Ja to się już tu urodziłem, jakoś na jesieni, pod podłogą. Babcia opowiadała jakie szaleństwa tu uprawiali z dziadkiem i rodziną, gromadzili zapasy na zimę w postaci suchego makaronu, a za najlepsze miejsce do przechowywania uznali duże czerwone kalosze, stojące w sieni. Sprawa jednak się wydała, gdy właściciel kaloszy zapragnął je raz ubrać, chyba psa chciał wziąć na spacer, nie wiadomo po co. Makaron zabrali, chyba psu oddali z powrotem. Pies to zresztą osobny rozdział. Potem chowali jeszcze w zimowych butach pani, ale też się wykryło.
Babcia była bardzo zapobiegliwa i gdy znalazła kiedyś miseczkę z ziarnami słonecznika to zamaskowała ją wszystkim co miała pod łapką, a to monetami z drugiej miseczki, ołówkami a na koniec nakryła kartką pocztową. Pani się okropnie zdziwiła, jak zobaczyła to rano, wszystkim opowiadała, jakie ma mądre myszy! No pewnie, że mądre, a co myślicie, że my jakieś głupki wioskowe? Myszy miejskie znacznie inteligentniejsze są...
Na przykład myśleli, że nas wyłapią na tzw żywołapkę i wyniosą gdzieś precz. Niedoczekanie!!! Co oni myślą, że my nie wiemy, że jak już tam wejdziemy to nie damy rady wyjść??? Raz tylko jeden wujek się złapał, ale tylko to go tłumaczy, że trzeźwy nie był, przewrócił butelkę z nalewką, wylało mu się na futerko no i wziął i wylizał. Potem mu się pomyliło i myślał, że ta żywołapka to sklep spożywczy... No ale przynajmniej ocalał, chociaż z emigracji już nie wrócił... Drugi wujek miał mniej szczęścia, bo idąc do kubła na śmieci w szafce pod zlewem omsknął się i wpadł do wazonika.... Niestety, został tam już na zawsze... Cześć jego pamięci!
A jedna ciocia to się zmumifikowała między książkami na regale, znaleźli ją dopiero przy remoncie. A zawsze jej mówiliśmy, żeby nie przesadzała z tym czytaniem!!!
Słuchajcie, czego ci durni ludzie do tego wiaderka na śmieci nie wyrzucają!!! Skórki z kiełbasy, skóry z boczku (mniam, ale za rzadko!!!), dobrze, że pies tego nie może jeść, chociaż bardzo by chciał. Czasem się trafiają kości z żeberek, ale tak cholery dokładnie obgryzą, że nie ma co wycyckać, ale zawsze się staramy chociaż trochę obmemlać. Pani niestety wzięła się na sposób i na noc zamyka wszystko do jedzenia w szafkach i w lodówce, dawniej to chociaż chleb był na wierzchu, można sobie było tunelik wywiercić... A teraz nic, nawet okruchy ten paskudny pies z podłogi wszystkie wyzbiera. Ale nie z nami takie numery, zawsze sobie coś wynajdziemy. Na przykład ostatnim odkryciem w kuble były namoczone torebki po kawie zbożowej Anatol. Bierze się taką torebkę, wynosi z kubła i rozrywa to papierowe opakowanie , a w środku wyjada te trochę zboża co tam dają. Nie wszystko się nadaje, , resztę śmieci się zostawia, a pani się wścieka, że brudzimy. No jak nie brudzić, jak??? Jak torebka rozerwana to przecież nie upchniemy z powrotem! No i przecież nakryliśmy ładnie papierkiem i ubrali podgniłymi winogronkami... Dlaczego jej się nie podoba???
Najlepsza zabawa jest z psem:)) Duże to , a durne takie, że nie wiem! Wkurza go strasznie nasze szuranie, leci i szczeka, ale nigdy nie wie dokładnie, gdzie szuramy, bo my się szybko przemieszczamy:) Szczeka, szczeka, pcha łeb pod stolik, gdzie lubimy się ganiać, a my myk! przelatujemy mu pod brzuchem, a ta durnota nawet się nie zorientuje, że nas już tam nie ma! W sumie to groźny nie jest, zawsze chociaż trochę zabawy mu zorganizujemy. Najbardziej się wścieka, jak już się układa wieczorem do spania, a my zaczynamy szaleć. Pani też się wścieka, zwłaszcza jak już leży w łóżku i zgasi światło, a my zaczynamy gonitwy po pokoju i kuchni, tak fajnie się bawi w ciuciubabkę i chowanego po ciemku!!! Pani narzeka, że tupiemy, jakbyśmy podkute buty mieli, ale jak nie tupać, jak??? Cała zabawa na tym polega!
Zima się kończy, cieplej się robi, aż korci, żeby trochę wyjść na świeże powietrze. Ale jak tu wyjść, jak??? Tak w niewiadome, jeszcze mało co rośnie, a i zimnem jeszcze zawiewa, nie dalej niż dzisiaj burza była ze śniegiem. A tu kaloryferki jeszcze trochę grzeją, zakamarki kuchenne ciepłe, zawsze się coś w kuble znajdzie, da się żyć. To chyba tylko głupie myszy wiejskie się wyprowadzają na lato. No, ale one mają pola do dyspozycji, a my co? Przy ulicy przecież mieszkamy, gdzie się wyprowadzić, gdzie??? Zresztą to lato w Z to takie zimne i deszczowe, ptaszyska na nas polują, niebezpieczne to życie na zewnątrz, oj niebezpieczne. W sumie to mamy farta, żeśmy się akurat tu zagnieździli, nie szkodzą nam szczególnie, jakoś się żyje. Mam nadzieję, że pani nic głupiego do głowy nie przyjdzie, żeby jakąś eksterminację urządzić... Oby tylko jakiś kot nie nastał, ale pies chyba ich nie lubi, na szczęście.
No i tak sobie tu żyjemy, pomalutku i w miarę bezpiecznie, z panią i psem, w takim naszym zielonym azylu. Może i przyszłe pokolenia się tu wychowają?? Któż to może wiedzieć, kto???
Ale szczęściarz z tego Myszora, że właśnie u Ciebie zamieszkał :)
OdpowiedzUsuńMiał więcej szczęścia niż rozumu... I wcale go nie lubię...
UsuńJa bym myszorki bardziej lubiła, jakby nauczyły się korzystać z kuwety. Spyżą mogę się dzielić .
UsuńŚwięta racja!!! Ale jak je wytresować??
UsuńNormalnie, jak koty.
UsuńHa, ha, ha, no to spróbuj:))
UsuńJa nie mogę, bo mam koty.
