środa, 24 września 2014

NUDY NA PUDY

Dawno Dawno nie pisałam  na łamach, ale jak wiecie , rzeczywistość mnie trochę przytłoczyła przez ostatni miesiąc i ciężko mi się było z niej wydobyć. Nie wydobyłam się jeszcze do końca, jeszcze dolegliwości się wloką i popuścić nie chcą. Ale już pomału zaczynam wychodzić z kokona. Chciałabym się spokojnie trochę ponudzić, bez przypływów lęku i adrenaliny. Posiedzieć na słońcu , poczytać coś dobrego, obejrzeć dobry film i się tym po prostu cieszyć, nie mając w sobie tego uśpionego strachu. Nuuuudy mi się chce!!!!!!!!!!!

Na pewno posiadaczki przychówku znają doskonale ten tekst : Mamo, nudzi mi się!!! Co ja mam robić??? I cóż tu odpowiedzieć?? Jak my byłyśmy małe, to czasu na nudę było chyba więcej, bodźców i możliwości mniej, ale za to wyobraźnia i kreatywność bardziej rozwinięte. Wystarczyły patyki, szmatki, szkiełka, kasztany i już się wymyślało skarby, historie, ubranka się szyło.  Wiadomo, że inne czasy, inne technologie, inne życie. Ale jakoś wyobraźnię dzieciaków trzeba pobudzać:)) Maria Nowicka tu na pewno nam dopomoże:))

Ja jako jedynaczka starałam się jak mogłam, żeby się nie nudzić, ale czasem mi się też zdarzało. Wymyślałam sobie zajęcia podwórkowe jednoosobowe. Na przykład byłam Poszukiwaczem Skarbów, przeczesywałam metodycznie całe podwórko i ogródek szukając właśnie skarbów. Były nimi na przykład ładne kamyki, piórka, kolorowe szkiełka, pionki od gry w Chińczyka, tajemnicze metalowe kawałki Czegoś. Skarby były chowane do pudełeczek i oglądane co jakiś czas.  Byłam również POM - Pilnym Obserwatorem Much - i POW - Pilnym Obserwatorem Wróbli:)) Siedziałam bez ruchu na podwórku i gapiłam się na Tajemne Życie Much i Wróbli... Dżdżownice też podglądałam. Mama rysowała mi laleczki z papieru, które wycinałam i ubierałam we własnoręcznie rysowane ubranka, które się na lali zawieszało na takich jakby zagiętych ramiączkach. Jak przychodziła koleżanka, to uwielbiałyśmy projektować te stroje dla swoich laleczek, a potem robiłyśmy pokaz mody:)) Ale żadna z nas projektantką nie została...

Nuda się skończyła, jak zaczęłam samodzielnie czytać książki, najchętniej przy jedzeniu:)) Wtedy już oderwać mnie od ciekawej książki trudno było.  W szkole podstawowej pochłonęłam jakieś tony książek, pisałam o tym we wpisie o Książkach Mojego Dzieciństwa. Największą radością był moment, gdy przychodziły z Krakowa paki z książkami , z których moje kuzynki (w tym Bacha) już wyrosły. Obłęd miałam od nadmiaru, nie wiedziałam za co się brać najpierw. Do dziś tą radość pamiętam.



Nudy również nie było, gdy kuzynostwo przyjeżdżali na wakacje... Z całą bandą okolicznych dzieciaków graliśmy w piłkę, bawili się w podchody, chodzili na grzyby, bawili w chowanego, ciepło-zimno i różne inne zabawy. Kuzyn J (brat Bachy) za punkt honoru wziął sobie, żeby mnie usportowić i nawet częściowo mu się to udało:)) Nauczył mnie podstaw gry w siatkówkę, co mi się bardzo przydało później, robił mi bieg z przeszkodami dookoła domu i uczył mnie skakać wzwyż przez kij od miotły... Dzięki niemu też dobrze poznałam atlas i geografię. Ojciec J, a mój wujek, prenumerował czasopismo "Poznaj świat", w którym były krzyżówki geograficzne. J przywoził całą stertę, zasiadaliśmy na podwórku obłożeni atlasami i encyklopediami i rozwiązywaliśmy na wyścigi. Dalszym etapem było samodzielne układanie krzyżówek geograficznych i dawanie ich sobie nawzajem do rozwiązywania. Dlatego też czasem w osłupienie mnie wprawia ogromna nieznajomość geografii wśród młodych. Szczytowym osiągnięciem było pytanie, czy Wielka Brytania leży gdzieś koło Chin... Albo wygłoszone z wielką pewnością siebie oświadczenie, jakoby Alpy leżały w Ameryce Południowej...

Ale wróćmy do tematu: w co się bawić??? Co podsunąć młodym, żeby się nie nudzili? Oprócz komputera oczywiście:))) Albo w jaki sposób ten komputer wykorzystać do naszych celów?

Piosenka z dedykacją:

261 komentarzy:

  1. :) A ja patrze na mlodych nudzacych sie z zazdroscia i mysle sobie, zebym ja mogla sie ponudzic.
    Pamietam dwojke malych, ktorzy sie nigdy nie nudzili, czasem byli tylko cicho. Na pytanie 'co robicie?' odpowiadali: wcinamy ...parasol. Wcinali, wcinali. Przryszly deszcze, parasol byl potrzebny. Nie to, ze go wcielo. Byl sobie na swoim miejscu. Po rozlozeniu go zrozumialam co znaczy 'wcinac parasol'. Ten parasol skladal sie z drutow i fragmentow materialu i cudownie powycinanych dziur.
    A swoja droga to komputer, internet zmienily zycie... ech!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja już myślałam, że oni wcinali=jedli:))))

      Usuń
    2. Ja tez tak myslalam :)

      Usuń
    3. A ja się kapnęłam od razu, pewnie tylko dlatego, że mój siostrzeniec tak samo świetnie wciął firankę w jeszcze bardziej misterny wzorek :)

      Usuń
    4. Kreatywności im odmówić nie można, nową jakość wcięli:)))

      Usuń
    5. No... "dziurawce, dmuchawce, wiatr"..
      :) wycielam 'latawce' :)

      Usuń
    6. Był taki czeski film pt."Nikogo nie ma w domu" - tam był odcinek o wcinaniu - dzieci mogły podpatrzeć - Z.

      Usuń
    7. Moze, przeciez buszuja po necie od kolebki.

      Usuń
  2. Mika, fakt, czasem czlowiek chcialby sie ponudzic. Czego i Tobie zycze!
    A w dziecinstwie i mlodosc, nie znalam takiego pojecia. Mialam wierzchowca-rower, ksiazki, a potem gory, gitare, poezje i mnostwo pieknych ludzi wokol siebie. Jak tu sie nudzic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie idę do teatru i mam nadzieję, że nie będę się nudzić :)))

      Usuń
    2. To udanego wieczoru życzę:)

      Usuń
    3. ale fajosko...dawno nie bylam w teatrze...no wlasnie - na co idziesz??

      nuedznei sie? Nie mam na to czasu ;))

      Usuń
    4. Może Mika piśnie po powrocie? Chyba, że za kulysę pójdzię...

