zdunży.
      Pacjanie, nie mamy (prawda Mika?) nic przeciwko temu, abyś swoje posty zamieszczała tutaj!

      Usuń
    3. No i bardzo dobrze, że ci post wyszedł, wszak masz nieustające zaproszenie do Kurnika!
      Przepiękne te twoje wspomnienia świąteczne, już to wszystko widzę... A wiesz, że w zeszłym roku też mi się trafiła taka Wigilia, byłam u moich przyjaciół, było około 20 osób, w tym sporo dzieci, choinka do sufitu, wspólne śpiewanie kolęd, rozgardiasz i zabawa. W tym roku też tam będę...


      Usuń
    4. Dziewczyny, na to wygląda, że chyba Wam podeślę jakiś post w weekend, bo już wstyd, a sił i umiejętności, i cierpliwości nie mam do bloggera. Jak syn przyjedzie, to może coś wymodzimy, ale póki co, dziękuję za możliwość pobycia w kurniku, choć ze mnie owca, nie kura.

      Usuń
    5. Wymościmy Ci u nas kącik siankiem i to będzie Owczarnia - filia Kurnika.

      Usuń
    6. Kura czy owca, bez różnicy, bydlątko wszak!

      Usuń
    7. Hana, ale mamy koordynację!!!

      Usuń
    8. Pacjanie, ale w który weekend?

      Usuń
    9. Jutro, a może jeszcze dziś przed północą)

      Usuń
    10. Trzymam Cię za słowo!

      Usuń
    11. I co Pacjan? Napisało się coś?

      Usuń
    12. Na razie od Pacjanu cisza w eterze.

      Usuń
  18. Wcale się bratu nie dziwię, wiedział, że paczkę i tak sobie znajdzie.
    Nadal jestem milusim malcem, Mario!

    OdpowiedzUsuń
  19. Wiecie co, moja przyjaciółka określiła nasz blog jako nowoczesną wersję wspólnego darcia pierza i bardzo mi się to określenie podoba... Tak sobie siedzimy i snujemy pogaduchy, chociaż każda gdzie indziej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi się to podoba :) Cała Polska pierze drze. Od morza do Tatr :)
      Fajnie tu u Was :)

      Usuń
    2. Dzięki, fajnie jest dzięki WAM. Ale będzie gołych gęsi!!!

      Usuń
    3. A ile poduch i pierzyn . Prawdziwych, a nie silikonowych !

      Usuń
    4. To pierzajki, prządki i ploteczki. Jak najbardziej. Tak też nasze wspólne spotkania traktuję. Blog Kreta I Kur Dzikich to zupełnie inna wersja blogów. To, by być na czasie z nomenklaturą unijną, blogi interaktywne, integracyjne i edukacyjne.

      Usuń
    5. Edukacyjne zwłaszcza. Np. jak opanować bloggera i nie dać się zwieść.

      Usuń
    6. U nas się mówi "pirzocha";)

      Usuń
    7. Pirzocha to ta, która drze?

      Usuń
    8. No patrzcie, ten polski język, taki bogaty.

      Usuń
    9. Pacz, jak to człek się edukuje. Nie wiedziałam.

      Usuń
    10. A czy w ogóle jeszcze drze się pierze? Pomijam pasjonatki (bo przecież chłopy nie drą?). Podejrzewam, że maszynowo to teraz leci. Albo w Chinach te malutkie paluszki...

      Usuń
  20. No właśnie. Sobie siedzimy, a kilometry lecą i nie mówię o sprzątaniu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz będziem piekli pierniczki...

      Usuń
    2. Ja juś dziś trochę posprzątałam. Może też upiekę pierniczki. Natchnęłaś mnie :)

      Usuń
    3. Okien na zimę myć nie warto!

      Usuń
    4. Toś mnie pocieszyła, bo to słońce tak nieprzyjemnie prosto w szyby świeci... Znikam na razie, do wieczora!

      Usuń
    5. Właśnie doszłam do takiego samego wniosku ! Jak się wraca z pracy to już ciemno :)

      Usuń
    6. To i po co myć? Śniegiem zasypie (tfu!) i znów do mycia!

      Usuń
    7. Umyję tylko dwa, te od południowej strony, albo i nie umyję. Dekoracje mam od św. Andrzeja już, albowiem celebrujemy okres Adwentu. Dojdzie tylko choinka (może) i pokrycia foteli i poszewki w kolorach górnoniemieckich.