UsuńMika olaboga tak sympatycznie o tym Myszorze piszesz ,a mówisz że nie lubisz :)))
UsuńAle zmyslne, zeby kawe z torebek wyjadac, no, no:)
UsuńMarija, to nie ja piszę, to on pisze...
UsuńTo znaczy Mika ,że on ciem lubi :))) Może Ty też je polub :) To że je dokarmiałaś to pamiętam :))
UsuńJuż więcej tego błędu nie popełnię, skończyło się wtedy deratyzacją za pośrednictwem odpowiedniej firmy:(((
UsuńJa tam też raczej bym nie polubiła ! A napewno nie chcialabym, żeby luzem latały. Chyba i w klatce też nie za bardzo bym je chciała :) Ale miałam też takowych lokatorów na tym swoim drugim piętrze ! Niestety były eksterminowane.
UsuńZnam te historie (cenzura musi być), a i tak się uśmiałam!
OdpowiedzUsuńU mnie bezczelne ryjówki tej zimy :)
OdpowiedzUsuńTupaja, gdzie się wryły? W pamięć?
Usuńale ryjówki są sympatyczne:)
UsuńRyjowki tak smiesznie..no wlasnie co, gwizdza? Zawsze wiem, ze mam toto w domu i zaczyna sie cyrk:)
UsuńZ ryjówkami też mam wspomnienie: jak jeszcze w szkole byłam to przezimowały u nas dwie ryjówki, mieszkały w dziurze pod zlewem. Mieliśmy wtedy psa, który lubił sobie zostawić w misce coś na potem i te ryjówki się żywiły tymi resztkami. Jedna wchodziła do miski i wyrzucała po kawałku na zewnątrz, druga porywała i leciała z tym do norki. Pies biedny przełykał ślinę, ale musiał poczekać aż one się najadły i potem pucował miskę do czysta. Bardzo były grzeczne i z wiosną się wyprowadziły kulturalnie. One tak popiskują śmiesznie.
UsuńŚwietnie sie odzywają, tak świergolą :) I nic a nic się nie boją. Jak coś drapie, chrupie, a ja wrzasnę, szurnę, a to nie przestaje- na bank ryjówka. No chyba, że głucha mysz...:)
UsuńŚwietne. Obudziło wspomnienia, jak to czasem wieczorem, jak było cicho, z kąta za szafą babci wychodziła myszka, łapała w łapki okruch i błyskając oczkami zjadała. Następny zabierała ze sobą. Koty w domu były.
OdpowiedzUsuńGdyby się dały wytresować i zmienić tryb życia na dzienny, może by lepiej im było.
Chyba muszę pomyśleć o tej tresurze, bo głupie nie są:) Żeby chociaż to jedna była, a nie cała rodzina z ciociami i wujkami.
UsuńMika fama poszła po okolicy że ty ludzka pani jesteś i dlatego ta cała familia pomieszkuje u ciebie :))
UsuńZa dobre mam serce, zdecydowanie.
UsuńMika, jak to mówio: nie można się pozbyć, mus polubić. Najlepiej obrócić w korzyść materialną. Sprzedawaj bileciki do mysiego cyrku. W końcu nie każda mysz potrafi przelecieć bezkarnie psu pod brzuchem. I zamaskować ziarenka słonecznika monetami. I zapomniałaś opowiedzieć, co robiły z zapałkami.
UsuńO jejku Mika to ile tych sztuk?
UsuńNie wiem, nie znakowałam ich i nie wiem, czy to te same czy inne latają. Naraz to widuję dwie, ale czy to te same dwie? Któż to może wiedzieć, któż???
UsuńMika, mus oznakować. Kolczyki trza im na uszy zaordynować.
UsuńAlbo maźnąć farbą po pleckach...
UsuńEwa usztrykuje wdzianka. Różowe dla dziewczynek, niebieskie dla chłopaków.
UsuńJa ???
UsuńA kto pcie rozpozna???
UsuńEwa2, ale dlaczego w dzień byłoby im lepiej?
OdpowiedzUsuńNie wkurzały by szuraniem, chrobotaniem, tupaniem. Bo jak wszyscy nie śpią to łatwiej hałasować. No i można odgłosy zwalić na kogoś innego.
UsuńEwa2, przypomniał mi się stareńki dowcip o Mani, która nadmiar wiatrów próbowała maskować tak, że niby fotel trzeszczy. Na co wuj Manię pouczył: Mania, tonu nie dobierzesz, a fotel popsowasz...
UsuńHi hi, był jeszcze taki o Józku, co przyszedł do panny w konkury,najadłszy się grochu uprzednio z efektem wiadomym. Pod stołem spał sobie piesek Burek,a Józek usiłował wszystko zwalić na Burka, za każdym razem mówiąc "Burek, a pódziesz!" W końcu panna nie wytrzymała i przy kolejnym razie zajrzała pod stół i krzyknęła: "Burek, a pódziesz, bo cię ten Józek het zagazuje!"
UsuńHrehrehrehre!
UsuńDobre!!!
UsuńSzkoda, że nie ma o chrobotaniu....chociaż, jak to było w piosence? "... pani matko kot, kot, narobił mi w pokoiku łoskot..." czy jakoś tak.
No tak, Ewo2, wszystko jasne! A ja kompletnie błędnie interpretowałam tę piosenkę! Jak to człek całe życie się uczy!
UsuńOkropnie boję się myszy! Bym się nie bała, gdyby nie uciekały. Sama taka mysza groźna nie jest, a nawet miła. Ale na to błyskawiczne "smyrganie", jakie myszy w popłochu wykonują, mam fobię potworną. Jedno z moich najbardziej traumatycznych przeżyć, to gdy z ogrodu do kuchni wpadł kot, w zębach miał mysz, za nimi gnał pies. Ja wskoczyłam na taboret, mysz kotu z pyska wyskoczyła i wiała dookoła taboretu, gonił ją kot, kota gonił pies. Jakim cudem przeżyłam, nie wiem.