      Usuń
    5. Jestem już, jestem:)) Spektakl był świetny! Właściwie to monodram jednej aktorki o kobietach w życiu Witkacego. Kasia grała chyba z osiem różnych postaci i zrobiła to fantastycznie! Były i fragmenty zabawne i nostalgiczne a nawet kilka osób z publiczności było zaangażowanych jako statyści w jednej ze scen, radzili sobie bardzo dobrze:))) Podziwiam ją za ten ogrom tekstu do opanowania. Niektóre postacie, np Irena Solska były zagrane brawurowo i z ogromnym zacięciem komediowym. Naprawdę udany spektakl. I ani chwili się nie nudziłam...

      Usuń
    6. Brzmi niezle! Janda w Polonii czesto angazuje publicznosc:)

      Usuń
  3. Ja też się nie umiem nudzić. Świat wyobraźni, niezbadane lasy, łąki i ugory, strychy i ruiny, wszystko było ciekawe. I nadal jest. Nadmiar bodźców mnie przytłacza, nie lubię jak jest za szybko, za głośno, za wiele. Takie spokojne, ale wypełnione zajęciami bytowanie bardzo mi się podoba. Miko, my teraz z naszymi chłopakami gramy w planszówki, zwłaszcza serię Osadników lubimy i Magie i Miecz. Lubię tez rysowanie map fantastycznych krain - no i pisanie i czytanie ksiąg wszelakich. Generalnie jest tyle pracy, że doba za krótka o jakieś 3, 4 godziny. Gdzie tu nuda? A Tobie życzę zdrowia, humoru, posyłam szarlotkowe i jesienne ciepełko. Uszy do góry, jak mój ulubiony Poniedzielski powiada: Bo nad nami

    Wieczorami

    A i w nas

    I obok nas

    Szumi czas, szumi czas

    Szumi czas

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lasy, łąki i ugory to też moje dzieciństwo. Mama nie mogła mnie dowołać wieczorem do domu, tyle było roboty. Ni o zawsze lubiłam rysować:)

      Usuń
    2. Mam podobnie Kalina, przede wszystkim nie lubie za szybko .
      Lepiej się czuję w małej grupie , a jeżeli w dużej grupie ,to troche z boku ,jako obserwator . Nigdy nie lubiałam rywalizacji ,zamiast najlepiej ,robiłam inaczej .

      Usuń
    3. Bardzo mi się podoba to "inaczej";)

      Usuń
    4. Do dzisiaj mi to Arte zostało ,nie lubię powielać , wyszukuje nowygo przeznaczenia dla różnych rzeczy .

      Usuń
    5. Kalino, dziękuję za szarlotkę i Poniedzielskiego, jest geniuszem:)) Ja też lubię powoli i nieumiem wielu rzeczy naraz robić, musze jakoś po kolei...

      Usuń
  4. Z najmłodszych lat pamiętam granie w klasy, ale rzucało się szkiełkami własnoręcznie wygrzebanymi z ziemi (najczęściej pod krzakami bzu, gdzieś przy drodze, ludzie wyrzucali pobite talerze i ... najcenniejsze były szkiełka, które były w kwiatki:)
    Nudy Tobie życzę - ja nigdy nie mam czasu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja grałam w klasy kawałkiem dachówki. Może na wsi nikt nie wyrzucał potłuczonych talerzy?

      Usuń
    2. A dla nas najcenniejsze byly takie szkielka dwukolorowe, z zyrandoli.
      W klasy i w 'chlopka' gralo sie szkielkiem a w posuwanego plaskim kamieniem (wzor do posuwanego jak do w gry w klasy). 'Chlopka' widzialam chyba w zeszlym roku w Ikei, na dywaniku do dzieciecego pokoju.

      Usuń
    3. Grę w klasy znam ,ale nie została mi w pamięci . Za to świetnie pamiętam skakanie w gumę . Skakałam też na sucho ,czyli na deskach podłogi w przedpokoju . Linie deseki pełniły rolę gumy . Oczywiście przy takim skakaniu nie przechodziłam na wyższe poziomy cały czas były to kostki ,a właściwie podeszwy ;)))

      Usuń
    4. Hano, wychowywałam się w małym miasteczku:) Na wsi spędzałam całe wakacje:)

      Usuń
    5. Myśmy grały w klasy płaskimi kamykami. W gumę też skakałam, z reguły dochodziłam do kolanek, z wyższymi poziomami już był kłopot.

      Usuń
  5. Mikuś, jakbym o sobie czytała :) Też miałam papierowe lalki z papierowymi ubrankami. Później to już szyłam z prawdziwych szmatek. A kororowe szkiełko niebieskie do dziś mam :) Byłam pewna, że kiedyś po namydleniu spełni moje życzenia :) (Karolcia, oczywiście:) Nigdy się nie nudziłam, co było jeszcze większą udręką dla moich rodziców. Bo moje nienudzenie się skutkowało nieprzewidywalnie nawet dla mnie samej :) Jedyna różnica w moich zabawach to taka, że żadnych dżdżownic, lich i glizdów NIGDY PRZENIGDY nie podglądałam ! I zostało mi to do dziś !
    pees 1. cieszę się, że Tropiś dobrze
    pees 2. u dętysty dziś superlajtowo :) 30 września będzie odwrotnie !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oo, te lalki papierowe. oczywiscie tez mialam i ciagle dorabialam nowe ciuchy :))
      bawilam sie ze slimakami na tarasie, w sklep - jaskolcze ziele (liscie) ylo pieniedzmi a waga byl ps siatki na kurczaki, wygietel, tak , ze jakby rynienke tworzyla. sziatka kurza to bylo ostatnie ok 15 cm na dole plotu = siaatki wlasciwej...rozne psy-koty, przekopujac sie pod spodem zaczynaly wyginanie tego paska w rynienke - wage. W ogrodzie mielismy las, juz polowy drzew nie ma, byl duuuzy krzak bzu i tak robilam szalas... czesto do mnei, do ogrodu przychodzily dzieciaki, a jak juz mialam ze 6 lat to mnie puszczali na ulice albo do innych dzieci.....caly dzien poza domem byl w sumie
      a podgladalam te takie stonogi, co, jak dotkniete, to w kulke sie zwijaly. szare i male, wiec tych nog to az tak duzo nie mialy...

      no i jeszcze sie robilo wycinanki z papieru - albo rzad ludzikow, albo z kola - takie a la ludowe. a potem szylam lalkom. Glownie kapelusze...moja Mama mawiala - ona dla tych lalek szyje, ale dalej gole chodza, ale za to JAKIE kapelusze maja!!

      no i w wieku chyab 5 lat przymuszalam, swini, mojego brata, ktory chcial leciec w Krzyzakow sie bawic na uklepanej ziemi, a ja chcialam, zeby mnei nauczyl czytac. I nauczyl- z wierszykow na ostatniej stronie Misia i Swierszczyka...

      a codo Krzyzakow, to kompura (chyba) gral aktor, ktory mieszkal na rogu mojej ulicy - pan Andrzej Polkowski. Wszystkie dzieciaki go znaly, bo lubil dzieci...no i moi Rodzice wzieli Jacka na Krzyzakow. wielkie przezycie bo i kino i film super...no i w pewnym momencie komtur zostaje podniesiony do gory i zabity przez walniecie nim o podloge (czy sciane). I podobno Jacek zerwal sie z krzykiem i strasznym szlochem i krzyczal ZABILI PANA POLKOWSKIEGO! ZABILI PANA POLKOWSKIEGO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

      dobrze, ze zemby ulgowo ;)
      i ze Tropik w normie.