      Usuń
    8. O, to, to. Trzeba ograniczać zbędne czynności. Zno wu mam dylematy życiowe, dziewczyny. Czesać się czy nie czesać, i co zrobić żeby nie musieć? Ale ścinać na pałę nie chcę.

      Usuń
    9. Agniecha, ja czeszę tylko po myciu włosów, bo mam wtedy jeden kołtun. I jak już uczeszę, to potem tylko ręką "czeszę" pro forma. Nie myję codziennie. G. myje dwa razy dziennie, nie ma nawet grzebienia i nie jest łysy, żeby nie było.

      Usuń
    10. To jest może ten złoty środek. Czesać tylko po myciu. Teraz jeszcze zredukować mycie i będzie ideał.

      Usuń
    11. Agniecha, a od czego gustowne peruczki, tupeciki, dopinki, zapinki i podpinki?
      Dla Nicolasa - tupecik, dla koni - koński ogon itd.

      Usuń
    12. Tym też trzeba się zajmować. A poza tym, głowa się poci pod peruką. I może jakieś UFO się zagnieździć.

      Usuń
    13. Ja mam taka zasadę w kwestii mycia głowy. Jak do ludzi, huty,m to codziennie rano, jak w Kaczorówce to ile się da bez mycia i czesania. Mam niezłą koafiurę wtedy, ale, co mam się do byków sąsiadowych stroić? Bo i mycie do niedawna było trudne, bywało, że się łeb myło w taczce do której zebrała się deszczówka. Teraz mam już własną wodę i wąż ogrodowy, to jest wielki luksus.

      Usuń
    14. Agniecha, peruka zamiast czopki - lubisz czopki, nie? Ufo się wytrzepie, raz do roku (na święta!) do pralki i po sprawie.

      Usuń
    15. Koafiura jest najlepsza, jak się w czapuni trochę pochodzi i potem się ją zdejmie. Którejś soboty wstaliśmy rano i zachciało nam się do Czacza pojechać. Wskoczylim w co tam kto miał, na głowę zawdziałam czapeczkę z pomponem, bo zimno było i pojechaliśmy. Normalnie za bardzo nie noszę czapek, więc po jakimś czasie miałam jej dość, wszystko mnie swędziało. No to ją zdjęłam. Na głowie niedosmażony naleśnik i co? I wtedy właśnie, w tymże momencie, spotykamy dawno nie widzianych znajomych z wielkiego miasta W. wysiekniętych jak do ośpic. "I jak wam na TEJ wsi" pytają! Więc uważajcie Dziewczyny, kiedy zdejmujecie czapkę.

      Usuń
    16. PS. Czacz to wieś, która jest gigantyczną klamociarnią.

      Usuń
    17. Przejeżdżać nam się zdarzyło przez Czacz. To wiem, co to za kuriozum. A czopki lubię, faktycznie, właśnie się zbieram mentalnie, żeby sobie uszyć następną. W ramach odkładania na później zrobiłam dwie ścierki kuchenne, okleiłam kalendarz na rok 2014,doszyłamnową warstwę na pokrowcu od telefonu, łatam i naprawiam mój notesik z z adresami. A czopka ciągle w przyszłości...

      Usuń
  21. Gdy bylam mala dziewczynka, zawsze w Wigilie szlam w asyście dorosłych do obory, gdzie mieszkaly trzy krowki :) no i czekałam az przemowia ludzkim glosem. Gadalam do nich, a one tylko muuuuu i muuuuu :)
    Choinke również podpalilam lacznie z kawałkiem dywanu i dzielnie gasząc pokrywka od pralki Frani, bo to najszybciej mi wpadlo w rece :) A wszystko przez takie male swieczuszki urodzinowe, którymi ustroilam ma choinke w pokoju, nie mogłam się oprzec aby ich nie zapalić...miało być tak nastrojowo.
    Obecnie jako dorosla kobieta, matka, zona zachowuje się już bardziej poważnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świeczuszki są zdradliwe. Gratuluję przytomności umysłu z tą pokrywą od pralki! A z tą powagą nie przesadzaj:))

      Usuń
    2. Jako dorosła kobieta gasisz pożary za pomocą hydrantu, a nie pokrywy od frani?