OdpowiedzUsuńA mysz przeżyła?? :)) Miałam podobną historię. Nagle w ciągu dnia, nie wiedzieć dlaczego, wyroiły się w pokoju małe myszki, takie podrostki, chyba 6-7 ich było. Był wtedy kot Burek, który rzucił się na te myszy, za nim pies, bo jak gonić to gonić, Burek złapał jedną do paszczy, za nim leciał mój Tato , wrzeszcząc: Burek, zostaw tą mysz!!: A ja latałam po pokoju ze słoikiem usiłując wyłapać te małe... Pies kręcił się w kółko, bo tak zgłupiał przy tym harmidrze, że już nie wiedział kogo gonić. Chyba ze 4 złapałam do tego słoika i wywaliłam do ogródka, Burek z tą jedną uciekł do sąsiadów, żeby zjeśc w spokoju a reszta się gdzies pochowała. Ale cyrk był przedni:))
UsuńNo tak, Damakier, jak to prawdziwa dama - skok na taboret, albo na stół:)))
UsuńJak mi kota myszy, ryjowki do domu znosi, to nie ma zmiluj. Gonie ja do roboty i zaganiamy gryzonia do pudla, potem sio, na dwor. Latwe to nie jest, ale ze trzy razy sie udalo:)
OdpowiedzUsuńMika, szczerze Cii powiem, zebym nie usnela z tym tupotem myszy:)
Nikt by nie uwierzył, że to takie głośne i wkurzające:))
UsuńWierzę:)
UsuńI to chyba nie na słowo, co, Arte??
UsuńZ własnego doświadczenia wiem:))))
UsuńArte, to musiałaś mieć bezsenną noc. Ja bym ze strachu wogóle się nie kładła spać. Nie nagoniłyby się przy mnie.
UsuńMika:)))))))
OdpowiedzUsuńNie lubie takich milusińskich w domu, ale trzeba przyznać, że te Twoje wyjątkowo zmyślne:)
Niestety, wyedukowały się cholery.
UsuńMoje pierwsze przedszkole mieściło się w pawilonie usługowym . Na dole był sklep u góry przedszkole . Myszki stołowaly się w sklepie u nas miały sypialnię :) Dyrekcja walczyła z nimi zwykłymi łapkami ,takimi na sprężynke ,a żeby się nie wydało ,że w przedszkolu są myszy ,konspiracyjnie mówiła o nich mole . Jak naprzykład znalazło się taką z samego rana padłą na środku sali .
OdpowiedzUsuńPracowałam z maluchami ubraliśmy je na spacer ,wyszliśmy na klatkę schodową a tam na schodach ,myszka mała próbuje przed nami uciec ,a że mała to nie leci na łeb i szyje tylko zanim zdecyduje się pokonać stopień pierw gania po nim w te i we w te . No co tu robić przed myszką daleka jeszcze droga ,wojować z nią w obecności dzieci nie sposób . W końcu ja wycofałam się z dziećmi do szatni ,a dziewczyna która była moją pomocą wzieła to na klatę i przy pomocy miotły stoczyła walkę z myszką :))
No to pięknie, dobrze, że nikt z rodziców nie proponował naftaliny na te mole:))
UsuńNaftalina była (jest?) w kulkach i jakby nimi rzucać w te "mole" to może i byłaby skuteczna?
UsuńPamiętam, że w moich szkołach zawsze były myszy i bałam się, że do plecaka jakaś mi wejdzie. W liceum była jedna sala cała zabudowana deseczkami. Tam się działo. Czasem jakieś mysie zwłoki rozkładały się za tą dziwną boazerią....
UsuńO matko, to niezły fetor musiał być... Tego wujka z wazonika to też zwietrzyłam po zapachu...
Usuńno jak mole to mole...jakby glodne byly to by i naftaline zezarly...u mnie raz bylo mydlo pogryzione, bo procz guzikow i bucikow niczego wiecej nie bylo do jedzenia....
UsuńPotwierdzam, poprzednie pokolenie mydło jadło!
UsuńKalipso, czy Mika się chwaliła, że je dokarmiała? I prawie ją zjadły - jak Popiela?
OdpowiedzUsuńNie ma się czym chwalić...
UsuńPięknie! Dobrze mają Myszory u Miki:))
UsuńAle historia ! Żeby się nie rozmnożyły. Współczuję problemu. A kotów one nie boją się ? Jak je zmusić do wyprowadzki?
OdpowiedzUsuńPodobało mi się jak bawią się z psem.
Zuza, one JUŻ się rozmnożyły! A Mika nie ma kota, ma psa, któremu myszki grają na nosie. Mice zresztą też:)))
UsuńRobiom co fcom. Kota nie da rady pożyczyć, bo Tropik by go przycupił gdzieś w kącie i na tym by się skończyło.
UsuńTak to jest jak się nie jest w stanie skrzywdzić zwierzątka.
UsuńZwierzątka mnie skrzywdzą jak tak dalej pójdzie:((
UsuńNie daj się, Mika!
UsuńMysmy w Walii , w starym dosc domu (1820te lata), mieli oczywiscie wizytacje. jedna wizytacja przegryzala sie przez plastikowe pojemniki w maka, ryzem etc. no to pozyczylam kota od sasiadow, zamknelam w najczesciej wizytowanej szafce. po pol godzinie szafke otwrzylam, kot siedzial w dokladnie takiej samej pozie w jakiej byl jak go tam wstawilam (na lapowke wszedl), tylko mine mial strasznie obrazona...potem u nas nastaly dwa kotki i myszy poszly sobie do lasu za ogrodem (100milowy las to byl).
UsuńKalipso, czy Twoje Dziewczynki są zdrowe? Maryjanka też?
OdpowiedzUsuńNo właśnie, ja bym też chciała wiedzieć!
UsuńHana, odpukać, wszystko dobrze jak na razie. Maluchy zdrowe kicają do przedszkola jak te zajączki z uśmiechami na pyszczkach. Maryjanka w domu kartki świąteczne Wam dziś malowała. Czuje się świetnie i dobrze się bawi w domu. Tylko pogoda kiepska i nie za bardzo można ja wyprowadzać na spacery, żeby się hartowała. Poję wszystkie syropem z cebuli, jak mi jedna szamanka, czyli Ewa, doradziła. Małe to nawet piją chętnie, bo im wmówiłam, że to dobre, tylko brzydko pachnie. Cebula z miodem działają cuda:)
UsuńJak się cieszę, Kalipso! Godzisz szfystko z hutą?
UsuńGodzę. Tak jakoś się składa, że dużo więcej czasu tam spędzam, niż powinnam, ale i tak nie jest źle. Tylko dopadło mnie chyba przesilenie wiosenne, bo mogłabym spać na stojąco. Ale pojutrze już wolne i wcale nie mam zamiaru sprzątać do upadłego:)
UsuńTo ten wichur Kalipso. On tak gwizdo monotonnie, że działa usypiająco. Nie martw się, za 3 miesiące wakacje:)
UsuńHana, wichur chyba największy tam u Was. Myślałam dziś, czy dajecie radę. Mnie zawsze głowa boli od wiatru, a na ten ból żadne prochy nie pomagają, tylko sen. A weź tu śpij... Wieczorem padam z dzieciskami. A dzisiaj padłam wcześniej, zatem jestem już troche wyspana. Ale co ja tu o fizjologii:)
UsuńNo, hula ostro i przetacza po gumnie różne przedmioty. Ale mam prąd co oznacza, że nie jest tak źle. Moja wieś leży w kraterze wulkanu, może dlatego jakoś nas omijają tromby? Tfu!