      Usuń
    2. MIALO BYC "swinia" a nie "swini" bo jeszczy by ktos pomysla, ze to Jacus byl swinia a nie byl! I nie jest....

      Usuń
    3. A to się "kompur":) czyli brat Gotfryd wzruszył jak mu powiedziano, że na widowni ktoś płakał przez niego:))))

      Usuń
    4. Opakowana, piękne wspomnienia:)

      Usuń
    5. Ewa, moje córki z otwartymi buziami słuchają teraz, jak im czytam "Karolcię". "Karolcia" wygrywa z "Zezią i Gilerem", fajną książeczką napisaną przez Agnieszkę Chylińską. "Karolcia" jest zatem ponadczasowa:)))

      Usuń
    6. Ogniomistrz bardzo się wciąga w akcję filmów, zawsze, niezależnie od fabuły - zapomina o bożym świecie. Jako całkiem dorosły, bo 30-letni facet wybrał się do kina na jakiś japoński film. Bohater spał, a przez ucho wślizgiwała się śmierć czy cóś. I ona się do tego ucha zbliżała, bohater spał, napięcie rosło, Ogniomistrz go nie wytrzymał i rozdarł się był na całe kino: Zakryj uszy!!!
      To tak a propos Pana Polkowskiego:)))

      Usuń
    7. Opakowana, Hana, kwicze:))

      Usuń
    8. Kwicz, mała, kwicz! To szczera prawda!

      Usuń
    9. Do dzisiaj, w napiętych sytuacjach, albo kiedy Ogniomistrz zbyt wciągnie się w akcję, mówię "zakryj uszy"!

      Usuń
    10. Hana - piekne,,,syndrom pana Polkowskiego :)

      Usuń
    11. Opakowana, O. ma pełno syndromów:))) Na ten przykład zadał mi kłopotliwe pytanie: Coś dzisiaj jemy? Przecież dopiero wczoraj wrócił i jadł po drodze!

      Usuń
    12. A mówiłam zrób kolację powitalną!!! Za takie zdjęcia mu się należy!!!
      Opakowana, kapitalne wspomnienia, pan Polkowski na pewno się wzruszył...
      "Karolcię" też bardzo kochałam i nienawidziłam wrednej Filomeny:))
      Ewuś, cieszę się, że zęby ulgowo!!

      Usuń
    13. Mika, kolacja była WCZORAJ, a on dzisiaj znów to samo!

      Usuń
  6. Córcia się kiedyś nudziła gdy była chora, co robisz? spytałam, wcinam mamo aha no to dobrze. :) bardzo ładnie pościel wyglądała potem z naszytymi na dziury serduszkami i domkami, trochę roboty miałam, przez to wcinanie. :)
    Nuda nie, nawet gdy noga spuchnięta i leżę plackiem, znajdę coś co mnie zajmuje moje szare komórki, dziwne jakoś mam przeświadczenie że i u Ciebie jest podobnie. Zdjęcia cudne, myślę patrząc na dawne budownictwo: się ludziom chciało tworzyć budynki z wyobraźnią, dodawać tu i ówdzie koronkowe detale, to wszystko było inne, przyciągało oczy i rozchmurzało nastroje. W współczesnym tworzeniu tego brak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widać, wcinanie jest dość powszechne:))

      Usuń
  7. Elka, moja córka na pytanie "co robisz" odpowiadała: już nic... wrzucając do kibla np. bezcenny wówczas proszek do prania:)

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja smazylam ogorki na lodyzkach floksow w promykach slonca ;)
    I slimaki znosilam do domu.
    I kury tresowalam w kurniku gdy bylam u dziadkow na wakacjach :)
    Ale to byly fajne czasy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Orszulka! Tresowałaś KURY??? Oj, niedobra...

      Usuń
    2. No taka prawda Hanus, tresowalam. Ale to w dzieciecych czasach, dzisiaj nikogo nie tresuje :)

      Usuń
    3. Bardzo mnie interesuje na czym polegało smażenie ogórków na łodyżkach floksów w promykach słońca:) Proszę o rozwinięcie tematu:)

      Usuń
    4. Bardzo prosze Artenko :) A wiec szlo sie do ogrodu, zrywalo sie ogorka, takiego zgrabnego malego ;) Nastepnie zrywalo sie floksa, oblisciowywalo sie go i obkwiatuszkowywalo tak, zeby zostala sama lodyzka :)
      Na nia sie nadziewalo ogoreczka, siadalo sie na zielonej trawce i wystawialo lodyzke z ogorkiem do sloneczka :)
      Jak juz byl bardzo cieply to byl usmazony i gotowy do jedzenia :)))))

      Usuń
    5. Orszulka, w sprawie kur tylko wiek Cię usprawiedliwia.:)))

      Usuń
    6. Juz Wam pisalam o bitwie na glosy z kogutem. Bo sie wychowywalam z kurami. Od pisklaczka do...pienka z toporkiem. ekhm. tak bylo. Nie zabiajalam kur, od tego byl dziadek. Ale asystowalam przy "rozbieraniu" miesa.

      Usuń
    7. Kasia, to już wiem, dlaczego przylgnęłaś do Kurnika. Masz z tym problem - chcesz o tym porozmawiać?

      Usuń
    8. ekspijacja jakas potrzebna?

      Usuń
    9. Ekspijacja jak najbardziej!

      Usuń
    10. Orszulka, ale JAK te kury tresowałaś???
      Kasia, a ja namiętnie lubiłam paczeć jak babcia patroszyła kurczaki... Strasznie chciałam wiedzieć co one mają w środku...

      Usuń
    11. Hana, pewnie, ze chce. Najlepiej przy winku;)
      Mika, o to, to. I dlatego potem chcialam pracowac na sali operacyjnej;)

      Usuń
    12. a moja coreczka zawsze w sklepie zoologicznym hipnotyzowala kociatka zawsze...nawet te, ktore akurat spaly, budzily sie i hipnotyzowaly...

      Usuń
    13. Kasia, możemy dojść do daleko posuniętych wniosków. Nie bojeisz się?