      Usuń
    3. Niee, po prostu nauczyła krowy mówić. Moje konie nie chcą. Co roku łażę do ich a one nic. Uparte są że aż strach. A wiem że mogłayby gdyby chciały.

      Usuń
    4. Owce też niezbyt chętne do rozmów. Meczę (one meczą, nie beczą) z nimi czasem.

      Usuń
    5. A psy! To już w ogóle nie ma z nimi rozmowy. Moje tylko śpiewają, ,jak jedzie ciężarówka z paszą i dzwoni. Ale nieartukułowany ten śpiew.

      Usuń
    6. U mnie oprócz Lajosa wyją w takich sytuacjach wszystkie pozostałe trzy. Pacjan
      No kurna, nawet w kurniku mnie ten blogger nie chce

      Usuń
  22. U nas zawsze była ogromna choinka do sufitu. Przy mieszkaniu wysokości 320cm to już było spore drzewo. Ubierana była zawsze w dzień wigilijny. Kierownikiem był zawsze tata, myśmy trzymali rozłożone do powieszenia lampki choinkowe, i podawali do powieszenia bombki, cukierki, łańcuchy. Mama w tym czasie kończyła potrawy wigilijne. Oczywiście nerwowo też czasem bywało. Mam troje rodzeństwa, więc trzeba było ujarzmić czwórkę rozhukanych dzieciaków. Tata nam mówił, że jaka Wigilia, taki będzie cały następny rok, więc mamy uważać na to, jak się zachowujemy. Cukierki też były wyłuskiweane z zawartości, ale nie przeze mnie. Ja byam dziwnym dzieckiem, które ze słodyczy najbardziej lubiło śledzia w oleju i kiszone ogórki :) Aha, i tran !? W związku z tym byłam poza podejrzeniami. Pożaru choinki nie było, nigdy nie mieliśmy świeczek, choć pamiętam cudne zielone blaszane lichtarzyki, i malutkie świeczki (chyba właśnie kręcone) Mieliśmy za to jednego roku dwie choinki. Otóż tata kupił choinkę, i po wniesieniu do domu i odpakowaniu jej okazało się, że jest tak jednostronna, że absolutnie nie do postawienia. Więc poleciał do miasta szukać drugiej. Ale Wigilia, więc nie bardzo było w czym wybierać. Kupił drugą tak samą :) W ruch poszły jakieś narzędzia, i z dwóch zrobił jedną. Wyjątkowo gęstą i okazałą :) Stała do 2 lutego, i nawet jedna wypuściła korzenie. Dużo było różnych fajnych historii, ale to chyba za mało miejsca :) trzeba by chyba jakieś wspomnienia spisać. No, ale jedno powiem. Dla rodziców było mało zabawne. W jedne święta miało być dużo rodziny, więc i żarełka musieli więcej przygotować. I upieczone gęsi, kaczki, kurczaki i inne mięsiwa nie mieściły się ani w lodówce, ani w spiżarence. Mama poustawiała je więc na stole w pokoju, gdzie myśmy z siostrą spały. Tak nam to z siostrą w nocy pachniało, że cały drób obskubałyśmy z pięknie i smakowicie zapieczonych skór. Tak, że goście dostali poporcjowany bezcholesterolowy drób. Ale draka była :) Święta z dzieciństwa zostały w pamięci jako pachnący korzennie i cytrusowo czas. Pelen spokoju, bardzo rodzinny, ciepły, pełen poczucia bezpieczeństwa, magiczny. Z dużą ilością prezentów, pięknie zapakowanych. Dziś staramy się wiernie odtwarzać i potrawy, i nastrój, i robimy nowe rzeczy, które będą tradycją kiedyś tam dla naszych pokoleń. Fajny czas to Boże Narodzenie :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Ale piękne historie!!! Ta z choinką cudna, twój Tato to prawdziwy pomysłowy Dobromir! I te skórki... Napisz coś jeszcze, pliiiizzzz!

    OdpowiedzUsuń
  24. Teraz wylatam, ale jak wrócę, to wytężę musk, może sobie cóś przypomnę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wytenżaj, wytenżaj, ja też wylatam z kurnika, chociaż z bólem! Ale wrócę z nową porcją piór do darcia!