UsuńNo to bardzo się cieszę, że tak się dobrze wszystko poukładało, fajnie, że ta huta wypaliła:)) A Marianka kiedy będzie mogła do szkoły?
UsuńJa to już padam, zaraz się udam do spania. Też wieje i leje.
No fajnie, że wypaliło, ale jeszcze trochę potrwa, zanim tam się zadomowię. No i nie jest to praca na stałe. A Marianka wyruszy do szkoły po świętach. Chociaż może nie tak od razu. Niech się wzmocni. Ona w domu fajnie się bawi:)
UsuńDzisiaj pogoda jest paskudna!
No właśnie, Hana mi przypomniała u góry o maskowaniu. Otóż przeoczyłam rondelek z resztką ugotowanego makaronu i zapomniałam go schować do lodówki. Rano z lekka osłupiałam, jak zobaczyłam rondelek przykryty pudełkiem zapałek i serwetką papierową oraz udekorowany łodyżkami wziętymi z pęczka suszonego oregano wiszącego nad kuchenką...
OdpowiedzUsuńbardzo artystyczne te myszy...za dekoratorw wnetrz moga robic...i robio w sumie....
UsuńMika, to nie mogą być myszy, to musi być coś (ktoś) więcej!
OdpowiedzUsuńLokatarzy na dziko jak nic, dobrze im, a z tego co piszesz to juz kolejne pokolenia:)
OdpowiedzUsuńMojej kolezance kociczka w dowod milosci co rusz przynosi prezenty w postaci zywych myszek, ptaszkow i innych stworow.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, ze sklada te dary w sypialni na koldrze, poduszce brrrrr.
Ale czułe zwierzątko...
UsuńW magicznym domu mieszka mysz :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie w liczbie pojedynczej mieszka...
UsuńO to, to, AniuM. U mnie nie ma myszek...
OdpowiedzUsuńZawsze mogą się zjawić :)
UsuńI zjawiają się, ale jakoś bez magii:(
Usuńmagii czy magi?
UsuńU mojej koleżanki mysz kiedyś weszła do piekarnika. Nie zauważyli i upiekli ją z czymś tam. Przykra historia...
OdpowiedzUsuńO rany, ale horror!
UsuńDobranoc Kury, niech Wam się (białe) myszki przyśnią!
OdpowiedzUsuńDobranoc, myszki na noc:)
OdpowiedzUsuńA koty do roboty!
OdpowiedzUsuńA u mnie kiedyś po zasłonie mysza latała. Na drugim piętrze ! No, nie powiem, że spokojnie na to patrzyłam. Nie spodziewałam się po sobie, że jestem w stanie wydać z siebie z osiem oktaw w trakcie zauważenia tego stworzenia bożego !
OdpowiedzUsuńNo Ewcia, co ty, taka śliczna malutka myszka??? To u mnie chyba arie koloraturą byś śpiewała...
UsuńDobranoc i ja wszystkim, Myszor pozdrawia z kubła...
OdpowiedzUsuńUcięłam sobie krótką drzemkę przed snem, więc teraz dopiero czytam i śmieję się :)
OdpowiedzUsuńDobrej nocy dziewczynki.
Wieje u mnie strasznie, tajfun jaki, czy co?
Najpierw pomyslalam, ze to Hana pisze i zaraz naszli mnie refleksje: a co robio koty? ;)
OdpowiedzUsuńMika, nie masz wyjscia, MUSISZ sprawic sobie domowego tygryska, bo inaczej czeka Cie smetny los krola Popiela... :)))
Albo królowej Popielicy:))
UsuńPantera, moje koty ho, ho! Robio co potrza, a zwłaszcza jeden!
UsuńHanus, to wypozycz jednego do miasta Z., zanim Mika stanie sie krolowom Popielniczkom. :)))
UsuńNie wiem czy zazdroszczę czy nie. Lubię myszy a w sumie to uwielbiam nornice,a le do domów rzadko się pchają. U rodziców są, a jakże i jakoś mi nie przeszkadzają chociaż nie lubię kiedy harcują po nocy.
OdpowiedzUsuńWiem, że nie napisałam o papugach i ptakach ale nie znalazłam czasu, natomiast dwa lata temu odchowywaliśmy z mężem małą nornicę rudą Polcię i jej historię mam na blogu ze zdjęciami. Chyba opisze ją jeszcze raz, dokładniej. Kiedy ją pisałam to jeszcze mało osób do mnie zaglądało a uważam że to bardzo fajna opowieść.
Dzięki za miłą lekturę i pozdrawiam.
Dzięki Luna, też pozdrawiam. Napisz koniecznie o twojej Polci, z radością przeczytam, Myszor też:))
UsuńDziędobry Dziefczynki. Ale u mnie duje wiater dzisiaj !
OdpowiedzUsuńWszędzie duje, a u mnie jeszcze dodatkowo śnieg sypie.
UsuńU nas jakby mniej (duje) i nie ma takiej ślumpy jak wczoraj. Nawet da się z domu wyjść.
UsuńMika!!! przeczytalam rano, tak swietnie to opisalas,ze zrobilo mi sie szkoda myszek, co to musza rozrywac torebki kawy zbozowej bo Pani Zielonego Domku wszystko zamyka i bardzo skapi jedzenia, piesek Tropik tez przeszkadza mimo ze nie calkiem on rozgarniety, wychowanie licznego potomstwa i opiekowanie sie dziadkami, wujkami i tymi podobnymi.jest bardzo utrudnione...no pomysl Mika, no jak tak!
OdpowiedzUsuńA tak w sekrecie to moze jednak nalezaloby myszki przeniesc w inne atrakcyjne zakatki Z. Chyba jednak do Ciebie nalezy Zielony Domek. Do drastycznych metod nalezy zaopatrzenie sie w kota..Tropik by sie na pewno przyzwyczail.
Rozumiem, że w Myszora wcieliłam się dobrze?:)) Ech, z tym kotem... Były pewne próby, dawno temu, ale się nie dało, Tropik był wtedy sporo młodszy i baardzo energiczny. Trochę to jest u mnie skomplikowane no i ulica za płotem.