      Usuń
  9. Życzę spokojnej chwilii wytchnienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Aldia, bardzo mi to teraz potrzebne:)))

      Usuń
  10. Mika pewnie już zasiadła wypachniona na widowni:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Chodziłam na dalekie wyprawy w ogrodzie, a jak zabłądziłam to sobie zbierałam jedzenie z grządki. Lalki z papieru też miałam.

    OdpowiedzUsuń
  12. No nieee!!! Nas też spam dopadł! Wywalam i wywalam!

    OdpowiedzUsuń
  13. jejku tyle lat mam na karku i nigdy się nie nudziłam. nawet jak akurat nic nie robię, to się nie nudzę.
    i przypomniałaś mi papierowe lalki i ich ubranka. cudne to dla mnie czasy były....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A pierwsza lalka z ZAMYKANYMI oczami?

      Usuń
    2. I mówiła "ma-ma" jak się ją przechyliło. Pamiętam nawet, jaką miała sukienkę! Długo się tą lalką nie bawiłam, wolałam ganianie po polach, pasanie krów i taplanie się w błocie:)

      Usuń
    3. Moja była z gipsu i płakała jak ją się przechylało ,bo miała w brzuchu zamontowaną piszczałkę .

      Usuń
    4. moja też była z gipsu, miała warkocze, niebieskie oczy które zamykała i mówiła "mama". aż mój młodszy brat ją popsuł, bo zajrzał do brzucha, żeby zobaczyć kto to mamuje. i agatka zaniemówiła....

      Usuń
    5. a ja dostalam...Z ANGLII mala laleczke z RUDYMI wlosami!!! mam gdzies zdjecie z laleczka, wprawdzie czarno biale, ale....i na innym jest taki jeden mis, co teraz siedzi na szafce kolo lozka. ma ponad pol wieku. Ten mis ma swoj wklad pewien w moja rodzine....od zawsze lubilam imie Michal....no to mis ma na imie Michal. Jak nam sie synek urodzil , to uznalismy oboje, ze ma byc Michal (dziadek slubnego wprawdzie nie byl misiem ale mial na imie Michal...). i kiedys sunus mnie przyduszal skad ma imie Michal...no i jakos metnie trulam az sie dziecko przyczepilo...i oko moje mrygnelo w kierunku misia....synkowi autentycznie opadla szczeka i zwatpil w jakiekolwiek resztki mniej wiecej zdrowego rozsadku rodzicow....

      Mis jest z prawdziwego misiowego pluszu, ma w sobie trociny i czasem trzeba mu usztywnic glowe oryginalnym sznurkiem. Sprezynka w brzuszku wprawdzie brzmi zardzewiale, ale dziala...mis ma nosy i oczy...jak rowniez takie uplaskane na sztywno kolko kolo noska...bo jako dziecie male bawilam sie z misiem w....dentyste.

      Usuń
    6. Opakowana, ile ma nosów?

      Usuń
    7. Moją pierwszą lalką była niejaka Mimi z zamykanymi oczkami oraz niedługo po niej duża lalka - lalek PŁCI MĘSKIEJ, niejaki Wojtuś w pasiatym sweterku! Miała która męską lalkę????

      Usuń
    8. Hana, no teoretycznie jeden, ale ta such plama troche jak plaski zapasowy nos wyglada ;)

      Usuń
    9. Mika, a skąd wiadomo, że to był facet? Miał świństwo?

      Usuń
    10. Miałam lalkę chłopczyka, Afroamerykanina coby było poprawnie.
      Kupił mi go Dziadek wbrew mojej woli. A potem było mi wstyd że on taki niekochany i biedny.
      W ramach rekompensaty uszyłam mu frak w czerwoną kratę.

      Usuń
    11. Znaczy Bambo,bo Dziadek był najukochańszy od zawsze.

      Usuń
  14. Odpowiedzi
    1. A pamiętasz rucianko, jak się bawiłyśmy w świetlicy w domy z książek? Eh, to były czasy :)
      Moje dzieci chyba się nie nudziły, nie pamiętam żeby przychodziły i marudziły że nie mają co robić, a jeszcze wtedy to nie były czasy komputerowe. Ja jedynaczka, więc nauczyłam się też spędzać czas samodzielnie i też zawsze cośtam do roboty było. Póki są książki to nie ma nudy...
      A teraz, kurczę, jakbym chciała się czasem ponudzić!...

      Usuń
    2. "Z bliska wszystko jest nudne, ale nic nie jest tak nudne, jak czekanie na to, co z bliska okaże się nudne."
      Autor: Jerzy Pilch, Miasto utrapienia

      Wiem, ze nie o to Ci chodzilo :)

      Usuń
    3. Ten Pilch to miał na myśli przesyt chyba ;))

      Usuń
    4. Pamiętam jak nagrywałyśmy słuchowiska i pisałyśmy powieści. Ustalałyśmy z grubsza fabułę i wymyślałyśmy bohaterów.Potem każda pisała swoją wersję wydarzeń.Najfajniej było potem czytać co druga wymyśliła.
      Śpiewałyśmy też różne przeboje na dwa głosy.Ty złościłaś się na mnie,bo miałam być sopranem a nie altem,hre hre hre.
      Wszystko pamiętam.

      Usuń
    5. Też pisałam powieść:)

      Usuń
    6. A kto nie pisał powieści? Były tam piękne księżniczki zagubione w lesie, straszliwe stwory, zbóje, porwania i cudowne ocalenie oczywiście!
      A wyścigi chrabąszczy? Te z matowym pancerzykiem to były młynarze, te z lśniącym - króle.

      Usuń
    7. Księżniczki mnie nie kręciły,tylko zwierzątka i roślinki.

      Usuń
    8. Księżniczki uważałam za gupie dziumdzie, ale w powieści jakaś musiała być!

      Usuń
    9. Najstarszy mój pisklak też napisał już kilka książek, Tylko to raczej powieści współczesne, z ilustracjami oczywiście:)

      Usuń
    10. Hana, a pamiętasz jak pisałyśmy powieść w odcinkach w liceum, wieszałyśmy na tablicy w klasie i się robiło zbiegowisko czytelników! To była taka bardziej Mniszkówna ale o niebo lepsza! Koleżanka K.

      Usuń
    11. Koleżanko K. a pewnie, że pamiętam i żałuję, że nie mam autorskiego egzemplarza! Ale Sadowska nie była zadowolona z erupcji naszego literackiego talentu. A niesłusznie... Bo pacz, co z nas wyrosło!

      Usuń
    12. Pani Sadowska - polonistka. A jak mój pies wpadł pod samochód i trzy dni nie było mnie w szkole bo odchorowałam to, to powiedziała mi, żebym nie budowała nagrobka Perlisi (wierszyk barokowy chyba, nie pomnę autora, o paniusi, która opłakiwała swoją suczkę, rzeczoną Perlisię i zbudowała jej nagrobek). Do dzisiaj to pamiętam i do pani Sadowskiej mam żal.