      Usuń
    2. Ewo, w kwestii "słodyczy" jesteśmy pokrewne dusze. Śledzia i ogórki kocham do dziś. W dzieciństwie słodyczy nie lubiłam. Za to brat jadł za nas oboje.
      Podwójną choinkę raz mieliśmy, tzn. dwie naraz. G. przyniósł takiego pokurcza, dzieciaki ubrały i były zadowolone. Przyszła sąsiadka (to było we Wrocławiu), spojrzała, pokiwała głową, powiedziała "no wiecie, taki badyl dzieciom do wspomnień) i wyszła. Pół godziny później Danusia z rodziną wnieśli nam piękne drzewko. No i były dwie. Z czego cieszył się kot Leon. Nocą rozebrał był obie z ozdób, żadnej bombki nie pobił. W naszym wrocławskim domu (nie blok) mieliśmy super towarzyskie życie sąsiedzkie. Z Danusią mieszkaliśmy drzwi w drzwi, które były otwarte na wciąż (aby tak literaturę przywołać), moje dziecko waliło w klawisze fortepianu sąsiada Leopolda, bo w wieku lat pięciu postanowiło zostać pianistką, a dźwięk niósł się w górę. Przychodziła wtedy Grażynka (już nieżyjąca) z pierogami, które dla wszystkich ulepiła, a było tylko 8 mieszkań.

      Usuń
    3. Ojacie, dlaczego się stamtąd wyprowadziłaś???

      Usuń
    4. Danusia wyjechała wcześniej, aby prowadzić pensjonat w Szklarskiej, a potem w Karpaczu. Dzieciaki do nich jeździły w wakacje, gdy my pracowaliśmy. Grażynka zmarła. Zostały 3 rodziny. Jak jeżdżę tam, to się nie możemy nagadać.

      Usuń
  25. Piękne wspomnienia! Nie dziwię się, że oskubałyście skórki - toż to najlepsze jest!
    A swoją drogą piękne hasło: cała Polska pierze drze - 15 minut dziennie, codziennie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo: "Drzyj pierze a nie mordę".
      Albo, to już tak pod inny blog, "jak nie możesz drzeć pierza, to chociaż adoptuj jeża"
      Jaki piękny dzień dzisiaj. Idę dać koniom marchew.

      Usuń
    2. Ale koniom dobrze. Moje owce nie jedzą marchwi. Tylko topinambur, i tylko niektóre. Lubią dynie i cukinie. Franek jeszcze jabłka lubi. Marchew jada zaś G. w ilościach iście "końskich".

      Usuń
    3. Podobno topinambur smaczny bardzo (dzięki Ondrasza!).

      Usuń
    4. Jedna łazi teraz i zachowuje się dziwnie, obawiam się, że kawałek marchewki utkwił jej w gardle. I co teraz? Patykiem nie przepchnę.

      Usuń
    5. A ustami Mariana próbowałaś?

      Usuń
    6. No co Ty! Przecież się nie da. To by było męczenie zwierza.

      Usuń
    7. Z klaczą lepiej, żre, więc zatkanie musiało przejść samoczynnie.:-)

      Usuń
    8. To dobrze. Ja się zawsze boję, że się które zakrztusi na amen.

      Usuń
    9. Ja też. I boję się patrzeć, a to już głupie z mojej strony.

      Usuń
    10. Walenie w plecy nie pomaga?

      Usuń
    11. To chyba samą siebie będę walić, żebym się przestała bać, a zaczęła działać? Koń inaczej zbudowany niż człowiek, walenie w plecy raczej by nie pomogło. Chyba należałoby sobie poczytać, co robić w takim przypadku. Przezorny zawsze przygotowany itp.

      Usuń
    12. Samą siebie to nie w plecy!

      Usuń
  26. Agniecha, chyba będę musiała przyznać Ci jakąś nagrodę za hasło "nie drzyj mordy..."!
    A co powiesz na takie: Nie drzyj szat, gęsi łap, pierze drzyj, łapy myj!

