Inspektor wszedł do „Babetki”.
Przy jednym stoliku siedziały dwie rozplotkowane matrony,
pochłaniające lody i rogaliki. Jakoś dawały radę, chociaż usta
im się nie zamykały. Na widok inspektora zamilkły na chwilę,
oddając się wzmożonej konsumpcji. Pani N podniosła się zza
kontuaru. „O, pan inspektor, znów u nas? Witam, witam, czego pan
sobie życzy?”
„Dużą kawę z bitą śmietaną i
cynamonem. - powiedział B. - „ A jak tam sprawa babeczek?
Naprawili ten piec?”
„Nie skończyli, jeszcze, niestety,
to coś bardziej skomplikowanego, niż myślałam, nie wiadomo, czy
nie trzeba go będzie zdemontować...”
„O, to duży problem. No i zawód dla
wielbicieli babeczek...” - uśmiechnął się inspektor.
„Trudno, będą musieli zmienić
upodobania.” - prychnęła pani N.
„Ale chyba tylko tymczasowo, zanim
piec nie zostanie naprawionyy? „ - zapytał z niepokojem B.
„Nie wiem, nie wiem, wszystko się
okaże... Być może sprzedam kawiarnię, wie pan, lata już nie te,
stanie przy piecu mnie męczy...”
„A może wzięłaby pani kogoś do
spólki? - podsunął inspektor – byłoby pani lżej...”
„O nie, ludzi pan nie zna czy co???
Oszukają, ograbią i na lodzie zostanę. Żadnych spółek!”
powiedziała stanowczo pani N. „Niech pan siada, zaraz kawę
przyniosę...”
B usiadł przy stoliku, z daleka od
rozplotkowanych pań. Żal mu się zrobiło tego miejsca ze
staroświecką atmosferą, burkliwą właścicielką, przepysznymi
ciastkami, a zwłaszcza babeczkami... Nagle wpadła mu do głowy
pewna myśl... Przypomniał sobie pana H, znakomitego mechanika,
który przed emeryturą zajmował się naprawą pieców w
retauracjach i piekarniach w samej Warszawie. Nie chcieli go stamtąd
puścić, dopiero jak wyszkolił kilku pracowników mógł spokojnie
przejść na emeryturę i wrócić do rodzinnego miasteczka. Ale
nadal dorabiał sobie naprawianiem różnych zepsutych urządzeń.
Gdy pani N przyniosła kawę, poprosił
ją, żeby usiadła przy stoliku. Niechętnie się zgodziła.
„Pani N, przyszedł mi do głowy
pewien pomysł... - zaczął inspektor. „Kto pani naprawia ten
piec?
„Firma, która go montowała, a bo
co? - zapytała nieufnie.
„Nic, nic, pomyślałem tylko, że
gdyby sobie nie poradzili, to mógłbym przysłać do pomocy pana H,
wie pani, że on w Warszawie potrafił wszystkie piece naprawiać,
nawet w najdroższych hotelach i restauracjach. Jest znakomitym
fachowcem!”
Pani N popatrzyła na inspektora z
zastanowieniem. Chwile milczała, w końcu powiedziała - „Zobaczymy,
jeśli oni dzisiaj tego nie naprawią, to zadzwonię do pana. Jeszcze
coś?”
„Nie, nie, dziękuję.” Inspektor
był trochę zaskoczony tą łatwą zgodą, spodziewał się raczej
ofuknięcia, prychania i czegoś w rodzaju „Poradzę sobie sama!”
Pani N była osobą samodzielną i niezależną i nie lubiła mieć
wobec nikogo długów wdzięczności, a szczególnie wobec policji,
nawet w osobie inspektora B.
Pan X pomału przyzwyczajał się do
obecności kota w domu. Było mu nawet przyjemnie, że ma się do
kogo odezwać, że ktoś potrzebuje jego opieki, że czasem mruczy a
czasem prycha... Jedno, czego nie lubił, to czyszczenia kuwety...
„Szkoda, że kota nie można
wyprowadzać na spacer, jak psa... Byłoby znacznie wygodniej.” -
pomyślał. Zaopatrzył się w specjalne rękawice i szufelkę do
usuwania pozostałości po posiłkach Odysa. Kot za każdym razem,
gdy pan X zabierał się do wymiany żwirku towarzyszył mu przy tej
czynności, przyglądając się kpiąco, jak pan X nakłada rękawice.
Profesor był bliski zakupienia również specjalnych maseczek w
aptece, ale w głębi duszy czuł, że to już graniczyłoby ze
śmiesznością, a Odys chyba by pękł ze śmiechu, wewnętrznego,
oczywiście.
Po kolejnym takim zabiegu poczuł, że
musi wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza. „Idę się
przejść. - powiedział do Odysa - „Ty zostajesz i grzecznie
idziesz spać, dobrze?” Jeszcze nie dokończył zdania, jak Odys
już leżał na fotelu, zwinięty w kłębek i łypiący zielonym
okiem. „Idź sobie, idź, nareszcie chwila spokoju będzie...” -
zdawał się mówić.
Pan X wyszedł, starannie zamykając
drzwi na obydwa zamki i skierował się w stronę parku miejskiego.