Usuńach! usmialam sie a usmialam. Kazden jeden, czy wsiowy czy miastowy z myszorkami do czynienia mial...u nas bylo chyba kilka rodzin miedzy wrzesniem a grudniem...pol szafy (zawartosc) trza bylo wywalic czyli spalic, to ja, a slubny szorowal szafe (a la mini garderoba) i sciany pare razy. a i tak smierdzialo...kilka uczynilo grupowe samobojstwo w kuble na smieci.
OdpowiedzUsuńale pamietnika nie pisaly, a szkoda, bo ten jest piekny....
Trzeba było za nie napisać:)) Ale przy zbiorowym samobójstwie to smutna historia by była:))
UsuńMieliśmy myszkę o imieniu Sośnica.
UsuńNie wiedzieliśmy jeszcze że można mieć myszy w domu,zwłaszcza przy dwóch kotach.
Dowiedzieliśmy się jak znaleźliśmy ją w garnuszku z sosem pomidorowym,na szczęście zimnym.
Ale wyżyła ???
UsuńOczywiście,dlatego Sośnica na imię dostała.Na szczęście to był mały rondelek.
UsuńAle obiad był bez sosu i od tej pory zawsze zasłaniam wszystko.
Rozumiem, że koty nie zainteresowane połowami? Ale żeby się topić w sosie ? I to moim ulubionym pomidorowym?
UsuńStaram się być szybsza i wyrywam ofiary z kocich pazurków.
UsuńŁapię w żywołapki i z suchym prowiantem wywożę w bezpieczne miejsce.
Ale minimum 2 kilometry od domu,bo wrócą.
W mróz eksmisje wstrzymane.
UsuńRucianko mila - obsciskalysmy sie z AnnaVilma wzajemnie od siebie i od Ciebie i da siebie i dla Ciebie. Niestety Ania musiala dac noge dosc szybko...za szybko...
Usuńa tak w temacie mysio-podobnym, to jak mieszkalam jeszcze w domu, to na naszej ulicy kopali i poglebiali kanalizacje, wiec na pewno naruszyli eko cos tam szczurow. do domu do nas bylolatwo wejsc po murze, bo chropawy oraz dzikie wino roslo na. a okna w lecie na okraglo otwarte...no i sie zrientowalismy, ze dokarmiamy przynajmniej jednego szczura. Po badaniach terenowych wyszlo na to, ze za kuchenka jest idealne miejsce na dom. Post factum (czyt: po morderstwie) zobaczylisvmy z tylu kuchenki, gdzies tam u piekarnika, wite systematycznei gniazdko, niedokonczone. Moredrstwo polegalo n zaproszeniu Cioci Miry z 2 pietra, co na Syberii byla we wojne i nie takie rzeczy mordowala z musu. Z Mama zalozylysmy kalosze i do miejsca miedzy gora kalosza a noga nawkladalysmy szmat, bo ponoc zwierzatka lubieja skakac gdzie popadnie. stanelysmy obie z Mama po obu stronach kuchenki (piekarnik wlaczono na fest), na krzeslach, z bardzo mokrymi (=ciezkimi) szmatami do podlogi w rekach. szczurowi sie podgrzalo to i wylecial z piekarnika , szmata poszla w dol, Ciocia Mira dokonala mordu mlotkiem....nie bylo rady niestety wyploszyc zwierzatka metodami innymi. Natomiast mysza, co pomieszkiwala pod wanna i czasem bylo widac nosek z wasami u wylotu wannowego, mieszkala sobie tam szczesliwie i dlugo. Mimo wrodzonej ciekawosci takich zwierzatek , nie interesowalo jej nic poza lazienka, a glownie miejscem pod wanna....
uwaga!!! SLONCE wychodzi!!
OdpowiedzUsuńDzie wycgodzi?
UsuńMialo byc wychodzi...
UsuńU mnie całkiem wyszło.
UsuńTylko nie wiem dokąd :(
No właśnie. Wyszło i nie wraca:(
UsuńWyszło jak łysemu włosy ;)
UsuńA u mnie też co chwila wylata zza chmur .
UsuńU mnie słońce gdzieś poszło:(
Usuńohoho, a jak teraz swieci! ho ho ho
UsuńHana! ujawnij sie i opowiadaj, jak tam bylo w nocy i czy wicher byl lagodny...
OdpowiedzUsuńMoj slubny twierdzi ,ze w Warszawie dulo strasznie, i barykadowal drzwi na ogrodecek, postawil butle z woda mineralna by mu nie telepaly, taka reakcja Wenezuelczyka mieszkajacego w Polsce, ja spalam przy otwartym oknie i nic nie slyszalam, tak mnie wymeczyly problemy,ze spiem jak glaz duzy taki, taki jak w Twoim ogrodzie, pod ktorym fiojolecki kwitna dla Ani by fotografowala.
Napisz czy wszystko dobrze!
Grażyna, wszystko dobrze. Też spałam jak zezwłok, ale zanim zasnęłam, to widziałam, że się dzieje. Nasze potężne jałowce przyginało do ziemi - bałam się, że je połamie, ale nie, dały radę. W gruszy naszej wielkiej aż dudniło. W ogrodzie leżą różne przedmioty: wiaderka, miski, plastikowe doniczki, gałęzie, szmaty jakieś (nie moje!), bęben z wężem ogrodowym w całkiem dziwnym miejscu, krzesło z ganku w miejscu jeszcze dziwniejszym i takie tam. Ale szkód nie ma.
UsuńTo dobrze, że szkód nie ma:)
UsuńNajważniejsze, że kakuar nie odleciał.:-)
UsuńAgniecha, malo sie kawa nie udlawilam;)))
UsuńTo by było dopiero... Efekt piorunujący.
UsuńTylko nie kakuar:)))))
UsuńLecący kakuar - to jest widok !
Usuńale tylko kompletny lecacy, bo tam jakies odlamki to sie nie liczo...
UsuńTaaaak, tylko kompletny. A w dodatku, gdyby z pasażerami !
UsuńChciałybyście, co? A nie! To dobry, przedwojenny kakuar, solidna robota!
UsuńAgniecha, leżę i kwiczę :DDDD
UsuńMika, a jakby tak malutkie bezdomne kocie dziecko przygarnąć, takie co by w Tropiku zamiast agresji uczucie opiekuńcze wzbudziło (jak Kitka). Jakby się wychowało przy nim to może miałabyś łowczego w domu i święty spokój. Bo jak deratyzacja nie pomogła.....