    OdpowiedzUsuń
  27. Oba hasła przednie!
    Pacjan

    OdpowiedzUsuń
  28. Widzę, że znów blogger robi Ci wbrew?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, co się wyrabia. Nie kumam nic z tego. Rogata

      Usuń
  29. Jakie piękne wspomnienia :) nie wiem, czy uda mi się w słowa ubrać swoje, przymierzam się do wpisu i przymierzam i coś nie wychodzi...
    Z rzeczy bieżących uczyłam za to dzisiaj własną 'szlachetną paczkę' dla pewnych ludzi, ich psa oraz kotów. Mam nadzieję, że ucieszyli się, kiedy zajrzeli do sieni. Może to takie oklepane ale, pamięć o biednych jest dla mnie równie ważna, co własne wspomnienia.
    A teraz wracam do wyrzynarki. Takiej prawdziwej. Trociny w całej kuchni i okolicach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie we wsi bogato nie jest. Bieda nie jest oklepana Boni. Oklepane są świąteczne akcje z zadęciem i reklamą, zbiórki żywności i inne takie. A potem plaża. Dobry uczynek spełniony. Co i rusz wybuchają jakieś afery z przekrętami, więc nie ufam tym różnym organizacjom. Owsiakowi tylko ufam. I wolę - podobnie jak Ty - zrobić paczki dzieciakom ze wsi, bo wtedy mam pewność, że są tam, gdzie być powinny.

      Usuń
    2. Co wyrzynasz Boni? W kuchni??? Pierniki?

      Usuń
    3. Oj tam, od razu pierniki... Ja tak skromnie - tylko stół i blat kuchenny sobie ciacham :) Jakaś zmiana na święta musi być a że wyrzynarka akurat znalazła się w pobliżu...

      Usuń
    4. I tu Cię rozumiem. Też wolę wyrzynać w drewnie, skrobać meble, bruk układać - wszystko jest lepsze, niż lepienie pierogów, czy innych gołąbków.

      Usuń
    5. Ja nie lepię, teściowa lepi. Kiedyś ulepiłam, z serem, potem ugotowałam, a dziecko mówi "mamo te pierogi tak, jak ....słoniowe uszy są.......to przestałam się popisywać. A już nie potrafię wyczaić, jak te uszka lepią takie maciupcie, toż to trzeba mieć paluszki, jak pięciolatka.

      Usuń
    6. A ja lubię i to, i to. W zależności od potrzeb. Bardzo lubię gotować, ale traktuję to jako swego rodzaju sztukę. Kreacje smakowe, nie tam pierogi.

      Usuń
    7. Moja Mama takie lepi. Przezroczyste są normalnie i się nie rozpadają! Z pierogów to robię tylko leniwe. Takie prosto z miski, jak kładzione kluchy. Nawet nie wałkuję. Bez sensu.

      Usuń
    8. Boni, ale ty jesteś wszechstronna, i do pędzla , i do zwierzów, i do wyrzynarki! I do dobrych uczynków...

      Usuń
    9. Blat wyszedł trochę hm, skośnawy. Przynajmniej widać, że sama robiłam ;) Pierogów nie lepię, lepiłabym gdybym musiała, ale szczęśliwie córka zmonopolizowała świąteczne przygotowania. Gotowa wyrwać mi te pierogi z rąk gdybym chciała coś ulepić :)
      I proszę mi tak nie słodzić, bo ja tu zawsze w kompleksy wpadam

      Usuń
    10. Moja córka taka wyrywna nie jest. Jakie kompleksy? Co Ty godosz?

      Usuń
    11. No toś pojechała z tymi kompleksami! Nikt nie słodzi tylko mówi jak jest.

      Usuń
  30. U nasz jeszcze się na choince wieszało tzw. zimne ognie - ja nie wiem, co to jest , ale pali się z iskrami i śmierdzi specyficznie - u nasz od tego się "włos anielski" zajmował..... :-))) Aha - no i całe dłuuugie łańcuchy - klejone na ZPT , plastyce czy jakkolwiek się te lekcje zwały. Zeszyt papierów kolorowych - się cieło paki , sie lizało - on się sam kleił - czy młodzież wie, co to ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja! Zimne ognie przecież! Ten zapach zawsze będzie mi się kojarzył z Gwiazdką. I papier kolorowy - czy to jeszcze istnieje? Wkurzał mnie, bo ten klej nie trzymał!

      Usuń
    2. Teraz też nie trzyma. Wiem, bo kleję na niwach. Musimy używać kleju magic.

      Usuń
    3. Pacz, a myślałby kto, że już się nauczyli robić, żeby kleił.