Lubił tam przesiadywać nad stawem, szczególnie na wiosnę i w
jesieni. Brał ze sobą zawsze coś do czytania , a najczęściej
były to... kryminały, oprawione dla niepoznaki w szary papier, tak,
aby nikt się nie domyślił tej słabości profesora. X bowiem
kochał kryminały od dzieciństwa. Traktował je jako odskocznię od
dzieł rzymskich filozofów a także jako doskonałą gimnastykę dla
umysłu. W trakcie czytania zawsze robił notatki, przewidując rozwój
wypadków, przy czym często udawało mu się już dość wcześnie
rozwikłać intrygę. Tym razem nie wziął żadnej książki,
kryminał toczył się w realnym życiu i X chciał spokojnie
pomyśleć i uporządkować fakty.
Usiadł na swojej ulubionej ławeczce
nad stawem i zapatrzył w brązowe pałki, wystające z wody. W parku
było dość pustawo ,pogoda nie sprzyjała spacerom. Profesor był z
tego zadowolony, przynajmniej nikt nie będzie mu przerywać
rozmyślań...
Pomylił się jednak. Po jakichś 15
minutach gałęzie pobliskiego krzewu poruszyły się i wyszedł zza
niego niejaki U, powszechnie znany lump i drobny złodziejaszek,
mający ogromną słabość do wytwornych alkoholi typu wino marki
„Wino” lub „Szał” z zamazaną reprodukcją obrazu Władysława
Podkowińskiego na etykiecie.
Nie wyglądał świeżo, raczej wręcz
przeciwnie a kompilacja zapachów wydzielana przez tą postać
skłaniała raczej do zachowywania bezpiecznej odległości podczas
konwersacji. Odziany był dość oryginalnie, w sweterek z różowym
słonikiem na froncie, na to narzucona była kraciasta koszula
drwala, ze śladami posiłków z ostatniego półrocza, a na to
wszystko przykrótka jesionka pochodząca chyba z lat 50-tych. Stroju
dopełniały zgruchmonione i wypchane na kolanach dresy
nieokreślonego koloru i buty trapery, z których wystawały czerwone
włóczkowe skarpety. A zwieńczenie stanowiła tęczowa apaszka,
fantazyjnie zamotana wokół szyi. Ten obraz lekko wstrząsnął
profesorem, przywiązującym niezwykłą wagę do stroju i schludnego
wyglądu. „No, jeszcze mi jego tu potrzeba! - jęknął w duchu X
– Znowu będzie żebrał o pieniądze na wino!”
„Dobry , szefie! - odezwał się
chrapliwie U. Głos miał podobny do Himilsbacha, tylko głębszy. -
„Szefie, pogadać chciałem...” - ciągnął U.
„Panie U, nie mam przy sobie
pieniędzy i ...” - zaczął profesor.
„Ale ja nie o kasę, nie! -
zaprzeczył gwałtownie U. - „Pogadać muszę, jak człowiek z
człowiekiem, no...”
Dopiero teraz pan X zauważył, że U
trzyma jedną rękę za plecami. Dreszcz niepokoju przebiegł mu po
plecach „Co u licha, napaść mnie chce, czy co??” - pomyślał
nerwowo.
„No to o co chodzi?” - zapytał
niecierpliwie.
„Szefie, pan się nie gniewa, ale...
to jażem to gwizdnął...” i wyciągnął zza pleców rękę z
podłużnym zawiniątkiem, z którego wystawała fantazyjna rączka...
„Moja parasolka??!! Parasolka mojej
matki??!” zawołał profesor - „Co u licha, panu wpadło do
głowy!!!”
„Ciii, szefie, no przepraszam, nie
strzymałem... Jakżem zobaczył, żeś pan ino na jeden zamek drzwi
zamykał, to se pomyślałem „Tera albo nigdy...” Widzisz pan,
za punkt honoru se wzięłem, żeby się do pana włamać, a pan nic,
ino te dwa zamki i dwa zamki, a ten drugi to jakiś taki frymuśny na
dodatek... Ten T, co to z nim czasem balujem, to nic ino furt się ze
mnie śmiał, że nigdy się do pana nie włamie... No i założylim
się, o ten „Szał... Ino musiałem coś przynieść na dowód, żem
był u pana w środku, no to żem chycił to parasolke, bo wiadomo,
że nigdzie indziej takiej nie ma... T chciał opylić, ale żem nie
dał, swój honor mam. Szefie, pan zrozumie, to tak dla sportu
ino...No sorki, jak to mówio...”
Pan X słuchał w lekkim osłupieniu,
ale szczęśliwy był, że odzyskał pamiątkę po mamie.
„No dobrze już, dobrze, panie U,
dobrze, że pan oddał. Powiem inspektorowi, że sam schowałem do
szafy i zapomniałem, w końcu mam prawo mieć sklerozę...”
„Ludzki z pana człowiek, panie X ,
wypijem za pana zdrowie. Ale jeszcze jedno sprawe mam...”
„”No słucham” - powiedział
profesor z roztargnieniem.
„Bo wisz pan, w te noc, co to się
potem okazało, że M zaginoł...” - urwał nagle, patrząc gdzieś
dalej ponad głową profesora - „ O kurna, Tyrolka idzie, a jażem
jej ostatnio pościel ze sznura ściongnoł!Spadam!” - i zniknął
w krzakach.
„Ale... „ - zdążył powiedzieć
X. Niestety U już nie było. Alejką nadchodziła pani w
tyrolskim kapelusiku, wleczona nieco przez pięknego owczarka
niemieckiego...
Autorkami zdjęć są Grażyna, Gosianka i Marija.