      Usuń
    13. z Sadowską miałam na pieńku z powodu konkurencyjnej gazetki szkolnej.Podpisuję sie pod wszystkimi Waszymi zabawami z dzieciństwa, tymi podwórkowymi i tymi indywidualnymi. Pamiętam jeszcze takie obrazki pod kawałkiem szyby. Układało się to w ogródku, w dołku układałam obrazek z kwiatków, owoców itp i przyciskałam kawałkiem szyby. Szydełkowałam i robiłam na drutach od bardzo wczesnego dzieciństwa dla lalek a potem dla siebie. Robiłam szydełkiem kołnierzyki do fartucha szkolnego, takie wiązane z przodu. Hana wycinała je sobie z papieru :) Raz wpadła, bo wycięła z papieru w kratkę ! Koleżanka K.

      Usuń
    14. O jeżu, jeżu, zapomniałam o tych kołnierzykach!!! A chrzciny w czwartek pamiętasz?
      Poszłyśmy na wagary i Koleżanka K. napisała sobie w usprawiedliwieniu, że na chrzcinach była! Nawet naiwna nasza wychowawczyni nie uwierzyła!

      Usuń
    15. Czwartkowe chrzciny wymiataja...cos jak kwiaty ze smeici podane panu Sulikowskiemu od spiewu, o ktorego imieninach cala klasa zapomniala. ja oczywiscie polecialam po koszach szukac kwiatow....

      Kolezanko K. czy Twoje kolnierzyki wiazane z frontu do zawiazywania mialy sznureczki szydelkowe z malymi pomponikami na koncach wypelnionymi wata?

      Usuń
    16. Hana kołnierzyki z papieru wykonane z precyzją szydełkowej robótki ?

      Usuń
    17. Marija, one były duże i dawały po oczach! I o to chodziło, bo siedziałam w ostatniej ławce! Aż raz przegięłam z wielkością...

      Usuń
    18. O jacie, ale tu literatek mnóstwo!! Najwyraźniej trzeba jakąś powieść wysmażyć!

      Usuń
    19. niestety, bez pomponików były .... A te wagary to kompletnie nieudane były. W kinie siedziałyśmy bo bałyśmy sie trójek klasowych, które buszowały po mieście i wyłapywały wagarowiczów. Takie to były czasy. W Poznaniu dodatkowo o 22 stróże zamykali drzwi do klatek schodowych i jak sie nie miało klucza to ludzie krzyczeli, rzucali kamieniami w okna. I cały blok wiedział o której kto wraca do domu. Lepsze niz obecne wszechobecne kamery. Koleżanka K.

      Usuń
    20. A ja miałam ostatni autobus do domu o 22.00 a potem to już kaplyca... Mieszkałam za miastem i przynajmniej zawsze miałam usprawiedliwienie za spóźnienia - że autobus nie jechał. Wykorzystywałam to skrupulatnie i jako dojeżdżająca, byłam zwolniona z pochodów pierwszomajowych! A to śmich był, nie dojeżdżanie:)))

      Usuń
  15. Moją ulubioną zabawą była zabawa lalkami . Dostałam od chrzestnej lalkę gipsową ,ale ona ze względu na materiał bardzo szybko nie była ładna ,po za tym ja chciałam lalkę dzidziusia . Brałam więc koc ,rolowałam ,rulon składałam na pół zawiązywałam tasiemka tworząc głowę . Z papieru wycinało sie oczy nos ,buzię , szpileczkami przytwierczało do buzi lalki .Zawijało się w drugi kocyk tworząc z niego niemowlęcą kopertę i niemowłak był jak żywy :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja zawsze marzyłam o lalce Barbie, a kiedy już taką dostałam od kogoś, to miałam chyba z 16 lat... I nie szkodzi, i tak szyłam dla niej i szydełkowałam różne wspaniałe ubranka...

      Usuń
    2. Się nie załapałam na Barbie:(((

      Usuń
    3. Hana nie pakaj ja siem też nie załapałam .

      Usuń
    4. Barbie i Ken to byli moi modele.
      Ładnie na nich ciuszki leżały.
      W Wawie jest nawet ulica KENa hehe.

      Usuń
    5. na barbie to się moja wnuczka dopiero załapała. synów ken nie interesował. a może go jeszcze nie było? w końcu wiekowa jestem i oni też.

      Usuń
    6. I dzięki Bogu. Że się nie załapali.

      Usuń
    7. E,nie taka straszna Barbie jak ją malują ;)
      Ale nic nie przebije zabawy guzikami.
      Jak miałam puszkę z guzikami,to dziecka nie było.
      Kiedyś tylko Mama się zdziwiła, jak zobaczyła je poprzyszywane do równo pociętych tekturek.
      Oczywiście posortowane.
      W dzieciństwie byłam chorobliwie pedantyczna.

      Usuń
    8. Niestety,prawie całkowicie.
      Ale kto by wytrzymał z kimś kto czesze frędzle w dywanie?

      Usuń
    9. Omamuniu, nie wpadłabym na to! To się można zajechać od tego!

      Usuń
    10. a ja tez mialam Barbie...
      a poza tym przez oko 10 lat bylam wolontariuszem w szmateksie PDSA (pomoc weterynaryjna dla ludzi, ktorych na to nie stac) I ktos nam przyniosl walize Barbie i Ken'ow..no i trzeba bylo to cale towarzystwo jakos wyeksponowac, najlepiej na wystawie...no to im zrobilam wystawe, robilam takie prawie zywe tablo - scenki sytuacyjne z zycia Barbie i Kena...ludzie sie zatrzymywali przed wystaawaa, rzeli , na to przychodzila kierowniczka sklepu i na przyklad zdejmowala z kolan dwie Barbie, wciagala mu opadniete spodnie, zdejmowala Kena z Barbie albo nie pozwalala mu zagladac dalej pod sukienke Barbie...co kierowniczka odchodzila to ja wracalam do wystawy...dostalismy tez kiedys OGROMNEGO misia i pieska na kolkach i na sznurku, sporej postury. I ten cholerny mis nie chcial siedziec tylko rozkraczony (inaczej nie umail...) padal na pysk....noo to podsunelam mu tego pieska na sznurku...i mis co i raz upadal tak jakby z zapalem wachal pieska pod ogonem....

      p.s. ja tez czesalam fredzle od dywanu....

      Usuń
    11. Marija, widać od małego lubiłaś robić coś z niczego:))

      Usuń
    12. To dlatego Annavilma lubi nas obie :)

      Usuń
    13. Ja tez. Mama mi kazala. Glownie przed swietami.

      Usuń
    14. Opakowana, obsikałam fotel!!!