OdpowiedzUsuńPomysł jest, ale zastrzeżenia powyżej napisałam, przy komentarzu Grażyny.
UsuńHahaha, ale się uśmiałam. Jakbym czytała o swoim domu! U nas co prawda wiejskie myszy, ale część z nich i tak zostaje. Też łapiemy je do żywołapek, ale przestały się łapać od jakiegoś czasu, te, które wypuścimy i tak wracają. Kiedyś nawet wpadliśmy na pomysł, żeby oznaczać te wypuszczane, ale jak wrócą i zobaczymy, że już u nas były to będą już nasze i nie będziemy mieć serca ich wynieść. Jest też u nas kot, ale kompletnie niezainteresowany myszami, poza tym to po prostu jak u nas! Wydrukuję sobie Twój tekst jeśli pozwolisz? Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńNatalio, oczywiście, że sobie możesz wydrukować, cieszę się, że ci się spodobało i że znalazłaś w tym jakieś swoje doświadczenia:)) Nie jestem więc osamotniona w tej mysiej niedoli:))) Pozdrawiam serdecznie!
UsuńOne się nie łapią do żywołapek, bo to ciągle te same i wiedzą, jak tam wchodzić, żeby się nie zaklinować!
UsuńDzień dobry! Wpadłam na chwilę i lecę zrobić obiad na szybko. Sama nie wiem co. Wiem tylko, że są jajka w lodówce.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i wypadam:)
Sadzone !
UsuńFaszerowane! Jajkami...
UsuńMiko chyba jednak nie zdzierżyłabym myszy w domu. Właściwie to nawet na pewno. Były kiedyś, strasznie nie znosiłam kupek w szafkach, ani w wersalkach. Sprowadziłam kota i okazał się bardzo łowny i myszy się wyprowadziły, brat walczył zakładając pułapki, my woleliśmy kota. Koegzystencja godna uwagi i sympatyczna ale jednak nie dla mnie, lubię myszki na wolności ale nie w domu. Moim zdaniem to nie myszy przykrywają rondelek z makaronem jak to u góry przeczytałam w komentarzu. Masz duchy? Pewnie nie wierzysz. Mnie ktoś - coś, przekonało, od tej pory mówię że już mnie więcej przekonywać nie trzeba, wierzę. :)) Upadł mi pierścionek na podłogę, znaleźć nie mogłam, na czworakach macając nawet.
OdpowiedzUsuńRok minął na innym fotelu bo zmieniliśmy w tym czasie, gdy wstałam i do kuchni poszłam, po powrocie na samym środku fotela leżał pierścionek. Myszy nie mamy, sama w domu byłam. Przez rok wielokrotnie odkurzane, pranie też wielokrotnie było robione, skąd się wziął pierścionek po roku czasu?
Masz jakiś mieszkańców jeszcze dbających o Ciebie by makaron nie wysechł przez noc? :)
Elka, nie, to jednak myszy. Ten numer z przykrywaniem miseczki ze słonecznikiem był ewidentnie mysi, poprzenosiły starannie różne drobne monety. które były w miseczce obok i nakryły kartką pocztową, żeby im nikt nie zabrał. Śmieci koło kubła , te z rozszarpanej torebki Anatola też przykryły papierkami:)) One tak mają. Może jedna przed drugą chowają???
UsuńZ pierścionkiem tajemnicza sprawa, rzeczywiście...
Elka...Ty na tym fotelu najpierw siedzialas a potem z niego wstalas, poszlas do kuchni i piersionek lezal na tym samym fotelu? To tylko jedno sie nasuwa....
UsuńMika - wyraznie porzadnickie myszy i balagan, jak kazda porzadna gospodyni, przykrywajo....
UsuńOpakowana, leżę pod stołem:))))))))
UsuńTrudno się dziwić, że Elka nie mogła go znaleźć, tego pierdzionka:)))
UsuńHana - DOSLOWNIE! rhehre
Usuń:)))))))))))
Usuńznuf się turlam!
Opakowana, czytaj ze zrozumieniem! Przecież Elka wyraźnie napisała, że od zaginięcia pierścionka do odnalezienia minął rok! Przecież rok w tej kuchni nie siedziała!
UsuńMika, a kto to wie? Elka! Siedziałaś rok?
UsuńElka, Mika często nie zamyka drzwi. Ja się boję, że kiedyś wlezie jej tam niedźwiedź.
OdpowiedzUsuńEkhm, Hano, wysłałam do Ciebie pilny mejl...
OdpowiedzUsuńLecę JolkoM.!
OdpowiedzUsuń:D
UsuńA względem Myszora. Mika, czytałam już wczoraj późnym wieczorem, ale bałam się odzywać, bobym wsiąkła jak nic w dyskusję. Obśmiałam się tylko przed snem, trochę Ci zarazem współczując. Od zeszłej zimy, co była dopiero co minęła, też mamy myszy. Na szczęście tylko w garażu i w kotłowni, ale że do chałupy prowadzą różne nieszczelności, to one się czasem wdostają też do chałupy. Ale tutaj zaraz działają koty - Glizda i Majtek, najpracowitsze i najzwinniejsze. Już kilka akcji nocnych było: najpierw nagły hałas, coś jakby skok, łomot, i popiskiwanie, i burczenie, bo inne już się zwiedziały i leco, żeby odebrać temu, co złowił. A ja załamana, bo żal mi myszki; wstaję i uganiam się za kotem z myszą w paszczęce i sugeruję mu wyjście w noc. Bo mam nadzieję, że ta myszka mu na dworze nawieje jakimś sposobem, bo przestrzeń niezmierzona i ciemna. Kot-łowca się waha, tu skręci, tam się miotnie, ale w końcu wylezie drzwiami jednymi lub drugimi i niech się dzieje. Ale szczerze życzę zawsze myszce powodzenia.
OdpowiedzUsuńW domu jeszcze śladów obecności nie mamy, ale w garażu czeka mnie sprzątanie. Zresztą już to robiłam, ale trzeba powtórzyć. Powynosiłam już stamtąd wszystko, czym mogłyby się pożywiać. Mam nadzieję, że jak tylko się pociepli, wyniosą się cholery na zewnątrz.
No więc śmichy-chichy, ale jest to problem, skoro Tropik na koty nie zezwala, a Tobie mordowanie gryzoni się nie uśmiecha. Życzę Ci jak najszybszej decyzji Myszora o wyprowadzce na zewnątrz. Z cało rodzino. :)
Ale się rozpisałam. Prawie jak o kotach. ;)
Jolka, to chyba musisz WSZYSTKO wyniesc z tego garazu, samochod tez, bo w zasadzie wszystko jest jadalne :)))
UsuńOby się zdecydowali, ale na razie zima wróciła:((( Sypie jak wściekłe.