      Usuń
  31. Cięło się paski papieru :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak się zastanowiłam, co to za paki cięłaś:)) Też robiłam łańcuchy, a z mamą robiłyśmy takie pierzaste kule albo jeżyki z cienkiej bibułki.

      Usuń
  32. A z tą młodzieżą to pytanie retoryczne - oni wiedzą jaki jest nowy model ipada, kłada i innego srada... :-)))

    OdpowiedzUsuń
  33. Młodzież dzisiaj liże papier nasączony dragami!

    OdpowiedzUsuń
  34. Ależ wspomnień :)
    Przeżyłam pożar choinki w dzieciństwie. Mieliśmy świeczki na niej i w pewnym momencie jedna sie przewróciła, zajęła się jedna gałązka, potem druga i poleciało. Została nakryta kocem i wyniesiona na dwór. Więcej świeczek na choince w domu nie było.
    Mój brat był zawsze niezmiernie ciekawy, co dostanie w prezencie, ja nie. Lubiłam niespodzianki ;) On zawsze "wypęszył" , gdzie mama schowała prezenty. Bez względu na to, gdzie je w domu schowała.
    Cukierki też wyżeraliśmy z choinki :) Pamiętam takie pyszne laseczki toffi. Niektóre były kruche, a niektóre ciągnęły się, ale wszystkie były bardzo dobre :)

    OdpowiedzUsuń
  35. Takie długie cukierki choinkowe jeszcze były, owocowe, właściwie to były lizaki. W ogóle było coś takiego, jak cukierki choinkowe - teraz mi spracowało. Ja też węszyłam za paczkami, ale rodzice dobrze chowali.
    Lidka - "wypęszył"? Cheba "wypęchcił"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas się mówiło "wypęszył" :)) Nie mam pojecia, skąd się to słowo wzięło. Może to u nas lokalne :)
      Takie owocowe też były, ale ja wolałam toffi ;)

      Usuń
    2. A czas teraźniejszy "pęszyć" ;)

      Usuń
    3. Wypąchał/wypąchała. Tyle, co znalazł/znalazła:)

      Usuń
    4. A mi się bardzo to"wypęszyć" podoba, jakby pół wypatrzeć, pół wywęszyć.

      Usuń
    5. Mnie najbardziej pasuje "wypąchać". Takie okrągłe jest.

      Usuń
  36. Od węszenia? Mieszanka pęchcić i węszyć?

    OdpowiedzUsuń
  37. Odpowiedzi
    1. Ale u Was trudna gwara. Nijak nie mogę się połapać.

      Usuń
  38. A u Ciebie Kretowata? Się pęszy, czy pęchci?

    OdpowiedzUsuń
  39. Aj, jaki piękny owczy wpis! Uwaga, wklejam!

    OdpowiedzUsuń
  40. Wszystko przeczytałam, wszyściutko. I wzruszałam się, i uśmiechałam, i wspominalam. A na koniec przeczytaałm, że to... jeszcze nie koniec, bo Pacjan owczy wpis nadesłał. To kiedy ja pójdę spać, co?
    Aha, głupio mi się przyznać, ale umyłam dziś okna. :] Ale na szczęście tak nie do końca. ;) Poniekąd usprawiedliwia mnie to, że nie mam firanek, a gdyby słońce zaświeciło w święta, to by mnie chyba trochę skręcało od tych mazów - okno główne niemałe jest i od południa, więc panorama jak się patrzy. Zwłaszcza że koty je uwielbiają obsiadać i obśliniać - nosami jak sądzę. A do mycia to ich nie ma. :(

    Lecę do nowego - owczego. :)

    PS. Obściski dla wszystkich drących pierze, nie mordy - codziennie. :)
    Z góry mapy te obściski - dla całej Polski drącej jak wyżej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co ty, Jolka, tak wcześnie spać? Darcie pierza to i nockę całą mogło trwać:) Fajnie, że sobie z nami powspominałaś. Mam pomysł, żeby koty ci pomogły w myciu szyb, popryskaj troszkę walerianą...

      Usuń
    2. Litości nie masz, Mika! Toż dopiero bym musiała jeszcze i sierść, i walerianę, i bógwico z tych szyb zdrapywać. ;)

      Usuń
    3. Wyfroterowałyby futerkiem...

      Usuń
  41. Taaa, akurat, już one takie wyrywne do mycia!

    OdpowiedzUsuń