      Usuń
    15. Hana - no to pekam z dumy! :P

      Usuń
    16. Jedna nieszczelna,druga pęknięta.
      Ale się dobrałyśmy.Wszystkie porąbane zdrowo. ;)

      Usuń
  16. Acha a w gronie rodzinnym ,czyli ja i moi bracia , bawiliśmy się w odprawianie .....mszy . Księży ornat to był ręcznik zarzucony na plecy ,nie pamiętam dlaczego ,ale do ołtarza szło się po pomoście utworzonym z krzeseł i śpiewało się pieśni religijne . Zabawy te wynikały stąd ,że rodzice bardzo aktywnie działali w kościele zwłaszcza ojciec .Śpiewli w chórze oboje ,mama dopóki nie obrosła w dzieci . Tato robił w kościele za Mikołaja , brał udział w przedstawieniach Męki Pańskiej ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mi sie przypomina moj starszy bratanek...jak byl maly to chodzil duzo do kosciola. a potem mial egzamin do przedszkola i w czasie rozmowy pani przedszkolanka zapytala - Tomeczku , a jaka piosenke najbardziej lubisz? A Tomeczek - Wisi na krzyzu....

      Usuń
    2. Na pytanie,jak mi się podobało w Kościele,odpowiedziałam że bardzo,bo było o owieczkach i barankach.

      Usuń
    3. Hana - trzeba powlec meble ceratom....

      Usuń
    4. Tak się to skończy! Najpierw podrapał go Czajnik, a teraz to:)))

      Usuń
    5. Oessu, prawie się udusiłam przy Wisi na krzyżu (ze śmiechu rzecz jasna)

      Usuń
  17. ... a czy któraś Kurka pamięta grę w inteligencję? Bo jak w Zakopanem lało to cała ferajna siadała wokół stołu a ciocia/ mama Miki sprawdzała czas. Z reguły wygrywały obie M. czyli Mika ewentualnie M. kuzynka Miki. A tak wogóle to powtórzę za Annąvilmą jak są książki to nie ma nudy. Mika Tobie to tego czytania na słońcu życzę po tej ilości deszczu i chłodu. Mam nadzieję na anomalie pogodowe w Zakopanem i ciepły październik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gra w inteligencję była fajna, szczególnie kiedy opanowałam nazwy wszystkiego na wszystkie litery i ogrywałam wszystkich w 5 minut ...
      :)

      Usuń
    2. Bacha, i wszyscy mieściliście się w tym małym domeczku?

      Usuń
    3. Hana ludzie kiedyś "mniejsi " byli , aż dziw bieże ile osób mieściło sie na ten przykład w naszej kuchni ,albo jak zjeżdżaliśmy się z różnych stron Polski u rodziny mojej mamy .
      Pamiętam wesele mojej kuzynki ,na jakich różnych rzeczach spaliśmy i w jakiej ilości . A teraz po przyjęciu weselnym ,należy każdemu zapewnić wypoczynek w hotelu . Ludziom rozrosło się ego i bardzo wydelikatnieli ;) Nie oceniam ,stwierdzam fakt .

      Usuń
    4. Wiesz Marija, to trochę zmiana w obyczajowości i standardzie życia. Kiedyś nie było hoteli, ani innych diabelskim wynalazków w postaci pensjonatów, to się spało pokotem gdzie popadnie:)

      Usuń
    5. No właśnie spaliśmy pokotem na podłodze na materacach zniesionych ze strychu i bardzo byliśmy szczęśliwi:))

      Usuń
    6. Bacha, no i jeszcze przecież w Państwa Miasta się grało namiętnie!

      Usuń
    7. W panstwa miasta bylam dobra, a jak lezalam w szpitalu na zoltaczke to ciagle sie gralo w panstwa miasta....

      Usuń
    8. Hana, przecież tam są 3 pomieszczenia, ja z reguły na tzw. leżance w kuchni sypiałam. Pamiętam tylko że, jak wszyscy się zjeżdżali na Święta to żeby się dzieciarnia nie pętała od rana pod nogami, to śniadanie było często do łóżka, do dzisiaj pamiętam smak jajecznicy na szynce i zakopiańskiego chleba i kakao. No zapomniałam Państwa Miasta.

      Usuń
  18. Dziergałam i szyłam ubranka.
    Co można zrobić w prezencie ukochanemu kanarkowi? Przecież nie skarpety.
    Oczywiście szydełkowy berecik z antenką z łańcuszkiem (szydełkowym) pod brodą czyli dziobkiem.
    Niestety zaburzał równowagę i nie był noszony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jeszxcze pamiętam jak Ty swojego kanarka Franka wycierałaś po kąpieli ręczniczkiem :)

      Usuń
    2. Rucianka, kanarek spadał z drążka? Czy równowagę estetyczną zaburzał?

      Usuń
    3. Biedny kanarek, musiał dużo przejść...

      Usuń
    4. Jak siedział na patyczku,to główka w bereciku była za nisko i przeszkadzała w skakaniu na drugi patyczek.
      Nigdy nie robiłam krzywdy zwierzątkom. Kanarek miał duża klatkę ale i tak zwykle latał po moim pokoju.
      Kąpiele były w umywalce,sam nie robił tego wcale.Potem żeby się nie przeziębił,to zawijałam go w malutki ręczniczek.
      Mógł z niego wyjść w każdej chwili.

      Usuń
    5. Ty zawsze miałaś (i masz) dar do niezwykłego oswajania zwierzaków, już widzę mojego kanarka w ręczniczku... Jak próbowałyśmy czesać długowłosą świnkę mojej córki, a bez tego robiły jej się kołotuniska straszne, to ogromnie żałowałam że nie mam tego Twojego podejścia do zwierząt, bo za żadne skarby nie chciała się przekonać, że to może być przyjemne...

      Usuń
    6. Rucianka, osłabiłaś mnie kanarkiem w bereciku z antenką:))) A jakiego koloru był berecik????
      Jeju, dziewczyny, ale macie cudne te wspomnienia zabaw z dzieciństwa!!! Cieszę się bardzo, że się chcecie tym podzielić!!

      Usuń
    7. Berecik był z kremowej wełny.

      Usuń
    8. ruciaka - umarnelam zupelnie od tego berecika...taki minimoherek?

      Usuń
    9. ależ ten berecik musiał być maciupeńki!

      Usuń
  19. A ja się bawiłam w "biurokratki" - siadałyśmy z siostrą i kuzynką w kilku newralgicznych miejscach domu i wydawałyśmy przechodzącym przepustki, które potem musiały być podstęplowane przez kolejną "biurokratkę' - tak siebie nazywałyśmy;))) Miałyśmy profesjonalne pieczątki i druki kartotek podprowadzone z prawdziwego biura i spędzałyśmy tak całe dni, ku utrapieniu reszty świata, a zwłaszcza mojego ojca, który ruchliwy bywał zawsze;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie "podstęplowane" - przez ę;) Wzorem Stęplującej była pani na poczcie w gminie, co chyba jasne;)

      Usuń
    2. A ja namiętnie lubiłam wypisywanie kwitów, hehe, już nie pamiętam skąd miałam taki jakiś stary bloczek i wypisywałam, wypisywałam...
      I jeszcze w bibliotekę się bawiłam, książki wszystkie ponumerowałam i karty im założyłam, tylko chyba nikt ich nie wypożyczał...

      Usuń
    3. O to, to! Bibliotekę też założyłam!