UsuńKrysiu, jak tylko śnieg przestaje padać i nie ma strachu przed czyszczeniem rano samochodu, to już go nie wprowadzam do garażu, więc akurat stoi na wolnym powietrzu, a myszy garażują. Ja w zasadzie mogłabym wpuścić tam koty, ale akurat tego nie chcę, bo nie ma drzwi między garażem i kotłownią, w której też trzymamy węgiel na bieżące potrzeby. No i ja nie bardzo chcę, żeby te łosie chodziły i się w tym węglu nawęglały, bo gdzie potem to wetrą? W nasze kanapy i fotele. :] Kiedyś się tam przedarł Mieczysław Białas i tak czyhał, czyhał, że aż żal go było od tych czynności zachwycających go odrywać, to go zostawiłam, bo akurat nie przy węglu czyhał. Ale widać gdy się tylko odwróciłam (czytaj: wyszłam z garażu), to już sobie robił co i gdzie chciał, bo jak po godzinie zajrzałam, to... Ech, od tamtego czasu nazywa się Mieczysław Węglarz. Jakkolwiek już znów zbielał. :D
UsuńNie miał Mietuś wyboru, skoro myszki pochowały się we wunglu.
UsuńMieczysław Węglarz mi się bardzo podobał:)))
UsuńPoszukam i prześlę Ci zdjęcie z tego wcielania mojego koteczka. :)
UsuńStracilam piekarnik w Andach, dzieki myszorom albo szczurom. Po powrocie z Polski, zaproslilsmy kolezanke na powitalna herbate, do herbaty postanowilismy podac ciasto domowej roboty, wredy jeszcze w Wenezueli mozna bylo dostac i maka i tluszcz i jajka...wiec zrobilismy ciasto i do pieca, w krotkim czasie po domu zaczal rozprzestrzeniac sie straszny smrod, nie mielismy watpliwosci,ze to z piekarnika...zgasilimy gaz i..kiedy piec ostygl zaczelismy sprawdzac...nic w piekarniku nie bylo, smrod dalej panowal, trzeba bylo rozkrecic sciany piekarnika i tam sie okazalo ze gniazdo myszorow czy szczurow bylo w wacie izolacyjnej...strasznie to to smierdzialo, trzeba bylo wszystko wyrzucic...piekarnik jest ozdoba, bez izolacji nie mozna go uzywac ...ale i tak piec nie ma co, bo ani maki, ani jaj ani niczego teraz nie ma...wiec niech sobie stoi jako wzgledna ozdoba kuchni...
OdpowiedzUsuńGrażynka!!! Podczas pierwszej inwazji właśnie mi okropnie śmierdziało pod blachą kuchenki, okazało się, że zjadły całą watę izolacyjną, albo zużyły do gniazd i co tam się działo to nawet nie chcę pisać, jak pan odkręcił tą płytę...
UsuńGrażyna, bukbroń, Ty tam nie wracaj!
OdpowiedzUsuńbukbroń ! Napisałabyś coś nam więcej o tym, co tam się dzieje, Grażynko. To co czytam, to przypomina mi nasze straszne czasy, ale tam pewnie jeszcze gorzej:(
UsuńGrazyna, a Ty MUSISZ jechac nazad do ty Wenezueli wogle?
UsuńTam gorzej, chocby z tego wzgledu, ze duzo przestepstw i niebezpiecznie na ulicach...to jeden z najniebezpieczniejszych krajow, jest gorzej, bo to jednak Ameryla Poludniowa, Polska nalezala do Europy, a to jakis punkt pozytywny byl...kraj zadluza sie w sposob niebiezpieczny z Rosja i Chinami, pieniadze , ktore naplywaja ze sprzadazy ropy naftowej gdzies nikna, nie ma dewiz, brakuje w zasadzie wszystkiego, za dolary naftowe rzad kupuje podstawowe produkty i je sprzedaje subsydiowane w specjalnych sklepach, gdzie tworza sie kolejki kilometrowe i wielogodzinne..inne sklepy, musza kupowac produkty, ktore sprzedaja za dolary czarnorynkowe, cZarny rynek stal sie w Wenezueli legalny, wiec oczywiscie te produkty sa czasem dziesiecioktrotnie albo i wiecej drozsze...od czasu do czasu robi sie najazd na takie sklepy pod pretekstem walki z spekulacja...eee tam, to wszystko jest bardzo skomplikowane, nie ejst wesolo i jakos nie widac konca tej sytuacji...
UsuńOd czasu do czasu o Wenezueli pisze Maciej Stasinski w Gazecie Wyborczej i sa to artykuly dobrze udokumentowane...
UsuńNie da się tak żyć. Aż mi ciarki po plecach latajo. Nigdy więcej, przenigdy. Tylko co z Twoją ryntom? Jest jakiś postęp w tej sprawie? Jak to wszystko znosi Twój ślubny Wenezuelczyk? Boszszsz, dramat.
UsuńOpakowana! przecie mam stamtad emeryture, ktora od roku nie chca zamieniac mi na euro, bo nie majom pieniedzy, wiec pieniadze wenezuelskie, ktore z dnia na dzien traca na wartosci, zasilaja moje konto wenezuelskie, owe nie moge wymienic na dewizy...no chyba,ze na czarnym rynku, ale wtedy moja emerytura wynosilaby jakies 50 euro..kiedy oszczednosci w Polsce mi sie skoncza, bede musiala wrocic.
UsuńOesssu, musi być jakieś inne wyjście. Mogłybyśmy słać Ci tam paczki, ale już o tym rozmawiałyśmy - i tak nie dojdą...
UsuńTo jest jak matnia!
Hana!!! moj slubny wenezuelski....hm...hm...widzisz to bardzo trudne pytanie, otoz w skrocie...byl mlodzieza w czasach kiedy w Wenezueli byla partyzantka, rozruchy na uniwersytetach i ta mlodziez sympatyzowala z ZSRR, myslac,ze tamtejszy system buduje raj dla ludzi, dlatego wiele z nich zostalo wyslanych na stypendia do krajow socjalistycznych przez komunistyczna partie wenezuelska...to co tutaj zobaczyli nie spodobalo sie im za bardzo...ale nie wyleczylo, tym bardziej ,ze palaja wielka nienawiscia do USA. Kiedy w 1998 wygral w wyborach Chavez, podsycal te nienawisc i obiecal wprowadzic socjalizm, ktory nie udalo sie zrealizowac w bloku socjalistycznym w Europie. Uwazali sie,za lepszych w tym wzgledzie, ale w krotkim czasie okazalo sie, ze nie radza sobie i ze wszystko leci na leb na szyje...nie mniej wine skladaja na barki imperializmu, sabotazu, zmowy swiatowej...i tak uwaza moj maz...w zwiazku z tym u nas w domu o polityce sie nie rozmawia bo sie zabijamy...najkomiczniejsze jest to, ze moj maz uwielbia w Polsce chodzic po markietach i robic zakupy, ale popiera kilometrowe kolejki wenezuelskie i subsydiowanie podstawowych produktow, niby to ma byc przejaw milosci do narodu... sam podejrzewam nigdy w kolejke by nie stanal. Jak widzicie jest to bardzo skomplikowany problem...