      Usuń
    4. ja też;))) nawet są numery jeszcze w niektórych starych książkach wpisane;)

      Usuń
    5. To chyba jakaś epidemia biblioteczna.

      Usuń
    6. I u mnie była biblioteka. A teraz się wzruszam, jak widzę, że moje dziewczynki bawią się tak samo jak ja. Biblioteka też bywa.

      Usuń
    7. Ja galopowałam po prerii i takich tam innych alejkach. Oczywiście konno i w otoczeniu niewidzialnych psów.
      Ratowałam zwierzęta z łap potwornych złoczyńców i takie tam.
      Teraz realizuję moje zabawy ale w mikroskali.

      Usuń
    8. Bardzo mi się podoba zabawa w biurokratki.
      Ładnie podpatrzone, sama prawda.

      Usuń
    9. Dorzucę się z biblioteką:)

      Usuń
    10. A koń zrobiony był ze szczotki którą dosiadało się okrakiem :)))

      Usuń
    11. Moje były niewidzialne.Ale wiedziałam ze szczegółami,jak wyglądają i jak mają na imię.
      Dzięki tym galopom miałam całkiem dobrą kondycję.

      Usuń
    12. ja nie tylko mialam biblioteke, ale pozniej studiowalam bibliotekoznawstwo! wyraznie mozna by bylo studiowac biurokracje, albo ujezdzanie koni...

      Usuń
    13. O rany, ja też miałam bibliotekę!! Dostałam od stryja historyka taki wspaniały skorowidz z powycinanymi literami alfabetu i spisałam wszystkie książki z numerkami... A było co spisywać.

      Usuń
    14. Mam jeszcze taki skorowidz:)))

      Usuń
  20. Krecie, urzędowałyście według najlepszych wzorców - od biurokratki, do biurokratki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłyśmy w stanie w krótkim czasie wszystko zbiurokratyzować;) Zupełnie jak dzisiaj, nasza administracja działała bez zarzutu;) Generowałyśmy sobie zajęcie i... wszystkim w domu;)))

      Usuń
  21. Pięknie się bawiłyście, Dziefczynki:)))
    Moje zabawy były podobne - papierowe laleczki, zabawa w szkołę, sklep, gotowanie zup z błota, schabowe z liści tłuczonych kamieniem... Bawiłam się też w różne chłopięce zabawy, głównie w policjantów i złodziei, z chłopakami oczywiście. Szyłam też lalki i ubranka dla nich, najwięcej przyjemności sprawiało samo szycie. No i gry - w klasy, w gumę... Najładniejsze szkiełka były te kolorowe:) Najfajniejsze było to, że można było bawić się z innymi dzieciakami. A na nudę zawsze najlepsze były i są książki.
    A teraz... Dzisiejsze dzieci własciwie są takie same, tylko inaczej wychowywane. Często mają za dużo zabawek, którymi nie potrafią lub nie mają czasu się bawić. A wystarczy podrzucić rolki po papierze toaletowym, płachty szarego papieru, farby, pastele, piórka, szyszki, plastelinę... Ważne, żeby nie wszystko naraz. Dzieciaki zapominają wtedy o komputerze i telewizorze. Rodzice rekompensuje często dziecom swoje braki z dzieciństwa. Chcą im dać to, czego sami nie mieli, zapominając, że poświęcony czas jest najważniejszy.
    A nie zabawki są istotne, ale sama zabawa.
    Rozpisałam się trochę bezładnie, ale muszę dzieciaki uśpić i nie czuję się najlepiej. Pozdrawiam Kurki:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kalipso łap zdrówko jak najszybciej :))) Święta racja ,dzieci najlepiej bawią się nie zabawkami ,ale w kuchni ,garami wyciągniętymi z szafek . Moje najmłodsze bratanice tak około dwuletnie urządziły sobie kreatywną zabawę świąteczna , rozrzuciły makaron który nieopatrznie został pozostawiony w zasięgu ich rąk po podłodze, ślizgały się na nim i zaśmiewały się do rozpuku .

      Usuń
    2. Oj, Kalipso, chroń się przed choróbskiem!! Masz rację, najfajniejsze są do zabawy rzeczy, które zabawkami nie są:))

      Usuń
  22. Jak są książki, to nie ma nudy - przynajmniej dla mnie ;) W dzieciństwie też się nie nudziłam, zawsze coś do roboty było. Mnóstwo zabawek, rower, guma do skakania, piłka - a wokół cała masa rówieśników :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Kalipso, jak mówisz - dzieciom wcale nie trzeba kosztownych zabawek w hurtowych ilościach. Czasu im trzeba. Naszego.

    OdpowiedzUsuń
  24. Przeczytalam szfystko i ...byly lalki papierowe w ubrankach z papierowymi ramiaczkami, bylo szycie, pamietam pierwsza lalke zamykajaca oczy, przywiozl mi ja jakis daleki krewny z Niemiec, jaka ona byla piekna! w maju zbieralo sie chrabaszcze, z bialym puszkiem..piekarz, czarna glowa...kominiarz, ale wygrywal ten kto znalazl krola, z lekkim czerwonym polyskiem na lebku. Pod lozkiem mielismy male wrony , ktore wypadaly z gniazd, karmilismy je i czasem dalo sie je uratowac, kijanki takze, tak dlugo byly na szafkach nocnych w sloikach az zmienialy sie w zabki, male rybki ze stawu, fasolki na bandazach zamoczonych w wodzie az kielkowaly i robily sie dlugasne, z kasztanow i zoledzi ludki, krowy i inne takie, rowerowe wycieczki, budowanie ziemianek w parku, wlazenie na kazde drzewo, szukanie kolorowych szkielek, zbieranie zlomu, makulatury i sprzedawanie ich w punkcie skupu, ksiazki czytane za drzwiami gdzie stala mala kanapka, zbieranie znaczkow, robielnie zielnika...itd, itd...moglabym jeszcze dlugo..i jak sie bylo nudzic?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie można się nudzić,Dzień jest za krótki.

      Usuń
    2. aaa i jeszcze zrywanie lisci morwy i hodowanie jedwabnikow, zabawa w chowanego, w palanta, w chinczyka, w tysiaca, robienie zabawek na choinke...

      Usuń
    3. Grazyna - ja z kolezanka jeszzcze zbieralysmy zoledzie i sprzedawalysmy w zoo - 2 albo 5 zlotych za worek na kapcie zoledzi!
      i ja jeszcze produkowalam swieczki ze stearyny, za knot nitka robila...rozpuszczalam swieczki na rozpalonych do czerwonosci kaloryferach w pokoju Taty (wiekszosc skapywala) i robilam te sieczki....

      Usuń
    4. znaczy swieczki, nie sieczke :P

      Usuń
    5. O właśnie Grażyna, przypomniałaś mi zabawki na choinkę:) Robiłam z Mamą takie kolorowe kule z bibułki i takie jeżyki z papieru kolorowego - te igiełki się zwijało na ołówku. I łańcuchy.

      Usuń
  25. Ja bawiłam się klockami jeszcze po moim starszym rodzeństwie, lalkami, błotkiem itp. Z bardziej nietypowych - zbieranie petów i rozwijanie filtrów- robiły się takie harmonijki z nich. Mama jak się dowiedziała to tych petach, to mnie trochę skrzyczała, choć bardzo rzadko to robiła. Bardzo lubiłam jak któreś ze starszego rodzeństwa bawiło się ze mną w "szukanie złota". Polegało to na tym, że w atlasie szukaliśmy wg symbolu różnych bogactw, ale najczęściej to było złoto. Niedawno odwiedził mnie brat i wspominaliśmy to, a dziś pokazałam tą zabawę mniejszemu synkowi i spodobało mu się. Złoto to czarna gwiazdka wpisana w okrąg.
    Kiedyś chyba było lepiej.
    Bardzo się cieszę, że mniejszy w ogóle nie interesuje się komputerem, grami na telefonie itp. Lubi klocki i autka i rysowanie. Starszy kocha komputerowy świat, ale potrafi bez niego żyć. Zna różne gry i w wakacje często miałam na podwórku kupę dzieciaków i grali i było głośno i wesoło. I czułam się jakby było "dawniej".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ala, to fajnie , że twoje chłopaki doceniają gry i zabawy innego rodzaju. Ja myślę, że niektóre nasze zabawy to dla nich mogą być naprawdę atrakcyjne, jak na przykład twoje szukanie złota:)
      Też lubię mieć poczucie , że jest "jak dawniej"...

      Usuń
  26. Uwielbiałam, kiedy rodzice gdzieś wychodzili. Zapraszałam wtedy koleżanki i robiłyśmy różne "pyszne" dania, ale z prawdziwych produktów. Jakieś sałatki, naleśniki, ciasteczka... I rodzice musieli to potem jeść:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tia. A raz nam spadla patelnia, z goracym tluszczem, bo sie nam zachcialo frytek. Rozbgryzglo sie to po calej kuchni. Niby posprzatalismy, ale pani Marylka pamieta do dzis, ze dlugo sie jeszcze slizgali po tym tluszczu.
      Mama kolezanki, o ktorej pisze ponizej.

      Usuń
    2. U Marychy pod numerem 22 (ja bylam 19) w ogrodzie smazylismy nalesniki..do ciasta nawlatywalo komarow. I co z tego. byly bardzo dobre. Na tej samej zardzewialej blasze brat Maruchy nasmazyl sobie dzdzownic...

      Usuń
    3. Moja koleżanka też zapragnęła frytek, tłuszcz zaczął się palić, chlusnęła wodą i wszystko na suficie wylądowało...

      Usuń
    4. Zjadl!!!! zdaje sie, ze mu jakich bzdur naopowiadalismy, on uwierzyl (mlodszy od Maruchy czyli od nas o chyba 3 czy 4 lata)...i zezarl...za to sam Marucha jdl surojadki obtaczane w monce i rzucone na te blache...spalona monka, surowe surojadki, Marucha zyje ;)

      Usuń
    5. Mika - dobrze, ze tylko na suficie!!

      Usuń
    6. Opakowana, matkozcórko, całkiem krwiożercze te Wasze zabawy były. Dobrze, że nie mieliście sromotników!

      Usuń
  27. I zawsze bylyscie takie grzeczne???
    My z kolezanka, ktora jest teraz zakonnica, wkladalysmy sobie pod bluzki plastikowe owoce, zwykle pomarancze;) Potem spiewalysmy do mikrofonu(prawdziwego, jej tata mial). Gwiazdy estrady -najprawdziwsze:)

    OdpowiedzUsuń
  28. Kasia, a pewnie! I brzuchy z poduszki też!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale najbardziej lubiłam przebierać się w ciuchy i buty Mamy i tak się przechadzać po wsi:)))

      Usuń
    2. moja coreczka ze swoja kolezanka, jak mialy tak po 4 lata wziely z wychodka na dole takie stare obcasy moje. I slychac bylo dziewczynki jak lataly w tych butach po ulicy...rok pozniej przychodza i pytaja czy moga wziac buty na obcasach No to mowie tak. poszly, nie ma ich, wracaja i pytaja - a wiekszych nie masz? ...p prostu wyrosly juz z moich bucikow :P

      Usuń
  29. Z poduszki to ja robiłam krynolinę, a konkretnie z dwóch poduszek;) Zawsze mnie w tę stronę ciągnęło;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja, z kolezanka, z takich dlugich walkow robilysmy gondole...dlugi korytarz byl u nas w domu, do tego jak sie otworzylo drzwi do duzego pokoju to bylo extra 4 metry, rozpedzalysmy sie i dalej juz bylo jak te takie bobsleje na sledzia...linoleum w przedpokoju bylo pieknie wyglansowane

      Usuń
  30. Budowanie szałasów z bylicy - bo była największym zielskiem. Kopanie pułapek w ziemi - na kuropatwy, ale raz wpadł mój brat, a raz ja. Kuropatwy jakoś wyczuły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo trza było wilcze doły kopać. Tam wpadłabyś w całości i nie połamałabyś nóg.

      Usuń
    2. Myśmy z J jeszcze igloo na podwórku budowali:))

      Usuń
  31. Zawsze chciałam mieć jakieś zwierzątko ale nie pozwalano mi.
    Postanowiłam więc wysiedzieć kurczaczka. Piastowałam to jajo w kieszonce sweterka ,a jak musiałam wyjść,to kładłam do gniazdka na kaloryferze.Hodowałam tego zbuczka całkiem długo, na szczęście zostało znalezione zanim się rozbiło.
    Potem przyniosłam dwadzieścia winniczków i co wieczór na dobranoc robiłam im zbiórkę i kolejno odlicz.
    Jednak przekonano mnie że tęsknią za rodzina i odniosłam je tam skąd pochodziły, martwiąc się czy odnajdą krewnych.

    OdpowiedzUsuń
  32. Biedna, biedna Rucianka:( Za to teraz zrekompensowałaś sobie:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtedy obiecałam sobie że przygarnę każdego potrzebującego zwierzaka który stanie na mojej drodze.
      Mój pierwszy kanarek szukał domu,bo zmarł jego opiekun.
      Drugi miał krzywy paluszek i pewnie nikt by go nie kupił.Świnek morski był z laboratorium, do utylizacji, drugi miał być obiadem dla węża i tak pooszłooo...

      Usuń
  33. Hmm, przypomniałam sobie, że zanim jeszcze poszłam do szkoły to w czasie gier i zabaw zaliczyłam: wstrząs mózgu (byłam w charakterzerze lalki, która huśtały w kocyku M. i M. i jakoś im wypadłam niefortunnie), pęknięty obojczyk, rozciętą głowę, miejsce szwów widać do dzisiaj, prawą łydkę nabitą na zardzewiały gwoźdź w płocie. Nie wiem jak mi się to wszystko przydarzało bo ja zawsze byłam spokojnym dzieckiem.

    OdpowiedzUsuń