UsuńAle czy on tam chce wracać??? Czy może tu zostać? To faktycznie okropnie skomplikowana sytuacja:((
UsuńOmatkożzcórkomiwnuczkom! Jacie...Twoja sytuacja jest patowa. Gdzie nie sięgnąć - ściana. Masz (macie) jakiś plan awaryjny, poza powrotem na wątpliwy, wenezuelski memłon Chaveza?Może my możemy coś... nie wiem, kogoś zadziobać? Jajami obrzucić? Petycję wystosować?
UsuńMoj slubny chce wracac, przynajmniej tak twierdzi, ja, jezeli tam nie bede mogla byc, bo jakkolwiek Andy i moja wioseczka bardzo mi sie podoba, to rzeczywistosc , ktora mnie otacza z chwila, kiedy z mojej enklawy wybywam mnie przerosnie to marzy mi sie zycie we wioseczce portugalskiej ,w jakiejs chatynce z kamieni, maly ogrodecek i bliskosc mojej corki, ktora przeciez tam calkiem dobrze sie rozwija...a na dodatek jest lekarzem wiec staruszczke matke otoczy opieka.
UsuńMika, chyba chciałabym być Twoim Myszorem- miło, ciepło, zjesć też czasem coś dasz i psa masz ... żyć, nie umierać!
OdpowiedzUsuńPięknie napisane, i jak śmiesznie :)
Witajcie, Kury:)
zachciało mi się ruskich i ledwom żywa :)
Jakby jeszcze narzekały to już byłby skandal!!!
UsuńA skąd wiesz, że nie narzekają?
UsuńMika zamykaj drzwi koniecznie niedźwiedzie łażą całkiem serio łażą :) ehem ja też nie zamykam :)) kiedyś wlazł jeden, z drugiej klatki bo mu się mieszkania pomyliły, wyspał się na podłodze i rano wypadł jak oparzony, potem głowę w kołnierz chował, teraz się śmiejemy. :) A myszy to naprawdę fajne są i cóż my wiemy o tym świecie zwierząt?
OdpowiedzUsuńniedzwiedz z drugiej klatki? To GDZIE Ty mieszkasz?? ;P
UsuńOpakowana, robisz dzisiaj za gejzer normalnie!
Usuńno ktos musi, co nie? :))))
UsuńElka, nie słuchaj jej!!!
UsuńMyszki są ładne i milutkie, tylko ich siuśki bardzo ( za bardzo ) aromatyczne. Zawsze mnie dziwiło, że taka mała mysza, a tak śmierdzi. W Kaczorówce na zimę niestety wysypuję trutkę i zabieram wszystko, co można zjeść. Którejś zimy tak się rozochociły, że zeżarły nawet korki plastikowe od octu, maggi, pocięły suszone zboża w wazonie i ogólnie narobiły smrodu. A już najlepsza była kawa na mysich kupach. A było to tak. Kawę rano w Kaczorówce robi Wu, szczególnie ta pierwsza w sezonie jest pyszna. Tylko, że Wu nalewając wody do czajnika nie sprawdził, co w nim jest. A tam były mysie kupy. Zagotował wodę, zrobił kawę i podał do łóżka. Ja wypiłam...ale żyję, widać wywar na mysich kupach nie uśmierca.
OdpowiedzUsuńo matku bosku...a jak ta kawa na bobkach smakowala???
Usuńsikaja na smierdzaco chlopacy myszaci. nasz myszek byl niezwyklej urody i tylko to go ratowalo bo byl potwornym smierdzielem...jak raz dal noge ze swojego osiedla klatkowego i wpadlysmy z Kasikiem w szal, ze u nas w domu to NA PEWNO go sie nie znajdzie to wpadlysmy na genialny pomysl, zeby czolgac sie i weszyc. Okazalo sie wlasciwa metoda poszukiwawcza!
Nic nie poczułam wyobraź sobie. Dopiero, jak dolewałam wody do czajnika coś mi zaszurało, otwieram czajnik a tam pełno bobków. Musiała jakaś mysza buszować po pustym czajniku. I inne przygody z myszami w Kaczorówce też były...
UsuńNo ponoć najlepsza kawa na świecie, to ta wydłubywana z małpich kup, to co tam bobki takie suche...
UsuńMika, maupa to nie mysza jednakowoż. To i smak kawy inny:)
UsuńOpakowana, i dzie on był?
OdpowiedzUsuńgleboko pod polkami na ksiazki, takimi, co prawie do ziemi dochodza...Kasik sie tarzal po podlodze i najpierw nos ja zaprowadzil pod lozko, ale zapaszek byl za slaby, wiec pelzala dalej az znalazla tego mola ksiazkowego, hrehrehre
Usuńpoza tym ten dziad uciekal z klatki, chodzil sobie na jakies wyprawy, a jak sie zmeczyl/znudzil, to siadal kolo klatki, bo juz nie wiedzial jak wrocic i czekal az sie go wpusci nazad do swojego domku.
Dobra ta metoda na węch:)
UsuńTo jakiś kumpel tej cioci, co się zmumifikowała wśród książek na półce:))
UsuńOpakowana, ale on był zwykłym, szarym myszem?
OdpowiedzUsuńA mi kiedyś mysza wyskoczyła z kieszeni dopierocozałożonej kurtki, na wsi to było i kurtka se wisiała cały tydzień na wieszaku a w weekend przyjechałam i zapragnęłam ją założyć. Dodam, że kieszeń ta byłą na biuście, taka wewnętrzna bo to męska kurtka była. Założyłam i poczułam ze chyba serce mi kołacze czy co, a to mysza się kołatała i jak nie wyskoczy i smyrgnie w kont, a ja jak nie wrzasnę i smyrgnę kurtką w drugi kont... rodzina miała ubaw... :)
OdpowiedzUsuń